II

6 1 0
                                    

Maureen krzątała się po folderze z pobranymi plikami programu Excel, starając się doszukać nieścisłości podatkowych obsługiwanej partii. Była przekonana, że to nie do NIEJ należał błąd rachunkowy, a suma kosztów nie zgadzała się ze zgłoszonym stanem wydatków w sposób ewidentny! Kolejna rzecz, która negatywnie wpływała na jej nastrój dzisiejszego dnia.

Jedyną rzeczą, która faktycznie była w stanie poprawić jej obniżoną jakość życia, były zajęcia garncarstwa zaplanowane niedługo po zakończeniu jej zmiany. Kobieta była ich entuzjastyczną uczestniczką od około roku, namówiona do uczęszczania przez prowadzącą je swoją przyjaciółkę: panią magister historii sztuki, specjalizującą się w naczyniach oświecenia. Na początku babranie się w glinie nie napawało szatynki dużym optymizmem. Byłaby to przecież tylko okazja do ubrudzenia się i kolejny przykry obowiązek w postaci zdrapywania brudzącej masy ze spodni. Ale z czasem okazało się, że jest to aż kolejna okazja do ubrudzenia się. A romantyzowanie jej poprzez tą sławienną scenę z hollywoodzkiego filmu „Uwierz w Ducha" sprawiała, że z tym większą przyjemnością kobieta brała w nich udział.

Mimo wszystko było to też szeroko nieoczywiste hobby, które wywoływało zainteresowanie, gdy taka fraza padała w towarzystwie rozmawiających. No bo jak często poznajesz kogoś, kto rzeźbi w glinie ceramiczne wazony na kwiaty i dzbanki? Była to z pewnością rzecz warta uwagi.

Poza tym kobieta po godzinach pracy była aktywnie zaangażowana w działania przy wydziale historii jej dawnego uniwersytetu. Wynikało to z jej historycznego wykształcenia, ku jej niezadowoleniu zakończonego w tej dziedzinie nauki jedynie na licencjacie. Pozwalało jej to skutecznie oderwać się od świata cyferek i choć na chwilę odkryć część jej humanistycznej duszy.

- Jeszcze siedzisz? – Grace pojawiła się przy stanowisku kobiety, wybudzając ją tym samym z poszukiwań zaginionej kwoty.

- Jeszcze chwilę zostanę. Tak. – Maureen z rezygnacji przygryzła wargę. - Zauważyłam, że w jednym z arkuszy kalkulacyjnych wdarł się błąd. – Poinformowała szefową. – Znaczy myślałam, że to błąd. Ale z wyliczeń brakuje pewnej kwoty. I... z mojego doświadczenia sumy pięciocyfrowe nie mają prawa zawieruszyć się w arkuszu kalkulacyjnym. – Przyznała finalnie, spoglądając w końcu na rozmówczynię.

Ta jednak wpatrywała się intensywnie w kolumny otwartego przez Maureen pliku i jakby starała się znaleźć w nich rozwiązanie i zbawić nim losy firmy. Szatynka przełknęła ślinę.

- To rozliczenie miesięcznych kosztów naszego działu. – Chwilę wstukiwała coś w klawiaturę. – To z tym plikiem mam problem.

I wtedy na ekranie komputera pojawił się inny szereg kolumn. Było ich dużo więcej niż w poprzednim, a liczba wierszy zdawała się nie mieć końca. Wg niewprawnego oka, zderzającego się z sumami zamieszczonymi w tym pliku, w porównaniu z kwotami w rubrykach, zgubienie pięciocyfrowej sumy wydawało się tak prawdopodobne, jak znalezienie igły w stogu siana. Był to niejako symbol tego, jak dużo inwestuje się w dzisiejszych czasach w politykę.

Kobiety milczały przez dłuższą chwilę.

- Czy ty sugerujesz, że właśnie przyłapałyśmy naszego klienta na machlojkach podatkowych? – Grace w końcu zabrała głos.

- Ja niczego nie powiedziałam. – oponowała Maureen. – Tylko liczby. – parsknęła niezręcznie.

Szefowa pokręciła głową.

- Powiedz mi tylko, czy jest ci to potrzebne do wykonania operacji w naszym zleceniu?

- To się okaże. Ale w najbliższym czasie podejrzewam, że nie...

- Świetnie, zatem utnijmy ten temat. Nie ma co się przejmować i po prostu kontynuujmy robienie swojego. – Ułożyła ciało sugerując, że zamierza się od kobiety oddalić. – Same problemy z tymi biznesami z polityką. I na co nam było się w to mieszać?

Kiedy szatynka została sama, nie wiedziała, czy w sumie nie powinna zrezygnować z dzisiejszych warsztatów. Sytuacja finansowania partii była jej zdaniem na tyle napięta, że wydało jej się odpowiednim zostać i dłużej nad tym pomyśleć. Jednak wtedy usłyszała wibracje swojego telefonu.

- Halo? – rzuciła do słuchawki.

- Nie uwierzysz, co właśnie udało mi się załatwić. Z ostatniego dofinansowania jestem w stanie zakupić nowe dłutka ze stali nierdzewnej. Jesteś w stanie przyjechać szybciej? Pomożesz mi wybrać jakiś model! – Usłyszała entuzjastyczny potok słów i mimowolnie na jej twarzy wykwitł bardzo delikatny uśmiech.

Czuła, jakby był zakazany przez to, że przecież czuła się w powinności zostać.

- Dobrze. – rzekła w końcu do słuchawki. – Pojawię się u ciebie w ciągu półtorej godziny.

...

Gdy znalazła się już na miejscu, wybieranie nowych akcesoriów do studia zajęło im tylko moment, bo przez resztę czasu do zajęć obie kobiety niczym nastolatki paplały o swoich ostatnich podbojach romantycznych. A raczej Maureen słuchała i ewentualnie komentowała ekscesy z życia erotycznego Claudii.

Czy była te stereotypowa przyjaźń? W zasadzie większość przyjaźni takich jest: jedna blondynka, druga brunetka, jedna wysoka, druga niska. Jedna ma powodzenie u chłopców, a druga jest cicha i siedząca z nosem w książkach. Mniej więcej tak to wyglądało też tu. I mimo że Maureen faktycznie miała ciemniejsze włosy, bo Claudia była wręcz platynowa, to kwestia wzrostu zawsze opiera się na stosunku: ktoś będzie wyższy. Nawet jeśli jest to tylko wyższość o pół centymetra. Lub wyższość ego.

Stereotypowe jest tutaj także zastosowanie opisu na budowaniu przeciwieństw.

Ale Claudia była filigranową artystką, która między wykładami z historii sztuki biegała do szkoły baletowej, marząca wciąż o zostaniu wielką ikoną świata artes. Blondynka zajmowała się garncarstwem, malowała, szyła i projektowała kreacje, których nie powstydzono by się na tygodniach mody. Była kolorowym ptakiem, który swoim nieco dziecięco-naiwnym i beztroskim sposobem bycia przykuwał wzrok ludzi dookoła.

Maureen była od niej różna. Kształtna, dbająca o schludny wizerunek zawsze wypadała bladziej od ekscentrycznej towarzyszki. Była właścicielką mocnego, wręcz aktorskiego głosu, który równomiernie lubił zostać wysłuchany w jakimś gronie, co zamilknąć i się nie strzępić. Mimo częstego stresu, lubiła pracę w swoim mini korpo, zachowanie tamtejszych ludzi i specyficzną ich manierę. Często też bawiły ją jednak opinie historyków i ekonomistów zestawione ze sobą na siebie nawzajem. Przynależała do tych dwóch światów, starając się je wyważyć i stać się pochodną każdego z nich. Nie była odludkiem. Szanowała dobre towarzystwo i dobrze spędzony czas wśród ludzi wartych jej atencji. Ale męczyły ją small talki o pogodzie i gadka dla samego gadania. Jej zdaniem każda relacja powinna do czegoś prowadzić, a nie być nawiązywana tak o, dla samego jej nawiązania.

- Moim zdaniem powinnaś z nim spróbować – zaaprobowała entuzjastycznie Maureen po wysłuchaniu (nieco przekoloryzowanej) historii na temat tego, jak jej przyjaciółka poznała ostatnio podczas burzy pewnego Estończyka zajmującego się teatrem lalek.

- No nie wiem... Związek na odległość? Poza tym nie wyobrażam sobie, że moje dzieci będą mówić w domu po rosyjsku!

- To by była na razie druga randka, uspokój się z tymi dziećmi, kotek. – Mrugnęła do niej, rozbawiona. – Poza tym ten Markko wydaje się w porządku. Jak na pierwsze spotkanie. Nic ci nie zaszkodzi spróbować.

- A kiedy ty znajdziesz swojego Markko? – Jej oczy nagle niebezpiecznie rozbłysły.

Maureen parsknęła.

- Po pierwsze, jak się trafi ktoś wart mojej uwagi, dam ci jak najbardziej znać. Po drugie, jestem świeżo po rozstaniu...

- Półroku.

- No. Dlatego mam jeszcze na spokojnie czas, żeby nikogo nie szukać. - Wystawiła jej język. – Poza tym związek z Jonem był jednak dłuższą relację. Byliśmy razem prawie dwa lata, to nie spływa od razu jak po kaczce.

- Ale jakbyś kogoś poznała, wartego twojej uwagi, dałabyś mu szansę? – podpuszczała ją.

- Jakby był naprawdę wart mojej uwagi... To owszem.

Bo dlaczego nie jest idealnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz