Z dedykacją dla Antka
Zielonkawy dom na 3212 Creekwood od lat stał pusty. Niegdyś pełne rodzinnego życia pokoje, obecnie wypełniała jedynie przeszywającą cisza. Okna straciły swój dawny blask; pokryte warstwą brudu, przywodziły na myśl puste, skrywające na dnie smutek, oczy kogoś skrzywdzonego. Taki właśnie był ten opuszczony budynek w jednej z dzielnic Lawrence. Dotknięty tragedią, utracił wszystko to, co cechowało go za czasów jego świetności. Pozostał jedynie jako świadek smutnego zdarzenia, które odmieniło go na zawsze, naznaczony śladami pożaru, które nie pozwalały zapomnieć o tym, co zdarzyło się tu w przeszłości.
Od pamiętnego wydarzenia, mającego miejsce kilka lat temu, nikt potem już go nie zamieszkiwał. Stał odłogiem, kontrastując z sielanką pozostałych budynków i ogrodów; jedyny samotny, porzucony, opuszczony. Wraz z upływem czasu mieszkańcy nauczyli się go ignorować, chociaż wciąż potrafił przywoływać nieprzyjemny powiew starej tragedii. Niepisaną zasadą, wynikającą z szacunku i solidarności, nikt nigdy nie parkował na ulicy przed 3212 Creekwood. Tylko tyle mogli zrobić współczujący sąsiedzi.
Aż do dzisiaj.
Tego dnia przed opuszczonym budynkiem zatrzymał się samochód. Nie byle jaki samochód, bo Chervolet Impala rocznik 1967.
Ten konkretny Chevrolet Impala '67.
Ten sam, który parkował tu po raz ostatni.
Drzwi pojazdu z obu strony otworzyły się i bracia wysiedli. Obaj mieli poważne miny, dotknięte bólem i natłokiem wspomnień oraz emocji, pchających się do ich głów i serc. Patrzyli na zniszczony, obdarty z miłości i piękna, dom swojego dzieciństwa. Dom, w którym dorastali, w którymi doznawali pierwszych szczęść i smutków. Miejsce, które było ich schronem, bezpieczną przystanią. Teraz stało osamotnione, odstraszając zaniedbaniem i wyczuwalną atmosferą starej, a jednak wciąż żywej w sercach, tragedii. Widok bolał. To, co pamiętali z dzieciństwa, miało niewiele wspólnego z tym, co widzieli właśnie przed sobą. Opustoszały budynek nie przypominał sielankowego obrazka, który pamiętali z dziecięcych lat. Zdawali sobie sprawę, że stanięcie przed domem ich dzieciństwa, a jednocześnie miejscem największego nieszczęścia jakie ich spotkało, będzie wstrząsające. Skonfrontowali się z rzeczywistością, do której od lat się nie zbliżali. Żaden z nich nie był w stanie nic powiedzieć. Słowa i tak nie mogłyby pomóc.
To przytłaczające milczenie mogłoby trwać i trwać, ciągnąć się nie wiadomo jak długo, bo Winchesterowi nie byli jeszcze gotowi, aby je przełamać. Nie byli nawet gotów, aby zrobić pierwszy krok i przekroczyć próg domu. Stali na chodniku tak, jakby trzymała ich tam jakaś niewidzialna siła, nie pozwalająca choćby drgnąć. Potrzebowali czegoś z zewnątrz, aby wyrwało ich z owego stanu.
Tym czymś, a właściwie kimś, okazał się Castiel Novak.
– Dean?
Dźwięk przeszył powietrze, wyrywając się z ust bruneta odruchowo. Nie spodziewał się, że to powie, po prostu się stało. Tak samo, jak nie spodziewał się ujrzeć Deana i Sama Winchesterów.
Szczególnie obecność tego pierwszego wywołała w nim falę emocji.
Najpierw jeden, a zaraz po nim i drugi, Winchester się obrócił, gdy głos Castiela przerwał otaczającą ich ciszę. Starszy z braci dostrzegając Novaka, poczuł dziwny uścisk wewnątrz. Tak, jakby przez jego całe ciało przeszło nieokreślone, nienazywalne, elektryzujące uczucie.
Castiel.
Castiel Novak.
Oh, kiedy on go ostatnio widział? To musiało być w tamten dzień. Dzień, w który opuścili Lawrence, nie wiedząc, czy kiedykolwiek wrócą.
CZYTASZ
Pod starym klonem || Destiel AU
FanficCastiel Novak i Dean Winchester znali się od dziecka. Byli nierozłącznymi przyjaciółmi, w takim wieku, gdy nie rozumieli jeszcze, że ich silna więź wykracza poza chłopięcą przyjaźń. Wszystko do momentu, aż matka Deana nie zmarła w pożarze. John, ni...