𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎𝑙 10 ,,𝑍𝑜𝑏𝑎𝑐𝑧, 𝑘𝑢𝑟𝑡𝑘𝑎"

289 10 0
                                    


𝟙𝟡𝟜𝟛, 𝟘𝟚.𝟘𝟚
𝔾𝕠𝕕𝕫𝕚𝕟𝕒 𝟙𝟙.𝟛𝟘

Dzisiaj miała się odbyć akcja ewakuacyjna materiałów Konspiracyjnych z mieszkania Błońskich.

Byłam już z Rudym na wyznaczonym miejscu, czekaliśmy tylko na pozostałych.

Szczerze mówiąc czułam, że coś może pójść nie tak... Nie chciałam tego nikomu mówić, bo po co ich niepokoić? Wszystkie obawy dusiłam w sobie, lecz czy dobrze zrobiłam?

- Już wszyscy są. - Oznajmił Tadeusz. - Wchodzimy.

Wparowaliśmy do mieszkania, zaczęliśmy zabierać najcenniejsze rzeczy i przenosić je do samochodu stojącego pod budynkiem.
Biorąc jakiś stary złoty świecznik usłyszałam rozmowę.

- Czy to jest napewno bezpieczne? - Spytał Zośki Janek.
- Rudy, to zwykła, bezpieczna akcja, spokojnie.
- No w sumie, zwykła bezpieczna. - Wzruszył ramionami.

Opuściłam lokum i przyniesione przeze mnie rzeczy wpakowałam do pojazdu, a następnie ponownie wróciłam do domu.

Tym razem chwyciłam srebrne łyżeczki, które ponownie zaniosłam do transportu. Nagle zza rogu wyskoczył Alek.

- Szkopy! - Powiedział do Buzdygana i pobiegł w stronę kamienicy. - Chłopaki, trzech Szkopów! - Wydarł się na klatce schodowej.
- Cholera. - Mruknęłam pod nosem. - Schowajcie się za auto! - Krzyknęłam do zgromadzonych i wyjęłam spod kurtki broń P38 Walther.
- Chować się! - Dodał ktoś.

Szwaby na nasze szczęście skręcili tutaj gdzie przebywaliśmy, pech był taki, iż w tej chwili Tadeusz wybiegł z torbą, co nie spodobało się ,,Przyjaciołom Hitlera". Jeden z Niemców wyciągnął pistolet, miał już wystrzelić, lecz Rudzielec go wyprzedził, zabijając Szkopa.

Będąc za transportem, lekko się wychyliłam i wycelowałam w Mężczyznę ze Stenem.

Strzał.
Upadające ciało.
Krew.

Zabiłam go. Został tylko jeden cholerny człowiek, wróć, potwór.

Chłopacy non stop strzelali w jego stronę, a on w naszą, ale coś mu nie szło, gdyż nikogo nie trafił, jeszcze...

Z budynku wybiegł Paweł z bronią w dłoni, kiedy miał już strzelać...

Strzał.

Chłopak podparł się o ścianę obok, a następnie upadł.

- Osłaniać! - Wrzasnął Zośka, a ja z Bytnarem podbiegłam do przyjaciela.

- Paweł! - Odezwał się Prymus.
- Zobacz, kurtka, cała podziurawiona. - Stwierdził ze szkarłatną cieczą w ustach. - Alek mnie zabije. Nic mu nie mów, może da się załatać.
- Paweł... Paweł! - Krzyknęłam ze łzami w oczach. - Do cholery Paweł! Nie żartuj... Paweł!
- Koniec akcji, wycofujemy się. - Rzekł Kotwicki, lecz ja nadal byłam przy zmarłemu Kaziku.
- Lilka, zostaw go, nie żyje, rozumiesz? Lilka! - Próbował mnie odciągnąć Buzdygan i dopiero po minucie udało mu się to zrobić.


***

Po akcji byliśmy u Zośki, ale nie wszyscy, gdyż niektórzy musieli wrócić do siebie. U osób przebywających aktualnie u Zawadzkiego byłam mianowicie ja, Maciek, Janek, Buzdygan, Anoda, Hubert, Heniek i Paw- nie go już tu nie było... tak mi brakuje jego gry na fortepianie, żartów o Niemcach i poprawiania swoich okularków...
Czemu to akurat go musiało spotkać?

- Lila słuchasz? - Zapytał Rodowicz.
- Co? A nie, przepraszam...
- Spokojnie, nie szkodzi.
- Zmęczona jestem, mogę się położyć? - Zwróciłam się do Zośki.
- Jasne, idź do sypialni gościnnej, drzwi po prawej na końcu korytarza.
- Dziękuję. - Opuściłam pomieszczenie i skierowałam się do wyznaczonego pokoju.

Otworzyłam drewniane ,,wrota" i moim oczom ukazało się sporych rozmiarów łóżko, małe szafki nocne, fotel i komoda oraz garderoba.
Rzuciłam się na łoże, a następnie owinęłam kołdrą w tak zwany ,,naleśnik" i zasnęłam.

_____________________________________

Słowa : 493

To nie to samo | Kamienie na szaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz