II. Kontrakt?

262 29 62
                                    


Pierwszym, co go przywitało, był tępy ból głowy i boku. Impuls przeszył całe jego ciało, aż do stóp. Po chwili zrozumiał, że nie bolą go tylko dwie części ciała, ale całe ciało, nie pozostawiając nawet cebulki włosa, która by mu teraz nie sprawiała cierpienia. Starał się otworzyć oczy, jednak coś mu przeszkadzało, a po chwili przypomniał sobie, że przecież jedno oko ma zasłonięte przepaską, ale drugie miał zdrowe i sprawne, a wciąż nie mógł podnieść powieki. Wydał z siebie niski pomruk niezadowolenia połączonego z irytacją. Podejmując próbę podniesienia ręki i ściągnięcia irytującego materiału z oczu dopiero do niego doszło, że może jednak nie warto się jeszcze ruszać. Wczoraj musiał naprawdę popuścić, żeby dzisiaj obudzić się w takim stanie. Nawet nie myślał o tym, żeby przewrócić się na bok, bo umarłby chyba z bólu.

Wczoraj, właśnie. Co działo się wczoraj...?

Zmarszczył nieznacznie brwi, co również okazało się bolesne. Naprawdę, nawet czoło?! Aż w końcu coś do niego dotarło. Wczoraj nie pił, wczoraj wracał do domu z wyprawy i... co się stało? Wysilając się, zaczął myśleć nad poprzednim wieczorem, jednak tylko skrawki drogi zdawały mu się przypominać. Biegł przez las, uciekał przed czymś? Możliwe. Ale na pewno czuł oddech śmierci na ramieniu, to niepodważalne, tylko co mogło go aż tak przerazić, aż tak zranić... Zranić? Zawahał się chwilę. Strzała czy pazury, a może szczęki? To nieważne, przeżył. Tylko co się stało z innymi, czy są bezpieczni? Nie mógł sobie przypomnieć. Skrzywił się i zacisnął szczękę. Irytujący i tępy ból znowu zaatakował jego głowę.

Moment. Skoro uciekał przez las, to dlaczego leży na czymś w miarę miękkim, czując wyraźnie ciepło bijące od kominka? Zastygł w bezruchu. Walczył ze sobą między ucieczką, a konfrontacją z otoczeniem. Czy go dorwali? Raczej nie, wtedy byłby już dawno martwy.

Wziął głębszy wdech i poczuł zapach ziół zmieszanych ze sobą. Nuta leczniczej goryczy mieszała się z kurzem i... kredą? Uratował go uczony? A może alchemik? Przeklął w duszy, miał tylko nadzieję, że do tej pory dalej ma wszystkie palce, ręce, nogi i wnętrzności, jeśli naprawdę uratował go alchemik.

Po dłuższej chwili, leżąc bez ruchu, usłyszał stłumiony odgłos otwierania drzwi, a później

rozmowy. Dalej będąc otumanionym i rozkojarzonym, nie potrafił odróżnić słów, jakimi posługiwała się kobieta, która wydawała się być mocno zmartwiona oraz mężczyzna, o bezbarwnym, beznamiętnym tonie głosu, który chyba ją zbywał. Musiał mieć też zasłonięte uszy albo ich nie mieć, skoro nie potrafił nawet słów rozróżnić. Wraz z głośnym skrzypnięciem drzwi wszystko ucichło, pozostały tylko ciche odgłosy kroków, powoli zbliżających się do jego położenia.

Poczuł jak ktoś pochyla się nad nim. Nieznajoma osoba powoli i ostrożnie podniosła jego głowę i zaczęła odwijać ją z bandażu. Kiedy poczuł jak tył czaszki znowu zetknął się z miękkim podłożem, a opatrunek został zdjęty, zebrał resztki sił i rzucił się na nieznajomego ledwo otwierając oczy.

Z hukiem oboje wylądowali na twardej podłodze. Blondyn całkowicie niewzruszony patrzył na mężczyznę, który jeszcze chwilę temu udawał nieprzytomnego i okupował jego łóżko. Hm, to było całkiem do przewidzenia, że zaatakuje albo będzie chciał go ograbić i uciec.

– Kim jesteś i gdzie jestem? – Zachrypnięty i niski głos wyrwał go z jego małych przemyśleń.

– Nie sądzę, że są to warunki do prowadzenia pogawędki.

Poczuł jak uścisk na nadgarstkach zacieśnia się. Westchnął ciężko odwracając głowę na bok i patrząc krytycznym wzrokiem na jednookiego mężczyznę.

– Jeśli łaskawie nie wrócisz do łóżka, rana znowu się otworzy, a ja nie mam czasu, żeby zszyć ją drugi raz – powiedział beznamiętnym głosem, jednak jego wzrok sugerował, iż nie jest on taki obojętny na zaistniałą sytuację. W odpowiedzi długowłosy prychnął:

– Skąd mam wiedzieć, czy mogę ci zaufać i czy już czymś mnie nie zatrułeś?

– Będę mieć z ciebie większy pożytek jeśli będziesz żywy. W ostateczności twoje organy wewnętrzne też się przydadzą, ale w jak najlepszym stanie, a jakakolwiek trucizna mogłaby obniżyć ich wartość. Możesz już ze mnie zejść? To niewygodna i nieprzyzwoita pozycja.

Uratowany przez blondyna mężczyzna chwilę wahał się, ale w ostateczności zaczął powoli puszczać podejrzanego człowieka, który zdawał się przynajmniej ocalił go na ten moment. Chciał wstać, by oddalić się od nieznajomego, ale ból dochodzący z boku gdyby miał możliwość, rozdarłby go na pół. Skulił się i przeklął pod nosem siarczyście.

– Właśnie o tym mówiłem. – Blondyn złapał wyższego od siebie człowieka i podciągnął go za ramię do góry, a później powoli pomógł mu się położyć i bez skrępowania podniósł koszulę tylko po to, by zobaczyć bandaż powoli przesiąkający krwią. – Doprawdy, idiotyczne posunięcie to było z twojej strony – dodał sięgając po czyste bandaże i miskę napełnioną rozcieńczonym wywarem z ziół.

– Hej, hej, hej, nie znam cię, a ty już mnie wyzywasz, a później rozbierasz. Może najpierw jakieś małe zapoznanie, typu jak masz na imię...? – odezwał się słabo próbując wziąć głębszy oddech.

– Albedo. Chociaż w twojej sytuacji gadatliwość działa na twoją niekorzyść, więc ucisz się na moment. – Blondyn rzucił to nawet nie spoglądając na jednookiego zręcznie odwijając kolejne warstwy opatrunków i przy okazji nieco uciskając ranę. – Przytrzymaj tu – wydał krótkie polecenie i puścił ostatnią i najbardziej zakrwawioną część materiału zanim ciemnowłosy mężczyzna zdążył cokolwiek wychwycić.

– Nie masz jakichś ziół na ból albo alkoholu...? – Jednak ostatecznie zaczął delikatnie uciskać wskazane przez nieznajomego miejsce i niemrawo rozejrzał się po pokoju, w którym się znajdował. Może szczęście mu dopisze i jakaś flaszka upragnionego trunku pobłogosławi jego oczy.

– Podałem ci wcześniej nawar, który miał uśmierzyć ból. Gdybyś się bezmyślnie nie rzucał, nie bolałoby cię aż tak. – Albedo szybko sięgnął po czysty bandaż, który miał przygotowany na boku wraz z opatrunkiem. – Puść.

Jednooki od razu zareagował na krótkie polecenie i ze skrzywieniem na twarzy puścił uciskany obszar. Blondyn odwinął bandaże i odrzucił je na podłogę, by nie poplamiły łóżka. Skupił swoją uwagę na krwawiącej ranie i westchnął ciężko pod nosem. Szybko przyłożył czysty opatrunek i zaczął ostrożnie zawijać świeżymi bandażami, nie zawracając uwagi na stęknięcia bólu swojego pacjenta.

– Jak masz na imię? – Krótkie pytanie padło ze strony tajemniczego medyka, co nieco zaskoczyło drugiego mężczyznę.

– Kaeya. Jestem...

Jednak nie dane było mu dokończyć, gdyż alchemik uciszył go ruchem ręki.

– Nie obchodzi mnie skąd jesteś. Póki jesteś pod moją opieką masz zachować neutralność. Jestem tylko zielarzem, który żyje na uboczu. Jak wyzdrowiejesz, odpracujesz wszystko, co dla ciebie zrobiłem. Będziesz miał zapewniony nocleg i jedzenie.

Wyższy z mężczyzn zamrugał kilka razy skonfundowany, a później zaśmiał się cicho, co w efekcie poskutkowało bólem. Przyjrzał się młodemu zielarzowi siedzącemu przed nim z nieukrytą ciekawością.

– Naprawdę myślisz, że się na to zgodzę?

– Nie masz większego wyboru, jeśli chcesz żyć. 

𝕗𝕖𝕖𝕝𝕚𝕟𝕘𝕤&𝕖𝕩𝕡𝕖𝕣𝕚𝕞𝕖𝕟𝕥𝕤 || 𝕜𝕒𝕖𝕓𝕖𝕕𝕠Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz