There's a heaven above you, baby.
Dłuższy czas siedzieli obok siebie na zimnej podłodze garażu. Ona wsłuchiwała się w dźwięki gitary, a on wpatrywał się w nią. Jej płaszcz leżał rzucony w kąt, miała na sobie luźne dżinsy i koszulkę z logo Pink Floyd. Wyglądała niby tak zwyczajnie, a jednak coś w niej było niezwykłego. Ukrywała to pod warstwą, pod maską, a on zdawał się w nikłym świetle lampy dostrzec strzępek tego co skrywała w środku. I zapragnął to odkryć.
Duff i Izzy zdążyli już gdzieś zniknąć, reszta siedziała obok perkusji popijając piwo. W pewnym momencie Saul wstał i odstawił gitarę na miejsce.
-Chodź, pokażę ci coś.
Nikt nawet nie zauważył, że wyszli z garażu. Na zewnątrz było już całkiem ciemno, a chłodny wiatr owiewał ich twarze. Ruszyła za nim w nieznanym kierunku. On sprawnie przemykał między małymi budynkami. Gdy dotarli na większy plac otoczony zaroślami stanął w miejscu i rozejrzał się. Gdy upewnił się, że dziewczyna podąża nadal za nim uśmiechnął się do niej i poinformował, że to już niedaleko. Przeszli przez krzaki i znaleźli się na tyłach starej fabryki.
-To tutaj. Ale w zasadzie to chcę ci pokazać coś innego.
Nie wiedziała co dokładnie miał na myśli, ale zaciekawił ją. Popchnął sprawnie metalowe drzwi i umożliwił im wejście do środka. Kierowali się schodami w górę, a ona ciągle zastanawiała się co chłopak chce jej pokazać . W końcu stanęli przed przegnitymi już drzwiami, ona stanął teraz przed nią torując jej dalszą drogę.
Cieszył się, że przyszła tu z nim, teraz stanął za nią i zakrył jej oczy. Dziewczyna lekko zadrżała, miał nadzieję, że to dlatego, że miał zimne dłonie.
-Spokojnie, zaufaj mi. Spodoba ci się.
Wolną ręką otworzył drzwi i wprowadził dziewczyną na zewnątrz. Znaleźli się na dachu starej fabryki. Uwielbiał tutaj przesiadywać. Odsłonił jej oczy i obserwował jej reakcję. Przyglądała się ze spokojem nocnej panoramie miasta. W tej chwili była tu i teraz, a gwiazdy należały do nich. Oboje pozostawili wszystko w szarej rzeczywistości, a teraz byli we dwójkę dzieląc ze sobą rozgwieżdżone niebo.
Usiedli na murku, który dzielił ich od przepaści. To była definicja ich życia. Cały czas zdawali się tylko siedzieć w ciemności owiewani przez wiatr zmian, non stop byli nad przepaścią, a jeden krok dzielił ich od upadku. Wolne duch pośród gwiazd.
-Lubię tu przychodzić sam. Patrząc z góry na miasto mam wrażenie, że zostawiam tam wszystkie swoje problemy, tu jestem czysty. Tylko ja i rozgwieżdżone niebo.
-Ale dziś nie jesteś sam.
-Tak, jesteś ty. Ale ty jesteś jedną z gwiazd.
-Czyli jestem daleko?
-Nie, ty spadłaś dla mnie na ziemię.
-Czyli umarłam?
-Nie. A wiesz dlaczego?
Przysunął się do dziewczyny i objął dłońmi jej twarz. Miała chłodna policzki. Pochylił się nad nią i oparł swoje czoło o jej.
-Czujesz...-wyszeptał
Ich usta się zetknęły. Delikatnie musnął jej wargi.
-Czujesz to...
Ona tylko pokiwała głową. Czuła, ale nie do końca wiedziała co. Jego ciepły oddech? Zapach? Czy to coś, czego nie dało się opisać słowami? Jeśli tylko to miało wystarczyć, by żyła to chyba miała wszystko.
Jej usta smakowały słodko, były delikatne i ciepłe. Tak jakby całe życie i energia jakie znajdowały się w niej znajdowały ujście w jej wargach.
Tyle wystarczyło.
Oboje wpatrywali się w niebo. Bo przecież najważniejsze to by nie wpatrywać się w siebie, ale razem patrzeć w jednym kierunku. To było niesamowite, że w dole toczyło się normalne życie, ścieżki tysięcy osób przecinały się ze sobą, często dokonując nieodwracalnych zmian. Przyszłość była nieprzenikniona jak mrok.
Odwróciła wzrok i zaczęła przyglądać się chłopakowi. Ten palił papierosa, a wiatr odganiał włosy z jego twarzy. Ale czy był w stanie przegonić też myśli? On idealnie tu pasował, poświata bijąca z ulic Los Angeles podkreślała jego rysy.
-O czym myślisz?- zapytała
-O przyszłości. Boję się jej.
-Ja też.
Jedyne co było pewne to niebo ponad nimi. Żyli pod jednym niebem, to było piękne.
Objął dziewczynę ramieniem. Była przemarznięta. Teraz zorientował się, że jej płaszcz został w garażu, a ona siedziała tu w samej koszulce. Szybko zdjął swoją skórzaną kurtkę i zarzucił jej na ramiona.
-Chodź, wracamy.
Ona przez chwilę jeszcze zwlekała, ale w końcu wstała i ruszyła na nim. Pozostawili za sobą zniszczony budynek, do którego miała nadzieję jeszcze wrócić. Wracali tą samą drogą, a on wszedł jeszcze do ich garażu po jej płaszcz i gitarę. Po wejściu do środka cieszył się, że poprosił dziewczynę, by zaczekała na zewnątrz. Z tego co zauważył Duff wróci( zapewne ze sklepu), a Axl gdzieś zniknął, jak zwykle. Widok dość nieciekawy, lepiej żeby nie widziała ich w takim stanie.
Podał dziewczynie płaszcz i ruszyli w dalszą drogę.
-Idziemy do ciebie?- zapytała w połowie drogi.
-A masz inny pomysł?
-Nie.
Cieszył się, że nie protestowała.
Po wejściu do środka w salonie spotkali rozwalonego na kanapie wokalistę.
-Czemu ich tam zostawiłeś?- warknął Slash.
Ale rudzielec ewidentnie się tym nie przejął. Obrzucił tylko spojrzeniem przybyłych i wrócił do kreślenia czegoś w starym notesie.
Saul chwycił ją za rękę i poprowadził w stronę schodów. Gdy wchodzili na piętro usłyszeli jeszcze skrzekliwy głos z dołu
-Miłej nocy- a po domu rozszedł się śmiech.
Saul tylko przewrócił oczami i mocniej chwycił jej dłoń.
Gdy tylko weszli do znanego jej już pokoju Saul chwycił jej dłonie i zamknął szczelnie w swoich.
-Posłuchaj. Musisz wiedzieć, że on nie ma racji, ja nie jestem taki. Nie tym razem.
Nie tym razem? Nie wiedziała a co mu chodzi. Jednak on chyba zauważył zaniepokojenie na jej twarzy i szybko dodał:
-To znaczy, nie zamierzam cię skrzywdzić. Wydajesz się taka dobra i bezbronna. Nie wszyscy tacy są. W zasadzie wydaje mi się, że tylko ty taka jesteś.
Dziewczyna łagodnie się uśmiechnęła i dodała:
-Ja nie jestem idealna. Nikt nie jest, ale to dobrze, że nie zamierzasz mnie skrzywdzić. - zmieszała się nieco na te słowa. Sama się nie poznawała. Była nierozsądna. Ale po co komu rozsądek?
Jej rozmyślania po raz kolejny przerwał chłopak.
-Potrzebujesz czegoś? Może chcesz coś zjeść?
-Nie dziękuję.- obdarzyła go nikłym uśmiechem i ruszyła w głąb pokoju. Usiadła na łóżku i zdjęła swój płaszcz.
On wiedział już co powinien zrobić. Wziął do ręki gitarę i usiadł naprzeciwko niej na kanapie. Zaczął grać, a ona wpatrywała się w struny instrumentu. To była magiczna chwila i oboje mogli teraz zapomnieć o wszystkim. Chłopak grał spokojną melodię, nie znała jej, ale była piękna. Czuła jak powoli się uspokaja, a zmęczenie zaczyna brać nad nią górę.
Nie miał pojęcia jak długo mogło to trwać, nie odczuwał jednak zmęczenia. Przestał grać, gdy był już pewien, że Evie spokojnie zasnęła. Spoglądał na nią, obserwował jak miarowo oddycha, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada. Teraz była taka spokojna. Odgarnął włosy z jej twarzy i ułożył się obok niej. Zasnął wsłuchując się w spokojny oddech dziewczyny.
CZYTASZ
Zrodzeni w listopadowym deszczu
FanficWszyscy niczym kwiaty w deszczu rodzimy się i umieramy. Uwaga! Opowiadanie może zawierać treści niewłaściwe dla dzieci i osób wrażliwych.