2: Pierwszy płatek

957 82 67
                                    

Minęło sporo czasu odkąd Dazai unikał Chuuyi, a dokładniej mówiąc ponad miesiąc. Od tamtego czasu szatyna męczył straszny kaszel. Nie wiedział skąd się wziął, ani co mógł oznaczać. Teraz mu było wszystko jedno, czy jest zdrowy, czy chory. Wolał się tułać jak bezdomny po mieście, od czasu do czasu wstępując do Lupina, by napić się ze swoimi znajomymi lub robić jakieś drobne misje powierzone mu przez bosa mafii, ewentualnie siedział na dachu i patrzył przed siebie.

Aktualnie leżał na łóżku w swojej sypialni. Beznamiętnie wpatrywał się w blady sufit, na który padało światło księżyca wpadające przez okno. Nie miał ochoty na nic. Nawet nie wyszedł spod pościeli. Dosłownie przespał cały dzień, a jego chęci do życia były mniejsze niż zazwyczaj. Dalej sobie nie wybaczył tej sytuacji z Nakaharą i utraty jego przyjaźni. W życiu, by nie pomyślał, że tak to się skończy.

Powoli uniósł się do siadu. Pościel zsunęła się z jego nagiego torsu pokrytego bandażami. Biały materiał był luźno zawieszony na ciele niedoszłego samobójcy. Wystarczy jakiś gwałtowniejszy ruch i te spadną z jego ciała. Zaczął powoli je ściągać, żeby później je zawiesić. Bladą skórę pokrywały blizny mniejsze, bądź większe. Nie był z tego dumny, że się oszpecił w ten sposób, jednak kiedyś wydawało mu się to kojące. Teraz myślał wręcz przeciwnie.

Wstał z łóżka. Bosymi stopami dotknął miękkiego dywanu. Razem z kupką bandaży ruszył do łazienki. Tam stanął przed ogromnym lustrem, które zajmowało całą ścianę na przeciw drzwi. Wyjątkiem były miejsca, gdzie stały drobne meble i umywalka. Spojrzał na swoje odbicie. Dostrzegł tam sylwetkę innej osoby. Nie rozpoznawał się w człowieku, którego widział po drugiej stronie lustra. Strasznie się zaniedbał przez ostatni miesiąc. Strasznie wychódł, karnacja przypominała tą wampirzą, oczy stały się bardziej puste niż kiedyś, a pod nimi ciągle były ciemne wory, włosy były w ciągłym nie ładzie.

– Wypadałoby doprowadzić się do jakiegoś porządku – powiedział sam do siebie.

Do wanny zaczął nalewać wodę, która miała idealną temperaturę. Gdy ta się napełniła, dolał do cieczy pięknie pachnący płyn do kąpieli. Zaciągnął się pięknym zapachem roznoszącym się po łazience. Nagle znów zaatakował go kaszel. Oparł się o umywalkę. Jedną dłoń położył na wysokości klatki piersiowej. Miał wrażenie, że zaraz wypluje płuca. Po krótkiej chwili atak minął. Trochę to zdziwiło szatyna, ponieważ zwykle kaszel trzymał go o wiele dłużej.

Ciężko dyszał, jakby przebiegł co najmniej kilkukilometrowy maraton. W kącikach oczu miał łzy, które starł wierzchem dłoni. Naprostował się. Gdy miał pewność, że już atak kaszlu się nie pojawi, postanowił wziąć kąpiel, która go ukoi i wyciszy. Szybkim ruchem ściągnął z siebie bokserki i wrzucił je do kosza na brudne ubrania. Ten był wypełniony prawie po brzegi. Chyba pora się wybrać do pralni i uprzątnąć ten syf. Sam wolał się nie zabierać za to. Do dziś pamiętał jak się skończyło własnoręczne pranie białej koszuli. Ta w niewyjaśnionych okolicznościach stała się różowa.

Zanurzył się w wodzie. Ciepło otuliło jego ciało. Momentalnie się odprężyć. Pierwszy raz od wielu dni pojawił się uśmiech na jego twarzy. Westchnął cicho pogrążając się w myślach, nim jednak na stałe odpłynął, dobiegł go dźwięk dzwoniącego telefonu. Donośny dźwięk irytującego dzwonka nie pozwolił mu się ponownie zrelaksować. Po chwili hałas umilkł, a na jego miejsce wstąpił krótkie pstryknięcie (jak na messengerze gdy przychodzi wiadomość), obwieszczające przyjście wiadomości.

Prychnął pod nosem i wstał z wanny. Wytarł się miękkim ręcznikiem, po czy owinął go sobie wokół bioder. Wszedł do sypialnie. Usiadł na skraju łóżka. Sięgnął po komórkę, leżącą na szafce nocnej. Jego serce zabiło mocniej, a na twarzy wykwitł uśmiech gdy zobaczył nieodebrane połączenie od Nakahary. Mina mu jednak zrzedła jak zobaczył pod spodem treść wiadomości.

Od Chuu: Nie oddzwaniaj. Zadzwoniłem niechcący.

Szatyn położył się na łóżko. Ręcznik lekko zsunął się z jego bioder, odsłaniając większy skrawek ciała. Kaszel znów zaatakował, zmuszając go do ponownego podniesienia się. Męczył go dość długo nim przestał. Miał sucho w gardle. Sięgnął po butelkę wody, stającą przy łóżku na podłodze. Wypił ją prawie do końca. Dyszał ciężko, serce waliło jak młot.

