Entrée

186 24 1
                                    

Ponowne otwarcie restauracji. Tym razem jako zadośćuczynienie miał być tydzień darmowego jedzenia. Zamówienia na stoliki były trzykrotnie większe.

Kucharze pracowali pod najwyższą presją, bojąc się swojego chefa, opinii publicznej i widma kolejnej klęski.

Harry doskonalił swoje nowe przepisy. Nadal był agresywny, impulsywny, arogancki, ale przy tym perfekcyjny i mistrzowski. Ginny rozkwitła pod jego skrzydłami, choć kosztowało ją to wiele nerwów.
Chceli zaskoczyć wszyskich całkiem nowym menu. Draco, tak jak zawsze, zajął się doborem trunków do potraw.

Nowe dania, nowe serwetki, nowe dekoracje, nowy początek. Każdy liczył na powodzenia. Psychicznie nie udźwignęliby kolejnej porażki.

   — Chef! Co z tą kartą?— dopytywał Draco, dobierając kolejne wina.
Harry zawzięcie zmieniał zdanie i kolejność potraw.
   — Zostało dziesięć minut, mogę zobaczyć menu?— domagał się blondyn. — Mają przyjść krytycy.

Harry wściekle podał mu gotową kartę dań.
   — Dziękuję— Malfoy uśmiechnął się dumnie, widząc same nowe nazwy potraw. Czuł, że to będzie ich start.
   — Wszystko gra?— Harry zapytał niby od niechcenia.
   — Oui, chef— blondyn ukazał w uśmiechu szereg swoich białych zębów. Ktoś musiał być tą ostoją, pełną optymizmu.

     — Zapinamy fartuchy!— polecił szef kuchni po wyjściu Malfoya.— To nasz czas!

Tym razem napięcie i presja czasu nadal były ich przeciwnikami, ale nauczyli się to kontrolować. Jedyna zasada, jaka panowała w kuchni, wyznawana przez każdego to: jeśli coś nie jest perfekcyjne, zrobić jeszcze raz.
Tym razem wszyscy to już wiedzieli i tym się kierowali. Harry był bardziej powściągliwy.

   — Dobre— pochwalił smak pieczeni Ginny.— Podać.
   —Tak, chef— rudowłosa uśmiechnęła się z ulgą i podała talerz na wydanie.

Draco przechadzał się po sali, kontrolując sytuację. Serce napawało go dumą, gdy widział zachwyt na twarzach gości. Tym razem wszystko było już niesamowite.

   — Ah, tato— westchnął cicho, spoglądając w stronę kuchni. To wszystko zasługa Harry'ego.

***

Harry Potter zaskakuje i olśniewa! — nazajutrz tak brzmiały nagłówki gazet.

Niektórzy potrzebują kilka startów, by znaleźć ten właściwy, który prowadzi w dobrą stronę.

    — „Harry Potter na nowo stworzył jedno z interesujących miejsc, do którego warto przyjść..."— kucharz czytał fragment artykułu, siedząc przy porannej kawie z Draco.
   — Co ci się nie podoba?— dopytał blondyn, słysząc ironię w głosie mężczyzny.— Jedno z czy interesujące?

   — Nie chcę, żeby ludzie przychodzili do mojej restauracji jeść— oburzył się Harry, odkładając gazetę. —Chcę, żeby moja restauracja była miejscem, gdzie, kurwa... mamy zapewniać im kulinarne uniesienia— podkreślił, a w jego oczach zapalił się prawdziwy ogień.— Ludzie jedzą, bo są głodni. Ja chcę sprawić żeby przestali jeść.

   — Głupio brzmisz— na przekór swoim słowom, Draco obserwował go z zapartym tchem. Zawsze wiedział, że w Harrym jest prawy artysta kulinarny, ale teraz mógł go ujrzeć w jego oczach. Siła, jaką emanował, była niesamowita.

     — Gotowanie to wyraz naszego ja. Musimy dalej gotować i być nadal interesujący. Chcę, by ludzie przy stolikach byli chorzy z tęsknoty i pragnienia perfekcji, a nie tylko jedzenia— słowa Harry'ego wybrzmiewały niczym urok, rzucany na wiatr.

Draco mógł przysiąc, że gdyby tylko to było jeszcze możliwe, natychmiast z miejsca zakochałby się teraz w Harrym.

***

   — Nowe menu. Kilka znajomych pozycji zostało, ale większość nowych— Draco rozpoczął spotkanie personelu.— Niektórzy z naszych gości poczują się zagubieni. Co wiecie o Michelin?
   — To książka— odparła jedna z młodszych kelnerek.
   — To księga, Luno. Niczym Biblia— dodała Pansy, stojąca obok Malfoya.
   — Inspektorzy Michelin przyznają gwiazdki— tłumaczył blondyn.— Jedna, dwie, trzy.
   — Albo zero— do głównej sali wkroczył Harry.
Wszyscy natychmiast poprawili się na swoich miejscach, a szare oczy szybko zlustrowały nowoprzybyłego.
   — Nikt nie wie, kim oni są. Nikt— kontynuował Draco. — Przychodzą, jedzą, wychodzą. Ale mają nawyki— przestrzegł.— Muszą działać rutynowo w imię obiektywnej oceny. Jadają parami.
   — Czasami trafia się kobieta— dopowiedział kucharz.
   — Zjawiają się przed 19.30.  Jedna osoba zjawia się wcześniej i zamawia przy barze.  Kolejna pół godziny później— Draco spokojnie kontynuował.— Jedna zamawia menu degustacyjne, druga dania z karty. Zawsze. Zamawiają pół butelki wina i wodę. Noszą garnitury, są grzeczni i kulturalni. Ale uwaga...— podniósł głos.— Mogą położyć pod stołem widelec, by sprawdzić naszą spostrzegawczość. Nie upuszczą go, bo to wyda dźwięk i narobi hałasu.
   — Wszytko od teraz ma być idealne— rozkazał poważnie Harry, gdy Draco skoczył swoje instrukcje.— Nie dobre, nie znakomite. Idealne. Jedno małe uchybienie i nas zniszczą. A zjawią się tu niedługo— ostanie słowa zawisły nad zebranymi niczym groźba.

W kolejnych dniach powaga sytuacji rządziła kuchnią. Każdy chciał być idealny. Robić wszystko perfekcyjnie, by nie tym ziarenkiem piasku, które zatrzyma machinę.

   — Harry...— w kuchni zjawił się podenerwowany Draco.— Dwóch Francuzów czeka na ciebie przy tylnim wyjściu. Powiedzieć im, że wyszedłeś?
   — Nie. Oni i tak wrócą— Potter zostawił kuchnie w rękach Colina.

Draco obserwował przez okno rozmowę trójki mężczyzn, która wyglądała jak emocjonalna przepychanka słowna, bliska rękoczynów.

   — Jest im winien kasę?— przy blondynie pojawiła się Ginny.
   — Chyba tak.
   — Nie możesz go spłacić?— zapytała, spoglądając uważnie na mężczyznę obok. Ona potrafiła dostrzec więcej niż się mogło wydawać.
   — Próbowałem. Nie zgodził się— wyjaśnił cicho Draco.
   — Oni zrobią mu krzywdę.
Draco westchnął bezradnie, otwierając drzwi, by pokazać mężczyznom ich obecność. Francuzi odeszli.
   — Wszystko dobrze?— zapytał Harry'ego.
   — Tak— wyminął ich i wszedł do środka.

   — Chef?— Ginny podążyła za nim.
   — Tak?
   — W sobotę są urodziny mojej córeczki. Chcę wziąć wolne w ten jeden dzień— nadal nie lubiła charakteru Harry'ego, ale ceniła go jako kucharza i dużo się od niego uczyła.
   — Ludzie dobrzy stają się niezastąpieni— wyjaśnił spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. — Potrzebuję cię tutaj w sobotę.
   — Tak, chef— przytaknęła złamanym głosem, zaciskając zęby.

Harry wodził za nią spojrzeniem. Jego sekretem było to, że chwilami naprawdę nienawidził osoby, jaką się stawał, ale wiedział, że musi czasem się wyrzec nawet samego siebie, by osiągnąć sukces.

Star |drarry| short story✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz