Rozdział osiemnasty.

932 41 13
                                    

Clarissa

         Jak na szpilkach przekroczyłam próg gabinetu Marka Wooda, od razu żałując, że postanowiłam wejść. Nie byłam przygotowana w żaden sposób na rozmowę o wczorajszej sytuacji. Moja pewność siebie zmalała do zera, kiedy usiadłam przy jego biurku i spojrzałam na twarz mężczyzny. Byłam w stanie przysiąc, że nigdy w życiu nie widziałam tak kamiennej i bez wyrazu jego miny. Nie wiedziałam czego miałabym się spodziewać, ponieważ spraw do omówienia było tyle, że na spokojnie musielibyśmy przesiedzieć tutaj co najmniej tydzień. 

        Przełknęłam ślinę, czekając na jakiekolwiek słowa z jego strony. Recz jasna, równie dobrze ja mogłam zacząć te rozmowę, ale nawet nie wiedziałam od czego. Nie chciałam od razu pytać o Williama, ponieważ nigdy nie wiedziałam jak może on zareagować na ten temat bez innych osób wokół. Spojrzałam więc na blondyna wyczekująco. Błyskawicznie wyłapał moje pytanie i postanowił jako pierwszy rozpocząć. 

— Przepraszam. — powiedział, a ja odetchnęłam z ulgą ciesząc się, że nie będzie to nic stresującego na początek. Jednak kiedy zrozumiałam co powiedział, zmarszczyłam brwi, zastanawiając się do czego dążył. — Głównie za upozorowanie śmierci Willa, okłamywanie ciebie i resztę przez długie lata, a w szczególności za to co wczoraj miało miejsce. — wyjaśnił, a ja poczułam, że moje serce zaczyna szybciej bić. Mark przyznał się, że jego śmierć była zamierzona. Dosłownie każdy moment znalezienia ciała chłopaka w jego dawnym pokoju przeleciał mi przed oczami, a mimo to, zaśmiałam się. Wujek posłał mi zupełnie niezrozumiałe spojrzenie, a ja zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej. Czy wtedy wydawałam się dla niego zupełną psycholką? Być może.

— Śmieszy mnie to ile łez wylałam na śmierć człowieka, który aktualnie jest zupełnie dla mnie niczym. Ponadto jestem pełna podziwu jak udało mu się to dobrze odwzorować, powinien dostać wręcz nagrodę za najlepszego aktora dwa tysiące piętnastego roku. — szydziłam, bo był to jedyny sposób na zachowanie zdrowych zmysłów przy komizmie całego tego gówna. Kiedy przedstawiłam swoją wizję Wood'owi na jego twarz wpłynął grymas, którego nie potrafiłam określić. — Masz moje słowo, że osobiście wręczyłabym mu ją przy naszym najbliższym spotkaniu. — dodałam, a on westchnął i rozłożył się na fotelu dla wygody, co ja również uczyniłam. — Czy możemy teraz przejść do konkretów? Chce wiedzieć po jasną cholerę była cała ta szopka. — domagałam się informacji, których przez te kilka lat uzbierało się naprawdę dużo. 

        Przez pierwsze kilka minut mężczyzna nie odpowiedział mi, chcąc zapewne ułożyć sobie wszystko co powie w głowie. Miałam nadzieję, że zostanie mi to wszystko przedstawione zrozumiale i sensownie. Byłam w stanie wyłapać każde możliwe słowo, które nie trzymałoby się całości. Moja determinacja do odkrycia prawdy była ogromna i zupełnie nic nie stało mi na drodze, aby do owej dotrzeć. 