– Co się dzieje, do jasnej cholery? – warknął, tępo patrząc na wodę. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, wiedział tylko jedno, że musi się napić alkoholu i to w dużej ilości.

Szybko przebrał się w swój formalny strój. Nie mógł sobie pozwolić, by ktokolwiek z mafii go zobaczył jak jakiegoś bezdomnego. Musiał dbać o swoją niezachwianą reputację.

Gotowy do wyjścia rozejrzał się po pustym mieszkaniu. Pogasił światła, po czym opuścił swoje domostwo. Zakluczył drzwi, a klucz schował do kieszeni. Wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z budynku, a później w stronę dobrze sobie znanego baru.

Szedł chodnikiem wzdłuż zwykle ruchliwej ulicy, jednak teraz ta była pusta. W pobliżu nie było żadnej żywej duszy. Zawiał zimny wiatr, rozwiewając włosy szatyna. Ciało zadrżało. Schował ręce do kieszeni spodni. Skręcił w uliczkę, na której końcu mieścił się Lupin.

Spojrzał na szyld baru. Uśmiechnął się pod nosem, po czym wszedł do środka. Zadzwonił dzwonek, informując barmana o nowo przybyłym gościu. Otuliło go ciepło wnętrza. Spojrzał na ladę, na której leżał trójkolorowy kot. Jak go pamięć nie myliła to wabił się Sensei. Przysiadł na stołku przy barze. Spojrzał na futrzaka. Smacznie spał, leżąc na jednym boku. Wydobywał z siebie ciche pomrukiwanie. Gdy tylko Dazai zatopił dłoń w jego miękkiej sierści, mruczenie kota przybrało na sile. Zagłuszało nawet melodię lecącą w tle.

– Co podać? – spytał barman, wycierając jedną ze szklanek.

– To co zwykle – wypowiedział te słowa.

Starszy mężczyzna pokręcił głową twierdząco, jednak szatyn tego nie zobaczył, gdyż był zbyt pochłonięty głaskaniem kota. Jako stały bywalec tego baru zawsze zamawiał ten sam rodzaj alkoholu. Barman kojarzył go, więc pamiętał co ten bierze.

Gotowy napój postawił na wcześniej przygotowanej podkładce. Przysunął porcję w stronę herszta tak, aby nie zbudzić kota, który i tak to zrobił. Sensei przeciągnął się, po czym bezczelnie wszedł na kolana niedoszłego samobójcy. Tam pokręcił się chwilę, umył trochę futra i znów pogrążył się we śnie. Szatyn nie przestawał przeczesywać jego sierści, sprawiając mu i sobie odrobinę radości. Blade usta były wykrzywione w delikatnym uśmiechu.

Wolną dłonią chwycił za szklankę ze swoim alkoholem. Na dnie był lód uformowany w kulę. Upił małego łyka, a napój zapiekł jego gardło. Nie ważne ile razy go wypił, za każdym razem odczuwał to samo.

Uniósł wzrok na zegar, wiszący nad drzwiami wejściowymi. Godzina była późna, a mianowicie do dochodziła trzecia. Wiedział, że resztę tej nocy spędzi sam. Odasaku i Ango zapewnie już śpią. Nie chciał ich budzić i znów zatruwać życie swoimi problemami. Mimo, że oni nie mieli nic przeciwko słuchaniu kolejnych zażaleń szatyna, to ten już nie chciał tego robić. Musiał wreszcie pogodzić się z utratą przyjaźni z Nakaharą, jednak nie potrafił. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła go do rudzielca. Kazała przy nim być. Ciężko było się z nią mierzyć.

Wypił trzy, może cztery szklanki alkoholu, zanim zebrał się, by wyjść z baru. Zimne powietrze na zewnątrz częściowo otrzeźwiło jego umysł. Źrenice jego brązowych oczu były bardziej rozszerzone niż zwykle.

Wracał tą samą drogą, którą tutaj przyszedł. W oddali dostrzegł znajomą sylwetkę przed sobą. Postać poruszała się w jego stronę i gdy tylko była tuż przy nim dostrzegł, że tym kimś jest Chuuya Nakahara. Ich spojrzenia spotkały się dosłownie na sekundę. Rudzielec z pogardą w oczach odwrócił wzrok i prychnął pod nosem. Minął szatyna, lekko trącając go ramieniem.

Dazai wędrował za nim wzrokiem. Wyciągnął dłoń w jego stronę. Chciał coś krzyknąć, zatrzymać go, jednak nie mógł. Poczuł łaskotanie w gardle, a chwilę później znów go napadł atak kaszlu. Poczuł jakiś nieznany sobie obiekt wewnątrz swojego gardła. Chciał to przełknąć, ale nie mógł. Z kolejnym kaszlnięciem wypluł coś na swoją dłoń. Spojrzał tam, a jego oczom ukazał się żółty płatek róży, otoczony odrobiną jego krwi. Rozszerzył źrenice z niedowierzania. Nie wierzył, w to co widzi.

|Gdzieś czytałam, że żółte kwiaty oznaczają optymizm, jak i zdradę.

Wszystkiego najlepszego dziewczyny!|

Kwiat Zdrajcy |Soukoku|Hanahaki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz