Rozdział 1: Zwyczajna rodzina państwa Adamus

26 1 1
                                    


~~ I ~~

Państwo Adamus szczycili się renomą ludzi normalnych. Co więcej, mogliby uchodzić za ostatnich na świecie, a przynajmniej w Polsce, których ktokolwiek posądziłby o coś nienormalnego, lub odstającego od przyjętych obyczajów. Pan Franciszek Adamus był szczupłym i wysokim mężczyzną z fryzurą na jeża, tak równo przystrzyżoną, że przywodziła na myśl gładki kask budowlany. Oprócz tego nosił też delikatny zarost stylizowany na dwudniowy, który bardzo elegancko wyglądał na jego kwadratowej szczęce. Żona pana Adamusa – Leokadia, była jego totalnym przeciwieństwem. Oczywiście tylko w wyglądzie, Franciszek nie wziąłby sobie za żonę jakiejś roztrzepanej lafiryndy, o nie. Pani Adamus była niska i przysadzista, a cechowały ją rozpuszczone włosy sięgające do pasa.

Rozległ się dźwięk wyłączanego alarmu w samochodzie. Był słoneczny poniedziałek dnia trzydziestego pierwszego sierpnia, a Adamusowie wybierali się właśnie do pracy. Co prawda z ich domu do biura były zaledwie trzy przecznice, lecz wychodzili z założenia, że ludzie dystyngowani o pewnej pozycji społecznej wręcz powinni pojawiać się w pracy samochodem, nawet jeśli oznaczało to stanie w zwyczajnym, porannym korku. Wtedy wystarczyło po prostu wyjść z domu piętnaście minut wcześniej. Stojąc w takim zwyczajnym, porannym korku, można było czasem usłyszeć strzępy rozmów ludzi przechodzących akurat chodnikiem, nie inaczej było tego dnia.

—Adamus? Jeny, gość jest niesamowity — powiedział ktoś tuż za na wpół otwartym oknem, a pan Franciszek mimowolnie nadstawił uszu.

— Szkoda, że odpadł w ćwierćfinałach, na serio myślałam, że może w końcu wygramy coś w Europie — zawtórował mu żeński głos.

Pan Adamus wyjrzał przez okno dostrzegając dwójkę młodych ludzi. Na oko nie mogli mieć oni więcej niż piętnaście lat, a ubrani byli co najmniej dziwnie w duże, workowate bluzy śmiesznie kontrastujące z przykrótkimi spodenkami za kolana. Całe szczęście zapaliło się zielone światło, bo do tej pory spokojna twarz pana Franciszka przybrała już kolor dojrzałej, smutnej śliwki. Doskonale wiedział o kim ta para cudaków rozprawiała. Adamusowie mieli syna, Michała, który zdaniem jego rodziców był bardzo specyficzny. Uczył się całkiem dobrze, ale niewystarczająco, by dostać się na biotechnologię, albo mechanikę i budowę maszyn, czyli kierunki studiów na których oni by go widzieli. Ba, chwilowo nie mieli nawet pewności czy przez jego problemy z biologią w ogóle dostanie się na profil rozszerzony z tego przedmiotu w jakimś dobrym liceum. Nie to jednak niepokoiło ich najbardziej. Michał miał znajomych odpowiadających profilowi cudaków sprzed chwili – ubierających się bez gustu, a dodatkowo zachowujących się bez żadnej przyzwoitości. Do teraz pamiętali pierwsze spotkanie z jego szkolną miłością. Na tę okazję pani Leokadia przygotowała rattatouille i krem z pomidorów, a na deser podała po kawałku tiramissu zrobionego ściśle według przepisu odkupionego od właściciela pewnej włoskiej restauracji. Mogli więc oczekiwać odpowiedniej kultury, a jednak Andżelika pojawiła się w spódniczce odsłaniającej kolana. Taki wstyd... A to jeszcze nie koniec. Michał, oprócz nieodpowiednich znajomych oraz gustu, miał też wysoce nieodpowiednie zainteresowania. „Wojna Aniołów", tak to chyba brzmiało po polsku. Jako zagorzały patriota, pan Franciszek sprzeciwiał się nazywaniu rzeczy obcymi słowami, jeśli używało się ich też w jego kraju. „Angel War", jak brzmiało to w oryginale, oznaczało modną od kilku lat grę sportową w której nastolatkowie, w parach lub pojedynczo, dawali upust młodzieńczej agresji przy pomocy nadnaturalnych mocy zaklętych w specjalnych kartach. Ponieważ starał się być wspierającym ojcem, pan Adamus kilkukrotnie wybrał się na zawody w których brał udział jego syn, jednak kultura organizacji nie dorównywała praktycznie w niczym szlachetnym sportom walki, którym hołdował, jak boks. Na myśl o tym żałosnym, jarmarcznym widowisku aż wzbierało go na wymioty, na szczęście mógł już o nim zapomnieć parkując na podjeździe przed imponującym, choć nudnym biurowcem – jego własnym. Adamusowie szczycili się renomą największych potentatów sprzętu medycznego, zarządzając spółkami produkującymi wszystko, przez fotele dentystyczne aż po kardiomonitory. Pan Adamus uśmiechnął się w progu do recepcjonistki, która na jego widok zaczęła pośpiesznie zbierać jakieś ważne papiery ze swojego biurka. Dziś bowiem był ten dzień, dzień w którym ma być zawarta umowa z potężną grupą szwajcarskich stomatologów, którzy już zapowiedzieli płatność we frankach. To z nimi miał właśnie umówione spotkanie po południu na mieście.

Angel WarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz