𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎𝑙 15 𝐽𝑒𝑠𝑡 D̸o̸b̸r̸z̸e̸

278 10 0
                                    


𝟙𝟡𝟜𝟛, 𝟚𝟛.𝟘𝟛
𝔾𝕠𝕕𝕫𝕚𝕟𝕒 𝟙𝟝.𝟜𝟝

Byliśmy wszyscy już na pozycjach, czekaliśmy w niecierpliwości na wiadomość od Orszy, czy akcja się odbędzie.

- Kiedy on będzie? - Mruknęłam zniecierpliwiona do Słonia.
- O wilku mowa. - Wskazał na rykszę, którą jechał mężczyzna.

Pov. Tadeusz

Stałem w miejscu, dopóki nie zobaczyłem Broniewskiego, podbiegłem do niego.
- Robimy. - Powiedział, a ja się odrazu uśmiechnąłem i dałem znak chłopakom,
iż przeprowadzimy akcję.

Pov. Liliana

Szczęśliwa informacją, że odbijemy go gawędziłam z Gawinem.

- Mam nadzieję, iż nie skrzywdzili go mocno. - Westchnęłam.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze.
- Tak myślisz?
- Oczywiście. W ogóle to co sądzisz o moj- - Nie dokończył, gdyż usłyszeliśmy gwizdek i rozpoczął się atak.

- Anoda, Butelki! - Wrzasnął Zośka, a pojazd chwilę później stał w ogniu.
- Słoń, Maciek steny! - Wyjęłam pistolet maszynowy i zaczęłam strzelać do Szkopów.

Walka cały czas się toczyła, narazie martwy został tylko policjant i kierowca. Non stop było słychać krzyki, strzały i jęki poszkodowanych.

- Buzdygan dostał! - Krzyknął Alek, na co ja wkurzona ruszyłam do więźniarki zabijając przy tym jednego Szkopa.

Za mną ruszyły jeszcze dwie osoby, które wykończyły drugiego Szwaba, co oznaczało, iż pozbyliśmy się narazie wszystkich.

Reszta Harcerzy również podbiegła do transportu.

- Uciekajcie. - Oznajmiłam Więźniom, a oni posłusznie wykonali zadanie.
- Janek! - Zaczęłam płakać na widok pobitego Rudzielca.
- L-Lilka. - Wstał z miejsca.
- Nie ruszaj się! Chłopcy weźcie go do auta! - Wrzasnęłam.

Przedstawiciele płci męskiej chwycili poszkodowanego i zanieśli do transportu, natomiast Buzdygan pojechał Rykszą wraz z Anodą, a ja z resztą zaczęłam iść ulicami aby jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia.

Pov. Tadeusz

Jechaliśmy już transportem do budynku szpitalnego, cieszyłem się, iż akcja się powiodła.

- Janek?
- Tak?
- Jak się czujesz?
- Nie jest źle, nie pobili mnie mocno.
- No nie wiem...
- Jestem w stanie się ruszać! - Mruknął na co się zaśmiałem.
- Zaraz będziemy w szpitalu.
- Dobrze, dziękuję wam...
- Nie masz za co. - Uśmiechnąłem się. - Miałem Ci coś przekazać.
- A co takiego?
- Mianowicie Lilka cię nie zdradziła, osobą, do której się tuliła był jej brat, z którym się cztery lata nie widziała.
- O Matko... jak mi głupio teraz... muszę ją przeprosić!

Pov. Liliana

Szłam dalej wraz z chłopakami podskakując radośnie z powodu odbicia Janka, to jest naprawdę coś niesamowitego!

- Alek!
- Co Lilo?
- Udało się nam!
- Wieeem! Ale super, no nie?
- Fantastycznie!
- W sumie stan Janka nie jest taki zły... niedługo będziemy się z nim ganiać! - Na jego twarzy wykwitł promienny uśmiech.
- Noo, dobrze, że dzisiaj go odzyskaliśmy!
- A co u was chłopaki? - Zwróciłam się do pozostałych.
- Świetnie, ale martwię się stanem Bytnara i Krzyżewicza. - Wyznał Słoń.
- Spokojnie, wszystko będzie dob- - Nie dane było mi dokończyć, gdyż poczułam przeszywający ból w okolicach brzucha, natychmiast upadłam na podłoże.
- LILKA! - Wrzasnął Maciek.- Zastrzelcie go! Ja wezmę Lilę! - Dodał i już po chwili Niemiec z przodu leżał martwy.
- Lilka! Gdzie dostałaś? - Zlustrował mnie wzrokiem Dawidowski. - Brzuch, cholera, chłopacy bierzemy ją do szpitala!
- J-jak boli... J-ja nie dam rady...
- Dasz. - Odezwał się Kołczan.
- P-powiedzcie Jankowi, że go kocham...
- Nie kurwa! Ty mu powiesz! - Powiedział ze łzami w oczach Alek.
- B-boli... - Wyjąkałam.
- Zaraz będziemy, nie zamykaj oczu. - Rozkazywał Morro.

𝟝 𝕞𝕚𝕟𝕦𝕥 𝕡𝕠́𝕫́𝕟𝕚𝕖𝕛...

- Pomocy! - Krzyknął Maciek niosąc mnie.
- Co się stało? - Podbiegł lekarz. - Kulka widzę... - Wziął mnie od chłopaka i położył na nosze.
- Weźcie ją do ostatniej sali po prawej. - Wskazał na korytarz.

Pov. Janek

Byliśmy już przed szpitalem, zostałem posadzony na wózku inwalidzkim, choć nie wiem czemu, ponieważ byłem wstanie chodzić.

- Gdzie idziemy? - Zapytałem.
- Sala operacyjna, ostatnia po lewej. -
mruknął pod nosem i skręcił w jakiś korytarz.
- Kto tam jedzie? - Pokazałem palcem na chłopaków niosących kogoś na noszach, a Tadeusz zrobił się blady. - No kto?
- T-to L-Lilka... - Stwierdził, a ja odrazu zerwałem się z miejsca i chwiejnym krokiem, który sprawiał mi masę bólu podbiegłem do osób.
- Lila!

Pov. Liliana

- Lila! - Usłyszałam krzyk.
- Rudy? - Uśmiechnęłam się. - Wiem, że umrę i zdaję sobie sprawę, iż możesz mnie już nie kochać, ale chce ci tylko powiedzieć, że zawsze będziesz dla mnie najważniejszy...
- Ale ja cię bardzo kocham... - Powiedział łamiącym się głosem Janek.
- Proszę, daj mi odejść... - Wydusiłam czując przeraźliwy ból w każdym zakątku mego ciała i poczułam, że tracę przytomność.

Pov. Janek

- Lila! Lila do cholery! Budź się! Lila! Nie żartuj! Lila kurwa! - Zacząłem krzyczeć czując spływające po moich policzkach łzy.
- Rudy! Nie możesz wstawać! Ona przeżyje! - Pociągnął mnie Tadeusz i zaprowadził do sali operacyjnej.

Pov. Tadeusz

Czułem się fatalnie, nie mogłem tak po prostu czekać za informacją czy oni dadzą sobie rade... Tak cholernie się bałem...

Rudy, mój najlepszy przyjaciel, człowiek, któremu mogę powierzyć każdy sekret, osoba, z którą mogę pożartować, persona, która zawsze mnie pociesza, teraz cierpi! Na szczęście jego stan nie jest bardzo zły, gdyż się rusza, ale nie należy też do najlepszych... Nie chcę wiedzieć co by się stało gdybyśmy odbili go jutro...

A co z Lilą? To dziewczyna Janka, która jest wspaniałym człowiekiem. Pomaga, pociesza i robi wszystko by każdy z jej przyjaciół  czuł się jak najlepiej... A teraz to ona właśnie odczuwa ból...

Buzdygan... Przedstawiciel płci męskiej będący mym kumplem, z którym uwielbiam żartować... Harcerz lubiany przez każdego... Czymże on zasłużył na takie męki?!

Siedziałem pod ścianą z chłopakami trwając w ciszy, atmosfera była bardzo przygnębiająca. W między czasie usłyszeliśmy znajome nam głosy, podbiegliśmy tam i zauważyliśmy Anodę niosącego rannego Krzyżewicza.

- Co z nim? - Zapytałem.
- Nie jest źle, przeżyje, a ktoś jeszcze ucierpiał?
- Lila.
- Poważnie?
- Niestety...
- Musimy wierzyć, że z tego wyjdzie, rozumiesz? - Podniósł mnie na duchu.
- Mhm.
- Co się stało? - Zapytał mężczyzna pracujący w szpitalu, który akurat przechodził obok.
- Został postrzelony, może Pan mu pomóc? Proszę. - Poprosił Rodowicz.
- Jasne, zanieście go tam. - Wskazał na salę. -
tam powinien być jakiś lekarz.
- Dziękujemy. - Udaliśmy się do wybranego miejsca i położyliśmy poszkodowanego na łóżku.


_____________________________________

Serwus!

Słowa : 929

To nie to samo | Kamienie na szaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz