2/1 - Montanha

1.3K 134 10
                                        

Wskazałem sygnałami aby czerwone Lamborghini zjechało na pobocze. Jazda autem wyglądała, jakby prowadził je ktoś pod wpływem. Wyszedłem z pojazdu zostawiając Mię samą. Podszedłem i poprosiłem kierowcę o otworzenie szyby auta, co posłusznie zrobił. Spojrzałem na jego zmęczoną i przykrą twarz. Nigdy nie widziałem go w takim stanie i... nigdy nie chciałem widzieć. Patrzył przymkniętymi oczami na auta przed nim. Nie odzywał się do mnie od jego ostatniego pobytu na komendzie. Dziwnie jest przyznać, że policjant tęskni za terrorystą, lecz po części to właśnie czułem przez kilka dni.

- Daj mi ten mandat i wypierdalaj. - Wycedził złośliwie w moją stronę, na co zareagowałem dość pochopnie.

- Co ty taki naburmuszony, szanowna Ekscelencjo? - Zmartwiłem się bardziej, gdy mój żart z którego oboje codziennie się śmialiśmy przerodził się w kolejny, pełen bólu cios zadany Erwinowi. Patrzył bez przerwy tym samym, w kurwę smutnym wzrokiem przed siebie. Czułem, że tymi słowami coraz bardziej dobijałem jego psychikę.

- Co się stało, Erwin? - Wydukałem drżącym głosem.

- Powinieneś wiedzieć najlepiej. - Odpowiedział pewnie, nieszczerze się uśmiechając. W dalszym ciągu patrzył przed siebie unikając mojego wzroku.

Zaniemówiłem wyszukując w pamięci sytuacji, które wymusiły na nim obecny stan. Jego twarz powoli nie wytrzymywała napięcia. Zaczął oddychać nierównomiernie coraz bardziej się stresując. Rozejrzałem się po wnętrzu auta. Na siedzeniu obok leżała butelka szampana, którą dałem mu na imieniny. Chciałem coś powiedzieć, lecz moje gardło nie przepuszczało żadnego słowa. Nie byłem w stanie.

Trwaliśmy w ciszy, dopóki nie przerwał jej pisk opon Lamborghini. Stałem wryty, patrząc zmartwionymi oczami na oddalający się pojazd. Wsiadłem powoli do Corvette, spuszczając wzrok na położone na kolanach ręce. Bałem się o niego.

- Dlaczego za nim nie jedziemy? - Obciążyła mnie pytaniem, na które nie umiałem odpowiedzieć, dlatego w ciszy zawróciłem w stronę komendy.

Na miejscu pożegnałem się z Mią. Powiedziałem, że musze załatwić ważną dla mnie sprawę. Zrozumiała. Wsiadłem do błyszczącego czernią auta i wybrałem numer do Erwina. Nie odbierał. Zadzwoniłem drugi raz po kilku minutach, gdy krążyłem Corvettą między uliczkami. Charakterystyczny obraz podczas połączenia widziałem za trzecim.

- Gdzie jesteś, Erwin? Wszystko dobrze? Przepraszam jeśli wyrządziłem ci jakąś krzywdę, wiedz, że to nie było celowe. - Tłumaczyłem coraz szybciej oddychając.

Jedyne co otrzymałem w odpowiedzi to nierówny oddech i ledwo słyszalny szloch, tworzący na mojej skórze dreszcze żalu.

- Erwin? Powiesz gdzie jesteś? Pojadę do ciebie, dobra? - Trzymałem na swoim. Nie chciałem, żeby zrobił sobie krzywdę z mojego powodu. Nie chciałem odpuszczać w przekonywaniu go.

Krążyłem po uliczkach szukając go nieustannie. On tylko słuchał mojego rozdartego głosu, lecz nie odezwał się ani słowem, do czasu...

- Jesteś szczęśliwy? - Szepnął z tak ogromnym bólem w głosie, że czułem jak przechodzi przez słuchawkę i sam się nim zarażam. Moje serce kuło gdy słyszałem jego załamany, cichy głos.

- Nie jestem. Bez ciebie nie jestem. Proszę, daj mi swój GPS. - Chciałem go przekonać. Nie wytrzymuję faktu, że dzieje mu się tak ogromna krzywda.

- Jesteś szczęśliwy. - Stwierdził.

Wypuściłem drżący oddech z ust, a po moich czerwonych od zimna policzkach zaczęły lecieć łzy. Jakbym zaraz miał go stracić. Łkałem cicho dopóki znów się nie odezwał.

Calamity | morwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz