I. Niezamierzone spotkanie?

478 33 38
                                    


Dźwięk dzwonów niósł się w całej dolinie, jednak nie był wyznacznikiem do pobudki, przynajmniej nie dla zwykłych mieszczan oraz chłopów, którzy już od świtu pracowali w polu zbierając plony wydane przez ziemię. Uwijali się niczym świetnie zorganizowane mrowisko, by zebrać każdy kłos, wrzucić do wszystko na wozy, a później sprzedać jeszcze przed zimą, by nic się nie zmarnowało, a pieniądz z tego był. Pomimo iż nieuchronnie zbliżał się koniec roku, pogoda sprzyjała takim aktywnościom, ale dla mężczyzny zagłębiającego się w gąszcz lasu nie miało to najmniejszego znaczenia. Szedł pewnym krokiem przez tylko sobie znane ścieżki, które przemierzył już tysiące razy.

Zatrzymał się obok krzewu pokrytego kwiatami w kolorze głębokiego fioletu, który mógłby się równać z szlachetną purpurą, jednak jego ręka minęła kwiatostany i sięgnęła głębiej. Wydarł skrawek mchu i zaczął mu się przyglądać, a po chwili wrzucił go do kosza, który nosił na przedramieniu i poszedł dalej.

Nie był zainteresowany pięknem, chyba że miało zastosowanie praktyczne. Jego kosz wypełniony był skrawkami kory z okolicznych drzew, kilkoma rodzajami mchów i grzybów, a także wieloma roślinami. Większość z nich znał już działanie, ale wciąż pozostawało tyle do odkrycia, tyle eksperymentów do zrobienia.

Gdzieś w gąszczu dostrzegł małe, czerwone owoce, a później przypomniał sobie, że to było pierwotnym celem jego małej wyprawy. Zbliżył się do krzaku dzikiej róży i zaczął zrywać owoce. Sucrose mu ostatnio powiedziała, że są całkiem smaczne, dużo ich rośnie wokół miasta i przynajmniej nie będzie musiała się o niego martwić wiedząc, że je cokolwiek. Może kiedy będzie je rzeczywiście jeść, kobieta nie będzie go wyciągać z pracowni i przerywać nowe odkrycia.

Kiedy już kończył zrywać wreszcie spojrzał na polanę, roztaczającą się za jego plecami i bardziej niż zachwycający widok kolorowych liści pomieszanych z wysoką i jeszcze zieloną trawą, zainteresował go unoszący się nikły odór krwi. Zmarszczył nieco brwi i zaczął iść w głąb polany. Nie musiał długo zagłębiać się między wysoką trawę, by dostrzec na niej ślady krwi. Podążył za nimi aż na drugi skraj polany, chociaż zauważył, że w jednym miejscu ślady nagle zmieniły kierunek, jakby ktoś desperacko zmienił kierunek, w którym zmierzał. Idąc za coraz bardziej zakrwawionymi źdźbłami trawy dotarł w końcu do ciała.

– Na oko mężczyzna, młody, widoczna rana na boku, nieprzytomny... – szeptał do siebie po tym jak szturchnął nieznajomego nogą kilka razy i w międzyczasie oceniając jego stan. – Hm. Ma szansę przeżyć. A jak nie, to i tak się przyda.

Odłożył koszyk na bok, schylił się podnosząc nieznajomego i zarzucając jego rękę na swoje ramię, sięgnął jeszcze ledwo po koszyk i zaczął powoli przesuwać się w kierunku z którego przyszedł i przy okazji uciskając ranę na boku mężczyzny by nie krwawiła na tyle mocno, żeby się nie wykrwawił. Kiedy już dotrą do domu będzie mógł go poskładać, ale to nie jest miejsce na takie rzeczy.

Poczuł, że coś szoruje za nimi, a kiedy lekko obrócił głowę wszystko stało się jasne. Nieznajomy był wysoki. O wiele wyższy niż on sam, a jego nogi dość mocno szorowały po ziemi i zaczepiały się o korzenie. Hm. Uniósł tylko brew i bez wyrazu ciągnął się dalej przedzierając się przez las. Na szyi czuł nikły nikły oddech, pomijając kilka razy, kiedy upuścił nieprzytomnego młodzieńca przypadkiem zahaczając jego głową o gałęzie pod którymi on sam przechodził bez problemu.

𝕗𝕖𝕖𝕝𝕚𝕟𝕘𝕤&𝕖𝕩𝕡𝕖𝕣𝕚𝕞𝕖𝕟𝕥𝕤 || 𝕜𝕒𝕖𝕓𝕖𝕕𝕠Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz