Rozdział 2: W drodze

3 0 0
                                    

 - Hubert? - spytałem blondyna, stojąc w salonie, opierając się o ścianę i pijąc poranną (co znaczy o godzinie 4 rano) kawę.

 - Tak? - odpowiedział, sprawdzając setny raz walizki.

 Po dzisiejszej nocy salon zaczął wyglądać co najmniej, jakby Hubert szukał czegoś, ale nie mógł znaleźć, przez co wywrócił ten pokój do góry nogami. Ubrania rozwalone, połowa zimowych kurtek wyjęta z szaf, sterty kartonów w których szukał kilku dodatkowych dupereli. Mam szczęście, że spakowałem się tydzień temu.

 - Będziemy musieli jeszcze posprzątać, zanim pojedziemy, bo ten pokój wygląda jakby przebiegł tu nosorożec - uśmiechnąłem się mimo woli. Hubert też

 Zaczęliśmy sprzątać. Nie ma co przeciągać, ten syf wręcz boli w oczy.

 Po jakiejś pół godzinie było znacznie lepiej. Hubert po raz ostatni wyjął swojego kota z kartonu, i postawił go na ziemi. W tym momencie zmarszczył brwi.

 - Kto zajmie się kicią gdy mnie nie będzie? Jedziemy na długo, a ona musi również wychodzić na spacery - zaczął nerwowo drapać futrzaka pod brodą

 - Umówiłem to z MwK'ą. Będzie przyjeżdżał wieczorami, pozajmuje się nią - uspokoiłem go

 Nie odpowiedział, ale zobaczyłem jak od razu się rozluźnił. Uśmiechnął się w ten jeden ze sposobów, za który chcę czasem częściej go przytulić niż to jest normalne. I tym razem się nie powstrzymałem.

 I jak zwykle Hubi ciut się stawiał. Wtuliłem twarz w jego włosy. 

 - Przestań dealer... - cicho wyjąkał przedłużając sylaby. Ale czuć było, że tak naprawdę mu to nie przeszkadza

 - Witam gołąbeczki. Może wstaniecie z podłogi i weźmiecie walizki bo ja tego nosić nie będę? - usłyszałem rozbawiony głos Marcina, który miał nas zabrać na lotnisko. Podniosłem się z ziemi

 - No faktycznie. Heja stary - powitaliśmy go

 - Czyli to do tego kota będę przyjeżdżać - wskazał na kulkę futra siedzącą na kartonie - Mały chudzielec

 - To my już pójdziemy... - powiedział Hubert, delikatnie zażenowany. 

 Ubraliśmy się, złapaliśmy za plecaki i walizki, i wyszliśmy. Na dworze nie pada śnieg, ale jest bardzo mroźno. Jeżeli tutaj jest mi cholernie zimno to co dopiero będzie w Norwegii? Zastanawiam się nad takimi rzeczami od kilku dni.

  Marcin wyszedł z domu, niosąc jeszcze kilka pozostałych bagaży. Hubert zamknął dom i przekazał Mw'ce klucze, mówiąc ''Tylko nie zgub''

  Wsiedliśmy do auta. I ruszyliśmy przez noc.

_____________________________________________

 Lecimy już od półtora godziny. Jest już całkiem jasno, Hubert dalej śpi. Ja wyglądam przez okno na niebo, piękne niebo. Już niedługo będę patrzał na jeszcze piękniejsze widoki. Już wyobrażam sobie te góry: skąpane w zimnym blasku, strzeliste, ośnieżone szczyty, zamarznięte strumienie, płatki śniegu sypiące się z nieba... czy coś złego może się tam wydarzyć? 

 Przypominam sobie jednak dziwny sen, który mnie naszedł wczorajszego wieczoru. Byłem w tym śnie w górach. Nie mogłem się poruszyć, byłem tylko obserwatorem. Zobaczyłem postać. Stała na skraju przepaści. Miała na sobie czarną pelerynę, czarną kurtkę, czarne spodnie. Zdjęła kaptur, a wtedy ukazały się jej włosy: z jednej strony biało-rude, z drugiej rudo-czarne. Miała kocie uszy, a spod peleryny wychylał się koci ogon, rudy.

 Usiadła na krawędzi. I skoczyła w przepaść. Chciałem krzyknąć, ale nie mogłem. Jednak ona nie spadła. Złapał ją srebrny gryf, duży jak ciężarówka, z oczami jak dwa szmaragdy. Nie wiedziałem o co z nim chodzi. a ona powiedziała tylko ''Do Gatoru! Bo zaraz się wścieknę!'' 

 Dziwny sen. Mam nadzieję, że Hubi takich nie ma.

Między ŚwiatamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz