Ból, to najgorsza rzecz, która może wyrwać nas ze snu. Zło przypomina o sobie w najmniej odpowiednich momentach, wyrywając nas z bezpiecznych objęć ułudy. Świadomość docierała do niego z każdą chwilą co raz mocniej, pulsujący ból głowy nie dawał za wygraną, a wszystkie mięsienie spinały się boleśnie przy każdym najmniejszym ruchu. Po otwarciu oczu zrozumiał, że to nie jest zły sen, a jedynie zła rzeczywistość.
Westchnął ciężko, a jedyne co czuł to złość. Bo znów sam odbierał sobie życie i znów musiał odebrać je ponownie. Odbierał sobie życie, aby móc żyć dalej. Uśmiechnął się słabo na tą myśl. Niedorzeczność bywa niekiedy zabawna.
Przyzwyczaił się na tyle do bólu by móc podnieść się i przysiąść na brzegu łóżka.
Ona leżała spokojnie nic nie wiedząc o jego walce, o walce, którą przegrywał. Jednak zwykle tak jest. Bo życie to pole walki, każdy jest żołnierzem, jednak nikt nie wie na jakim froncie walczymy, a każdy stoi po innej stronie barykady. Oddychała spokojnie tymczasem on był bombardowany przez myśli.
Chłopak wstał, podjął już decyzję. Chociaż i tak została ona podjęta na niego. Był na każde jej zawołanie więc musiał stawić się i tym razem.
Schodząc po schodach na kanapie dostrzegł pochyloną postać rudzielca. Gdy ten usłyszał kroki na schodach odwrócił się gwałtownie w jego kierunku.
-Wychodzisz?- zapytał nieco zachrypniętym głosem.
-Muszę.- odparł gitarzysta głosem kogoś kto nie ma wyboru i właśnie przyznaje się własnej rodzinie, że musiał. Musiał zabić, musiał zabić sam siebie.
-Rozumiem. Idź do chłopaków, na pewno coś mają.
Zdziwił się, że rudy odpowiedział mu tak spokojnie. W jego głosie nie wyczuł zawodu, a nawet może była to troska. Uśmiechnął się słabo, ale gdy miał już wychodzić przypomniał sobie o czymś.
-Mam do ciebie prośbę. Gdy ona się obudzi, to poproś żeby została i poczekała aż wrócę.
-Rozumiem, że mam nie mówić jej prawdy.
Zdobył się tylko na słabe skinienie.
-Dobra , coś wymyśle.
Po tych słowach zniknął z salonu, a po chwili do jego płuc dotarło chłodne powietrze, które zakłuło go w płuca. Na dworze było jeszcze szarawo, a większość ludzi właśnie odsypiała wczorajsze imprezy. Jednak on przemierzał samotnie trasę, którą jeszcze kilka godzin temu pokonywał w towarzystwie Eveneth.
Teraz jej imię obijało się o zakamarki jego umysłu, a nogi same niosły go w kierunku starej fabryki. Na miejscu okazało się, że Axl miał racje. Mianowicie garaż zastał w prawie takim stanie w jakim go wczoraj opuścił. A po przeszukaniu kurtki Stivena mógł oddać się grzesznej przyjemności.
Gdy do uszu wokalisty dobiegł odgłos zatrzaskiwanych drzwi odchylił się na kanapie i głośno wypuścił powietrze. Dłońmi zakrył twarz i przetarł zmęczone oczy. Kolejna bezsenna noc, tradycji stało się za dość. Zwlókł się z kanapy, w kuchni okazało się, że było po piątej. Nie wiedział, czy już, czy dopiero, ale w zasadzie nie robiło to żadnej różnicy. Zaparzył sobie kawy, bardziej z przyzwyczajenia niż nadziei, że uzupełni ona braki energii. Z parującym kubkiem czarnego napoju zajął ponownie miejsce na kanapie. Zabrał się za czytanie tekstów, które tej nocy pojawiły się w jego już dość zniszczonym notesie. Z nieco świeższym umysłem stwierdził, że wszystko jest do niczego i cisnął zeszyt w kąt . Zaklął pod nosem i wbił się mocniej w siedzenie omal nie wylewając na siebie gorącego napoju. Odstawił kubek na niewielki stolik i przymknął oczy. W tym momencie cały dom wypełnił przeraźliwy krzyk.
CZYTASZ
Zrodzeni w listopadowym deszczu
FanfictionWszyscy niczym kwiaty w deszczu rodzimy się i umieramy. Uwaga! Opowiadanie może zawierać treści niewłaściwe dla dzieci i osób wrażliwych.