Rozdział siódmy.

1.8K 51 12
                                    

Clarie

     Wczorajszy wieczór minął świetnie w porównaniu do reszty dnia. Mimo tego, że nie chciałam zgodzić się na to wyjście to nie żałuję. Bynajmniej na czas kilku godzin zapomniałam o śmierci wujka. Spędzenie czasu z przyjaciółmi podczas trudnych chwil od zawsze poprawiało mi humor. 

      Niestety nie miałam serca mówić im wczoraj o tym, że mój stan lekko się pogorszył. Miałam robione badania, które sprawdzały w jakim stanie aktualnie prezentuję się mój organizm. Okazało się, że przez ogrom stresu jaki ostatnimi tygodniami mnie spotkał, jest źle. Sami lekarze byli godni podziwu tego, iż nie odczułam objawów gdy choroba coraz bardziej się rozwijała. Natomiast po wytłumaczeniu mi, że w silnych emocjach zdarza się, aby nasze nerwy doszczętnie przejęły organizm, a my zapominamy o wszystkim innym i nie czujemy bólu, zrozumiałam. Gdy miałam czuć ból, byłam w zbyt wielkim szoku, aby się on objawiał. 

      Kazano mi przez następny miesiąc zupełnie zrezygnować z jakichkolwiek używek oraz niezdrowego jedzenia. Miał to być miesiąc, podczas mój organizm będzie miał czas na chociażby minimalną regenerację. Głównie miałam jeść warzywa, które mają masę witaminy B5, B6 lub owoców z witaminą C, aby dostarczyć więcej hemoglobiny do krwi. Bynajmniej tyle zapamiętałam z ponad pół godzinnego wywodu lekarza. Powinnam cieszyć się, że chociaż na cokolwiek zwróciłam uwagę.

     Poza informacjami o moim zdrowiu, nie dowiedziałam się nic pożytecznego. No może prócz tego, że za trzy dni ma być zorganizowany pogrzeb. I nie, nie ma być on w mieście w którym aktualnie mieszkały ciocia oraz Kaycee. Uroczystość pożegnalna miała odbyć się w naszym mieście, a stypa w moim domu. Mimo, że faktycznie nasz salon mały nie był oraz zmieściłoby się tam dziesięć osób to skrajnie nie pasowało mi to. Nie chciałam przenosić całej pogrzebowej atmosfery do domu. Dom miał być miejscem wyciszenia. 

      Stałam właśnie pod swoim samochodem, czekając, aż Leonard łaskawie ruszy dupę z mieszkania, aby w ten bardzo pogodny piątek pojawić się w szkole. Był już grudzień, więc czekanie na chłopaka, kiedy na dworze było niemal na minusie nie szczególnie mi się uśmiechało. 

      Nie lubiłam zimy, wręcz nienawidziłam. Pierwszym powodem były rzecz jasna moje urodziny, w tym roku dziewiętnaste, które zbliżały się wielkimi krokami, a drugim to po prostu pogoda. Od zawsze wolałam, kiedy było ciepło. Opatulanie się w masę ubrań, aby wystarczająco dobrze ogrzać swoje ciało nie było dla mnie. Z resztą praktycznie rok w rok, co najmniej dwa razy podczas tej pory roku łapało mnie jakieś nieznośne choróbsko. Czy tej zimy mogłam do tego dopuścić? Nie, ponieważ miałam już frekwencję poniżej pięćdziesięciu procent, a koniec półrocza zbliżał się cholernie bardzo. Przez najbliższy miesiąc musiałam być w szkole dzień w dzień. Inaczej skończyłoby się to dla mnie brakiem zdania ostatniego roku w tej szkole. 

      Co prawda w poniedziałek miał być pogrzeb. Natomiast na całe szczęście ja tego dnia, miałam mieć na godzinę dziesiątą co oznaczało, że na spokojnie powinnam zdążyć na wszystkie lekcje tego dnia. Nie wyczekiwałam początku tygodnia z kilku wszystkim znanych powodów. Pogrzeb tylko upewniał mnie w tym, że poniedziałki są strasznie do dupy. 

      Moje przemyślenia przerwał wybiegający z klatki schodowej blondyn, który z dwoma gorącymi kawami w ręku niemal przewracał się. Na szczęście żywy i bez żadnych obrażeń znalazł się obok mnie. Powitał mnie szybkim całusem w policzek, podał mi napój i pognał na miejsce pasażera. Obraz mojego przyjaciela, który uprawiał jakąkolwiek aktywność fizyczną poza lekcjami wf-u, był przekomiczny przez co z moich ust wyrwał się niekontrolowany śmiech. Ten tylko posłał mi wkurwione spojrzenie, a ja wsiadłam do samochodu. Położyłam kubek kawy na wyznaczone do tego miejsce i odpaliłam samochód. 

Night FuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz