Jak można wyobrazić sobie siedzibę partii politycznej? Ogrodzoną murem, otoczoną błyskiem z kamer paparazzi, a w środku poważną, zanurzoną w aurze kontemplacji: jak zdobyć władzę nad krajem.
Biura tego lewicowego ugrupowania tak nie wyglądały.
Do budynku wejść mógł każdy, a żaden ochroniarz nawet nie interesował się zobaczeniem ID odwiedzających. Zamiast dziennikarskich fleszy, obserwowano lalunie i lalusiów z influencerskiego grona, którzy emitując relacje przechadzali się po pstrokatych korytarzach i komentowali atmosferę panującą dookoła, samemu ją nakręcając. Wszędzie panował rozgardiasz. Walały się pliki kartek, ulotek wyborczych, urządzenia były włączone i leciały z nich przemówienia wygłoszone na konferencjach prasowych. Maureen nie powinno dziwić, jak w takim rozgardiaszu, KTOŚ zgubił pięciocyfrową kwotę w małym pliku excelowskim. To nie wyglądało jak poważne biuro. A niestety do takiego aspirowało.
Tu i ówdzie ktoś coś krzyczał. Podniecone głosy bawiły się retoryką, a autor każdego z wypowiadanych zdań uważał się za następcę Cycerona, Churchilla i Kinga. Widać było, że jest to bardzo liberalna partia. Mieli oni między innymi bardzo liberalny stosunek do definicji bałaganu. Niestety przez niektóre odcinki korytarzy z trudem dawało się przejść przez ustawione na nich rekwizyty do pikiet i protestów. Raz w oczy szatynki wpadł rozstawiony namiot.
„Czy gdybym przyszła w porze lunchu, byłby tutaj mniejszy ruch, bo sprzeciwiali by się menu?" spytała samą siebie, ponieważ bardzo dłużyło jej się szukanie tabliczki z personaliami mecenasa, z którym za chwilę miała odbyć spotkanie.
Jej poranek od samego początku był w pośpiechu. Kobieta zarwała nockę, bo przygotowywała się na otwarcie dzisiejszej wystawy w muzeum i z tego też powodu niosła teraz ze sobą dwie teczki z plakatami o wielkości B1, przez co jej mobilność była bardzo ograniczona. Dodatkowo owa wystawa była poświęcona ewolucji kobiecej mody, a Maureen w przypływie entuzjazmu zgłosiła się do zostania modelem pokazowym dla starożytnego Egiptu. Przez to, że od razu po spotkaniu z mecenasem miała rozpocząć się ta wystawa, kobieta była zmuszona do noszenia już na spotkaniu kleopatrańskiego make-upu, mocno odbiegającego od współczesnych standardów makijażu dziennego.
Arthur Millstone. Niczym ziemia obiecana wynurzyła się przez nią tabliczka z pożądanym nazwiskiem.
Zanim weszła do środka, poprawiła dekolt białej koszuli, żeby nie zaliczyć faux pas nadmiernym eksponowaniem biustu, i poprawiła marszczenia ołówkowej spódnicy. Po głębokim wdechu zapukała do drzwi a po usłyszeniu starego głosu, mówiącego coś w rodzaju „tak?", weszła do środka, starając się nie potrącić teczkami futryny drzwi.
- Dzień dobry, Maureen Raffle. – Przywitała się, podchodząc do starszego, łysiejącego już mężczyzny, który siedział przy niskiej kawowej ławie. Miał on około pięćdziesięciu lat, był równolatkiem Connora, dlatego kobieta założyła z ulgą, że to widziany przez nią mężczyzna jest jego dobrym przyjacielem i bohaterem wielu jego biesiadnych historii oraz mecenasem. – Jestem przedstawicielem agencji PR'owej, zajmuję się sprawami finansowań partii. Byłam umówiona na godzinę dziesiątą.
Mężczyzna uśmiechnął się pociesznie, ujęty jej profesjonalizmem w przedstawieniu się. Tak pomyślała Maureen.
- Ale po co te oficjalności, młoda damo. Poza tym jest – Zerknął na zegar ścienny. – już sześć po, więc nie chwaliłbym się, na którą była panienka umówiona.
Kobieta od czasów studiów nie spotkała się z takim tytułowaniem jej osoby i była mocno skonsternowana wypunktowaniem jej przez mecenasa. Zapowiadała się wspaniała współpraca...
CZYTASZ
Bo dlaczego nie jest idealnie
Literatura KobiecaGdy była w podstawówce nie należała do dzieci ani najzdolniejszych, które potrafią czytać jeszcze przed pierwszym dniem w zerówce i interesują się dinozaurami i kosmosem, ani tych ładnych, bo całą młodość zmagała się z nadwagą, skórnymi alergiami i...