— Ja i Lorenzo byliśmy kiedyś dobrymi znajomymi, a wręcz kumplami. Chodziliśmy do tego samego collegu, mieszkaliśmy w tym samym bractwie i każdy zazdrościł nam naszej relacji. Jednak kiedy w mieście w latach osiemdziesiątych doszło do morderstwa, każdy podejrzewał każdego. Nie wiedziałem wtedy jednak, że ofiarą został jeden z naszych, podczas rządów mojego ojca. Ani ja, ani Sanchez nie wiedzieliśmy o historii swoich rodzin, więc żaden nie podejrzewał siebie nawzajem. Kiedy jednak policja przestała węszyć, ludzie mojego ojca zaczęli. Doszło do tego, że Greg Sanchez, ojciec Lorenzo sam się podłożył, ponieważ jego morderca nie wystarczająco dopilnował śladów. Skończyło się na sporze między dwoma największymi wtedy mafiami w Detroit. Nie było żadnych innych. Natomiast cały problem zaczął się w momencie, gdy mój ojciec dowiedział się, że Greg miał syna, którym był właśnie Enzo. Ekstremalnie szybko zostałem wezwany do rodzinnego domu i wszystko, wraz ze szczegółami zostało mi wyjaśnione. Zdenerwowałem się, ponieważ nie spodziewałem się takiego ruchu z ich strony. Rodzice nie potrafili mnie zatrzymać, kiedy ja pojechałem do domu Sanchezów i zrobiłem coś, czego żałuję po dziś dzień. — jego głos niemal niesłyszalnie załamał się, a on odchrząknął. Odwrócił wzrok w stronę okna i kontynuował. — Wparowałem do ich domu z bronią w dłoni. Nie panowałem nad sobą. Byłem w takim amoku z powodu śmierci człowieka, który od zawsze był dla mnie niczym drugi ojciec, że gdyby nikt nie opowiedziałby mi tej sytuacji, ja nie pamiętałbym większości tego co się stało. Właśnie wtedy przekonałem się, że nie potrafię panować nad nerwami w ciężkich sytuacjach. Zacząłem strzelać, najpierw były do ślepe strzały, ale skończyło się ja jednej ofiarze. Przysięgam, że jej nie widziałem. Mimo to, wykonałem strzał, który został wykonany na szczyt schodów, prowadzących na piętro. Kiedy razem z Enzo usłyszeliśmy krzyk i głośny płacz dziecka, zaprzestaliśmy jakichkolwiek ruchów. Okazało się, że młodsza siostra chłopaka wyleciała na korytarz, aby zobaczyć co było przyczyną tego zamieszania. — westchnął, układając palce na skroniach. — Nie dało się jej uratować, ponieważ dostała strzał w tętnicę szyjną. Wykrwawiła się na moich i jego oczach, podczas kiedy ich rodziców nie było w domu. Uciekłem, nie pomogłem mu, nie zrobiłem zupełnie niczego, aby ją uratować. — schował twarz w dłonie, a ja przyglądałam mu się z przerażeniem. Nigdy nie słyszałam tej historii. — Po tym incydencie razem z rodzicami wyjechaliśmy z miasta. Wróciliśmy dopiero wtedy, kiedy dowiedzieliśmy się, że rodzina Sanchez zniknęła, nie pozostawiając po sobie niczego, jakby nigdy ich nie było. — spuściłam swój wzrok na podłogę, nie mając w sobie więcej siły, aby patrzeć na tego człowieka.— Niedługo po tym na świat przyszedł William. Oczywiście Enzo i jego rodzina się o tym dowiedzieli. Nie mieliśmy jednak o tym pojęcia, dopóki na jego piętnaste urodzin nie przyszedł do nas list. Było w nim napisane, że albo oddamy im syna dobrowolnie, albo sami po niego przybędą, ale nie obiecując, że przeżyje. Chcieli mi go odebrać, tak samo jak ja bezczelnie odebrałem życie małej, bezbronnej i niewinnej Milene. Nie mając pewności, że nic mu nie zrobią, zgodziłem się. Co prawda nie miałem większego wyboru, ale sam fakt, że oddałem w ręce wroga własnego syna, jest wręcz upokarzający. Poniosłem konsekwencje za czyn jaki dokonałem w młodości, raniąc tym dosłownie każdą bliską mi osobę. Lorenzo wiedział, że oprócz wyrzutów sumienia, jakie mam po dziś dzień, zabierając mi syna, skrzywdzi i mnie i moich bliskich. Był to mściwy człowiek, więc nie był innej opcji. Chciał, żeby zabolało mnie bardziej, niż jego kiedykolwiek. — skończył, pociągając nosem. Kiedy to usłyszałam, poderwałam swoją głowę i spojrzałam na niego. Siedział na swoim fotelu, mając łokcie oparte o blat drewnianego biurka i patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem. Jego oczy były szklane, noc zaczerwieniony, a dłonie drżały jak jeszcze nigdy. — Miałem z nim cały czas kontakt, co nie polepszało sytuacji, ale lepsze to niż nic. Raz w miesiącu wyjeżdżałem w delegację, która tak naprawdę była wyjazdem do syna. W Las Vegas byłem cyklicznie, póki nie dowiedziałem się, że Ethan z nimi zadarł. Wiedzieli, że to mój człowiek, więc przez pierwsze trzy miesiące nie widywałem się z nimi. Największy ból sprawiało mi patrzenie na to, jak mój własny syn z miesiąca na miesiąc stawał się coraz większym potworem. W końcu nadszedł moment, kiedy postanowił wyrzec się pokrewieństwa z rodziną Wood'ów. Dlatego znalazłem się wczorajszego ranka w ich posiadłości. Chciałem przekonać go, żeby tego nie robił. Jednak słowo się rzekło, a papiery były już przez niego podpisane. Teraz to dorosły chłopak, więc nie miałem na to żadnego wpływu. Od dokładnie dwudziestu dwóch godzin nazywa się William Sanchez Black i jest przyszywanym bratem Renesme oraz Victora. Wszystko poszło w diabły, a ja straciłem jedynego syna. — zakończył. Jego głos trząsł się coraz bardziej, a z prawego oka wypłynęła jedna samotna łza. Przełknęłam ślinę widząc w jakim stanie był mężczyzna. Zrozumiałam wtedy, że nie miał on w życiu łatwo. Na każdym kroku coś musiało się spierdolić, a on nie miał na to zupełnie żadnego wpływu. Moje serce biło szybko, a oddech był nierówny, zupełnie jak blondyna siedzącego przede mną. Nie poczułam momentu w którym zaczęłam wylewać łzy razem z nim. Pociągnęłam kilka razy nosem, nadal obserwując mężczyznę, którego twarz schowana była w dłoniach. — Chciałbym odwrócić wszystko co zrobiłem. — zarzekł, a ja pokiwałam głową ze zrozumieniem, mimo, że ten tego nie widział. — Przepraszam Cię za śmierć twojej matki, wujka i każdego kogo straciłaś przez całe to gówno. Nigdy nie chciałem Cię w to wciągać, bo jesteś dla mnie niczym córka, tak samo jak Leo synem. Jednak kiedy byłaś moją ostatnią nadzieją, nie miałem wyjścia. 

Night FuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz