Rozdział I: "Odwrót, Do Cholery!"

1K 51 34
                                    

Było tłoczno. Jak zawsze. Pijani goście rozmawiali ze sobą przy drewnianych stołach. W znacznej większości byli to mężczyźni. Nie podzielałam zdania mojej siostry o alkoholu, ale czasami rzeczywiście oglądanie jak on wpływa na człowieka jest...odrażające. Ah, no tak o wilku mowa. Diona, zbiegła po schodach z tacą, na której przed chwilą jeszcze stały mocne drinki. Podała mi ją i szybko zabrała się za robienie nowych napojów. Moją pracą było głównie stróżowanie, patrzenie czy menele nie zaczynają bójek, oraz oczywiście pilnowanie aby nikt nie śmiał dotknąć siostry. Większość klientów jednak mnie nie lubi. Czują się oglądani, oceniani, nie mogą już pozwalać sobie na wszystko. Do baru wszedł czerwonowłosy mężczyzna. Ku mojemu zdziwieniu kulał. Był to mój...kolega. Przyjaciel. Lubimy się. Ma na imię Diluc. Mamy podobny charakter. Diona mówi że jesteśmy bratnimi duszami. Obydwoje twardzi, introwertyczni, poważni i pod pewnym względem smutni. Wyszłam zza lady by się przywitać.

"I jak? Poradziłeś sobie z tymi potworami? Czemu kulejesz? Dziwię się, bo ta misja zajęła Ci wyjątkowo długo. Jest północ."
- dopytywałam z ciekawością. Dilucowi nigdy nie zdarzyło się przyjść tak późno.

"To długa historia. Można powiedzieć, że pewien niebiesko włosy pirat z wysokim ego mnie opóźnił. Jednak cieszę się, że mnie zastąpiłaś. Eh, niestety musisz to robić coraz częściej ostatnimi czasy..."
- Diluc złapał się za głowę. Widać Kaeya, o którym była mowa grał mu na nerwach.
Znałam go. Był...problematyczny. Nigdy nie zdarzyło nam się porozmawiać sam na sam. Denerwował mnie. Jednak jak Diluc spóźnił się tyle godzin to coś musiało się stać.. A ja nie miałam w zwyczaju odpuszczać.

"Co tym razem? Ktoś ucierpiał? Myślałam, że Kaeya jest doświadczony. Wiesz, że mi możesz zaufać, Diluc."
- skrzyżowałam ramiona i spojrzałam w jego piwne oczy.

"Mój brat jest zdolny do wielu rzeczy, i ty o tym wiesz. Tym razem trochę go...poniosło. Mówiłem mu, że musi zacząć na siebie uważać, bo w końcu nie jest nieśmiertelny. Hmph. Jego szczęście się nad nim zemściło.. Możesz usiąść. Jak mówiłem to dość długa i zawiła historia."
- Diluc pokazał mi krzesło i sam usiadł.
   Byłam bardzo zdziwiona, że mówił to z takim spokojem. W końcu komuś stała się krzywda! Usiadłam naprzeciwko niego zaniepokojona. Nie miałam w zwyczaju okazywać swoich emocji, ale Kaeya był jednym z lepszych obrońców tego miasta. Jakby coś mu się stało... Nie, nie, nie. Nie wyobrażałam sobie tego i nie chciałam sobie wyobrażać. 

"Ale.. Czy wszystko okej? Gdzie teraz jest? Jest ranny? Bardzo ranny???"
- źrenice mi się powiększały na myśl o tym kto jeszcze mógł ucierpieć podczas misji.

"Spokojnie, [N]. Już wszystko tłumaczę. Kaeya jest bezpieczny. Jest trochę poszkodawany ale sam mi powiedział abym się nie martwił, bo przechodzi wszystko lekko. Znam go. Jest twardy. Jednak podczas tej misji wykazał się wyjątkową głupotą... A więc był ranek. Dokładnie 5 nad ranem, a my mieliśmy wyruszać poza mury miasta wiatru. Nasza ekipa miała 10 osób, w tym ja i Kaeya. Od początku byłem sceptyczny co do wzięcia go na misję. Nie lubię z nim współpracować, bo nie za bardzo się dogadujemy, i ty o tym wiesz. Niestety się uparł i wyruszył z nami. O 6 opuściliśmy Mondstadt. Mieliśmy obalić ostatnio zlokalizowany obóz chilichurlów. Podobno było ich tam wyjątkowo dużo a więc nasza ekipa liczyła więcej osób. Jako przywódca z wizją w mojej roli, mieliśmy praktycznie wygraną w kieszeni. Kaeya też nieźle się podniecił naszą wyprawą. Jednak także nie odpowiadała mu współpraca ze mną. Obydwoje wiedzieliśmy, że będą problemy. Więc poszliśmy na układ. Postanowiliśmy że zaatakujemy obóz z dwóch stron. Kaeya zaatakuje od strony północnej ze swoją częścią ludzi a ja ze strony południowej ze swoją. Byliśmy bardzo przekonani do tego planu. Rozdzieliliśmy się gdzieś o 12 na granicy Liyue niedaleko naszej winiarni. Moja załoga doszła szybciej na miejsce. Jednak przed zaatakowaniem mieliśmy zaczekać na znak od drugiej grupy. A więc czekaliśmy. Dość długo. Zastanawiałem się gdzie podział się nasz bohater. Jak się potem okazało przed drogą zatrzymał się w winiarni i nie pożałował sobie i swojej ekipie po kilka drinków. Nie wiem co w Kaeye wstąpiło ale widać pargnienie alkoholu jest silniejsze od niego-" - Diluc niemal wykrzyczał ostatnie słowa. Był bardzo zdenerwowany. Postarałam się go uspokoić. W końcu złapał następny oddech i kontynuował - ".. Spóźnił się o kilka godzin.. Byłem naprawdę rozczarowany. Kiedy w końcu dotarli na miejsce już wcześniej my zaczęliśmy ich szukać. A więc znak, którym był okrzyk bojowy nie dotarł do moich uszu przez co w połowie spita grupa Kaeyi zaatakowała przedwcześnie w trakcie gdy my szukaliśmy ich sto metrów dalej. Potwory miały nad nimi wielką przewagę, bo jak nie było mnie i mojej grupy walkę toczyło 5 osób w tym Kaeya. Wszyscy do połowy pijani. Jednak na szczęście zdążyłem wrócić na czas z moimi ludźmi. Uratowałem życie mojemu bratu. Zdążyli pokonać zaledwie ćwierć potworów. I jeden z większych sprawiał Kaeyi problemy. Podczas walki Kaeya zamroził wroga, ale przez jego nietrzeźwość podczas uniku się przewrócił. Mimo tego że szybko wziął się w garść i nie otrzymał obrażeń od upadku, jego przeciwnik zdążył już uwolnić się z lodowych kajdan, które zafundowała mu wizja mojego brata. Duży kawał lodu spadł z wysokości na niego i uszkodził jego rękę oraz klatkę piersiową. Utknął. I nie wątpię że chilichurl by go zabił jakbym nie zdążył zareagować na czas. Widząc Kaeye pod lodem szybko pobiegłem w jego stronę, w tym samym czasie nabierając płomiennej siły w moim mieczu obosiecznym. Pokonałem potwora i postarałem się szybko i skutecznie stopić lód swoją wizją, ale- cóż.. Jest mi bardzo wstyd, ponieważ.. Eh, zraniłem..Kaeye podczas próby jego uratowania.. Za szybko roztopiłem lód i moja moc.. Uszkodziła jego rękę.. Na szczęście udało mi się potem to naprawić ale Kaeya został ranny. Reszta ekipy też dużo wycierpiała. Od razu jak zobaczyłem jego ranę zażądałem odwrotu. Pomogłem bratu wstać i każdy szybko się wycofał jednak straciłem czujność i podczas ucieczki też oberwałem.. Z kuszy. Zimna strzała wbiła mi się w udo. Pod wpływem presji siłą ją wyciągnąłem.. Moja rana pogorszyła się. Kaeya ledwo stał. W sumie ja też, ale na szczęście udało nam się uciec w jednym kawałku. Strasznie się kłóciliśmy w drodze powrotnej. Tak strasznie że nie zauważyliśmy że brakuje nam jednego rycerza. Dopiero przy bramie się zorientowaliśmy. Było już ciemno więc wpadliśmy w panikę. Rycerz był z grupy Kaeyi więc wiedziałem że weźmie to do siebie, bo pomimo tego co zrobił, zależało mu na życiu swojej załogi. Jednak zabroniłem mu wracać na pole bitwy. Powiedziałem, że wyślemy po rycerza najlepsze grupy bojowe ale my nie możemy pójść. Pewnie się domyślasz jak zareagował. Był zdołowany i naprawdę sobą rozczarowany. Zestresowani udaliśmy się na wydział medyczny, do Barbary. Ona jak zawsze starała się pocieszyć pirata, jednak Kaeya nie odezwał się ani słowem. Była już północ jak ja zostałem opatrzony. Dałem siostrom opatrzeć najpierw członków załogi a ze swoją raną poczekałem na koniec. Kompletnie zapomniałem o tym, że mam dzisiaj się z tobą spotkać. Tak wyszło, że jak już byłem opatrzony wyszło na tak późno. Przepraszam, [N]. Ale mam nadzieję, że rozumiesz. Kaeya został na wydziale. Pewnie nadal ma wyrzuty sumienia. I.. Chyba to koniec historii. "
- Diluc napił się ze swojego kielicha z sokiem winogronowym. Był bardzo wyczerpany. Widziałam to w jego oczach. Mimo wszystko też się winił za zaginięcie członka ich wyprawy. W końcu on ją zaplanował. Dotknęłam jego dłoni i niepozornie się uśmiechnęłam, co robię dość rzadko.

"Nie martw się, Diluc. Znajdziemy naszego człowieka. Ja się tym zajmę. Wyruszę z oddziałem bojowym na poszukiwania. Ale najpierw jeśli pozwolisz zajrzę do Kaeyi. Nie przyzwyczaiłam się do wymawiania tych dwóch słów w tym samym zdaniu ale martwię się o Kaeye. Pewnie to ciężko przechodzi. A smutek podczas zdrowienia nie wychodzi na dobre. Tobie też życzę powrotu do zdrowia. Noga nadal boli? "

Diluc zamknął oczy i pozwolił na uścisk swojej dłoni.

"Dziękuję, że jesteś. To miasto potrzebuje ludzi jak ty. A noga.. Nie boli aż tak bardzo. Ale dostało mi się wizją cryo. Szczęście nie za bardzo mi sprzyja. Heh. Ja narazie tu zostanę i popilnuję tego małego barku. Ty możesz do niego iść. Ale ostrzegam jak jest w złym humorze to mało kto jest u niego mile widziany. Powodzenia, [N]."
- Też pozornie się uśmiechnął. Był w tym taki dobry jak ja. Czyli w ogóle. Obydwoje się uśmiechnęliśmy, co było bardzo rzadkie. Po tym dopiłam swoje piwo i wstałam. Pomachałam mu na dowidzenia i powoli wyszłam z tawerny. Skierowałam się na kościół gdzie również był zakład medyczny. Miałam Kaeyi dużo do powiedzenia i wiedziałam, że ta rozmowa  będzie bardzo niezręczna, bo jako osoba, która nigdy nie brała udziału w misji ani jakiejkolwiek walce rzadko odwiedzałam poszkodowanych z WIZJĄ.
Jednak jak się potem okaże te odwiedziny odmienią naszą relację, na bardzo, bardzo specyficzną.

{ 𝐙𝐢𝐦𝐧𝐞 𝐖𝐢𝐧𝐨 } - Kaeya X Reader Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz