Painkiller

155 10 5
                                    

Słońce wygrało swoją walkę i nastał dzień. Jednak często to dni bywają mroczniejsze od nocy.

Obudziła się sama na dwuosobowym łóżku. Chwilę jeszcze leżała zastanawiając się kto wczoraj usnął pierwszy. Chyba to chłopak leżący nieopodal na kanapie pierwszy odpłynął w objęciach Morfeusza. W końcu alkohol i zmęczenie zrobiły swoje. Teraz spokojnie oddychał leżąc na boku. Jego klatka piersiowa miarowo unosiła się i znów opadała. Twarz miał zakrytą włosami, a dłonie ułożone pod głową. Przyglądała mu się w skupieniu, promienie słońca powoli przesuwały się w jego kierunku. Na razie chwilowo był jeszcze otulony przez mrok pokoju, ale już za chwilę słońce mogło go zbudzić.

Wstała delikatnie z łóżka i zabrała z podłogi swoją kurtkę. Cicho przeszła przez środek pokoju i dotarła pod drzwi. Tam zerknęła jeszcze raz w stronę śpiącego chłopaka. Otworzyła drzwi i zniknęła w korytarzu. Dopiero gdy wyszła przed dom odważyła się wziąć głębszy oddech. Rzuciła szybkie spojrzenie ku oknu przez, które wlewał się do pokoju jasny blask i odeszła ulicą.

Chłopak obudził się kląc w myślach na słońce, którego promienie przypominały mu o nastaniu nowego dnia. Przeciągając się rozejrzał się po pokoju. Na podłodze nie było już czarnej ramoneski, a na łóżku brakowało złotowłosej dziewczyny. Przez chwilę myślał, że to wszystko mu się tylko przyśniło. Ale nie, jego umysł nie byłby w stanie stworzyć czegoś tak idealnego. Ona musiała tu być naprawdę.

Teraz został sam, w domu było cicho, a wczorajszy wieczór dawał o sobie znać kacem. Wstał z kanapy lekko obolały i położył się na łóżku. Leżał na wznak w nadziei na jeszcze kilka godzin snu, one na pewno by mu pomogły. Po jakimś czasie uznał swoje starania za bezsensowne, wstał i udał się w kierunku parapetu. Patrząc na ulice, na których zdążyły już wyschnąć kałuże zastanawiał się, w którą stronę mogła udać się jego towarzyszka. Zdziwiło go to, że aż tak obchodzi go ta dziewczyna. W końcu zna tylko jej imię i możliwe, że już nigdy jej nie zobaczy. A jednak czegoś mu brakowało.

Pozwoliła mu zatęsknić za czymś, czego tak naprawdę nigdy nie miał.

Musiał zabić w sobie to uczucie. Nie chciał czuć się samotny. W końcu nie potrzebował jej. Pomóc mogło mu tylko jedno.

Zaczął przeszukiwać w pośpiechu szafki, jak na zawołanie zaczęły trząść mu się dłonie i nagle zrobiło się cieplej. Potrzebował tego. Po wyrzuceniu na podłogę zawartości dwóch szuflad w końcu znalazł to czego pragnął. Oto i ona- biała dama, jej wysokość heroina. Do szczęścia potrzebował jeszcze tylko łyżki, zapalniczki i strzykawki z igłą. Po chwili mógł obserwować płomień, który z każdą chwilą przybliżał go do uczucia ekstazy. Trzymając w zębach napełnioną już strzykawkę odwinął rękaw.

Chwilę później wszystkie problemy zniknęły, strzykawka wypadła mu z dłoni. Oparł się o ścianę i osunął w dół. Odgiął głowę do tyłu, teraz niczego mu już nie brakowało. Nie potrzebował nikogo, gdy miał heroinę- panaceum na życie. Czuł jak narkotyk zaczyna wypełniać każdą komórkę jego ciała, rozlewa się po mięśniach przyjemnie je rozluźniając. Po ekstazie nastał spokój, obraz zaczął mu się zamazywać, a przed chwilą wirujący jeszcze świat zaczął znikać.

Ocknął się po kilku godzinach nadal odczuwając te przyjemne skutki działania narkotyku. Powoli podniósł się, trochę kręciło mu się w głowie, jednak i to po chwili minęło. Udał się do łazienki, która znajdowała się na końcu korytarza. Przemył twarz zimną wodą i zaczął przyglądać się swojej twarzy. Wyraźnie dało się zauważyć nienaturalnie małe źrenice, były wielkości główki od szpilki. Zawsze wydawało mu się to strasznie nienaturalne, wstydził się tego i wtedy zaczynał odczuwać pierwsze wyrzuty sumienia.

Postanowił zejść do kuchni i napić się czegoś. Przechodząc przez salon jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Stevena, ich perkusisty. Oboje już wiedzieli.

-Myślałem, że już z tym skończyłeś.- Nie było w tych słowach wyrzutu, ale i tak potrafiły rozdrażnić.

-W takim razie się myliłeś.

Wyjął z lodówki piwo i zabrał leżące na blacie jabłko( nie miał pojęcia jak ono się tam mogło znaleźć). Przez chwilę nawet zastanawiał się czy może Evie go dla niego nie zostawiła. Szybko skarcił się w myślach za to, że po pierwsze za dużo sobie wyobrażał, a po drugie za to, że znów o niej myślał. Wrócił ponownie do siebie i zaczął grać na gitarze. Tylko dzięki muzyce potrafił nie myśleć. Ona poniekąd blokowała wszystko, a jego palce same grały, dobrze wiedziały jak, on nie musiał o niczym myśleć.

Wieczorem jeszcze długo nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w okno i zastanawiał się gdzie mogła teraz być jego tajemnicza znajoma. Sam zadawał sobie pytanie, czy ona też myśli teraz o nim. A ona myślała.

Zrodzeni w listopadowym deszczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz