| Rozdział I |

1.1K 66 4
                                    

Wszystkie razem tworzyły górę, której sama nie byłam w stanie przenieść. (...) Nie było nikogo kto byłby w stanie mi pomóc.


— Chciałabym o tym zapomnieć, ale nie potrafię. Wiem, że straciłam go już na zawsze, jednak... ciągle krąży po mojej głowie. Każdej nocy śni mi się jego twarz. Nie potrafię wymazać jej z moich wspomnień. 

Siedziałam tuż obok, słuchając z uwagą każdego jej słowa. Siedziała obok mnie młoda kobieta. Wyglądała na zaledwie dwadzieścia lat. W dłoniach ściskała białą chusteczkę, kciukiem gładząc jej powierzchnię, zupełnie jakby przynosiło jej to pewnego rodzaju ukojenie. 

— Jesteś moją ostatnią nadzieją. Pewna kobieta na straganie zdradziła mi, że czynisz prawdziwe cuda. Podobno dzięki tobie mogę wreszcie zaznać spokojnego snu. — Przejęta podniosła wzrok, którym obserwowała moją twarz. Szukała we mnie jakiegokolwiek wsparcia. Kątem okna zerknęłam na nią. Jej oczy były pełne łez, a policzki zaczerwienione od płaczu. — Proszę... — szpnęła. — Ja już nie daję sobie z tym rady.

Do tej pory siedziałam nieruchomo, dając kobiecie w pełni wyraić swój ból. Drgnęłam nieznacznie, podnosząc dłoń. Powoli położyłam ją na tej należącej do kobiety. Mimo wszystko jednak nawet na nią nie spojrzałam. Jej ciało spięło się nagle, zupełnie jakby w jej stronę zawiał zimny wiatr. Wiedziałam, że już dawno nikt nie dotykał jej w ten sposób.

— Ból i lęk nigdy nie znikną — szepnęłam, po raz pierwszy zabierając głos. — To niemożliwe w pełni się ich wyprzeć. Są naszą naturalną częścią. Od zawsze w nas istniały, istnieją i będą istnieć — szepnęłam cicho, zamykając oczy. — Ja jedynie mogę zmniejszyć ich siłę w twoim sercu. Sprawię, że te z najbardziej przykrych wspomnień zmienią się dla ciebie na lepsze. Spojrzysz na nie inaczej. — Tak wiele razy już wypowiedziałam te słowa. Było to dla mnie jak recytowanie wiersza. — Pomyśl nad tą jedną chwilą, która sprawia ci największy ból. Pozwól, by odpłynęła jak najdalej i zniknęła gdzieś za horyzontem. — Zacisnęłam mocniej dłoń, czując jak ciało kobiety mimowolnie się rozluźnia. Uchyliłam powieki. Teraz to jej oczy były zamknięte. — Już czas, byś poczuła się wolna... i szczęśliwa.

Zdjęłam swoją dłoń z jej, a gdy ta otworzyła oczy, uśmiechnęła się, tak jak od dawna się już nie uśmiechała. Faktycznie czuła się lepiej, a lęk w sercu ulżył. Z jej oczu można było wyczytać tak wiele.... Miałam przed oczami obraz jej synka, bawiącego się w piaskownicy, a potem ją tulącą go do piersi. Właśnie te obrazy utrwaliły się w niej najbardziej ze wszystkich innych. Przebijały się nad te wszystkie smutne momenty, które do tej pory nie chciały jej opuścić. Jak na zawołanie w jej oczach pojawiły się łzy. Tym razem szczęścia.

— Nawet nie wiem jak mam Pani dziękować.  

Po jej policzku spłynęła łza, a potem następna.

— Podziękowała mi już Pani, swoim uśmiechem. — Uśmiechnęłam się, wstając z fotela. Jednym ramieniem otuliłam kobietę i odprowadziłam ją pod drzwi, przy których ta nie mogła się powstrzymać od przytulenia mnie ostatni raz. Zaskoczona, odwzajemniłam uścisk. Nie była ona jednak tą osobą, którą pragnęłam teraz przytulić.

— W ramach podziękowania upiekę dla ciebie chlebek cynamonowy na podstawie przepisu mojej świętej pamięci babci. — Kobieta odsunęła się ode mnie, otwierając drzwi. — Na pewno ci zasmakuje. Dam ci ją dziś na ceremonii u Madrigalów. Mam nadzieję, że będziesz. — Pokiwałam głową potwierdzająco, gdy kobieta pchnęła mocniej klamkę, wychodząc. Przejechałam jeszcze palcami po jej dłoni, zamykając za nią drzwi.

Odetchnęłam z ulgą, przyciskając czoło do szorstkiego w dotyku drewna. Nareszcie zostałam sama. Nadszedł ten czas w ciągu dnia, gdy mogłam zdjąć maskę i zebrać myśli. Teraz to spod moich zaciśniętych powiek spłynęło kilka łez, niemiło drażniących naskórek. Jedna z kropel spłynęła po żuchwie, skapując na ziemię. Zacisnęłam zęby, drżącą dłonią uderzając głucho w drzwi.

Załkałam, przypominając sobie wszystkie te bolesne wspomnienia z którymi przychodzili do mnie dziś mieszkańcy miasteczka. Zarówno te boleśniejsze, jak i te o nieco mniejszym ciężarze. Wszystkie razem tworzyły górę, której sama nie byłam w stanie przenieść. Teraz to ja musiałam je dźwigać, mimo że nie miałam już siły. Nie było nikogo kto był w stanie mi pomóc.

Serce ścisnęło się zlęknione, gdy usłyszałam czyjeś kroki, schodzące pod schodach. Byłam pewna, że nikogo nie było już w domu. Rękawem białej koszuli przetarłam twarz, podchodząc do kanapy, na której prędko usiadłam i chwyciłam w dłoń pierwszą lepszą książkę leżącą obok.

— Dzień dobry, Martha — w pomieszczeniu zjawił się Mariano, poprawiający kołnierzyk swojej koszuli. Przeglądając się w lustrze, zerknął na mnie kątem oka. Starał się nie okazywać zmartwienia, jednak wiedziałam, że jakaś jego część zauważyła, że nie wszystko u mnie okej. — Co tam ciekawego czytasz?

— Historię pewnej dziewczyny. — Bezpiecznie wybrnęłam z zadanego mi pytania. Odwrócił się, spoglądając w moim kierunku wzrokiem, jakby już dawno mnie przejrzał. Mimo wszystko nie zamierzałam dać za wygraną i dalej przybierałam pokerową twarz.

— Musi być naprawdę ciekawa — jedynie pokiwałam głową, dalej udając skupienie — zwłaszcza, że trzymasz ją do góry nogami. 

Zaśmiał się, gdy na tę uwagę szybko obróciłam książkę tak, by tym razem była prawidłowo. 

— Co się stało? – Podszedł bliżej, przysiadając się do mnie. Poczułam jak materiałowe obicie ugina się pod jego ciężarem. Zabrał książkę z mojej dłoni, kładąc ją na stoliku.

— Nic nowego — odparłam cicho, bawiąc się palcami u dłoni. — Poza tym, że czuję dziwne mrowienie w palcach. — Spojrzałam z niepokojem na swoją dłoń.

Przytulił mnie ramieniem, na co po moim ciele przeszły przyjemne ciarki. Czując jego ciepło na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech. To było to czego potrzebowałam. Po chwili wstał z kanapy, podchodząc do drzwi. W myślach krzyczałam "Nie! Zostań ze mną!", jednak wiedziałam, że ma ciekawsze rzeczy do roboty. Już domyślałam się jakie, po jego charakterystycznym błysku w oku.

— Gdzie idziesz? — zapytałam cicho, widząc jak mężczyzna szykuje się do pchnięcia klamki.

— Widziałem Isabelę i jej rodzinę na dworze. — Wiedziałam. — Idę się z nimi przywitać. Może też wyjdziesz się przewietrzyć? Dawno nigdzie nie wychodziłaś — odparł na sam koniec dodając coś od siebie. Nie otrzymując żadnej odpowiedzi, dodał szybkie. — Miłego dnia. 

Zatrzasnął za sobą drzwi.

Siedziałam tak jeszcze chwilę, podpierając się po obu stronach rękami. Nie wiem, czy wyjście stąd to dobry pomysł. Podniosłam dłoń. Spojrzałam na nią jeszcze dokładnie się jej przyglądając. Warto byłoby iść kogoś o nią zapytać. Mariano mówił coś o tym, że w miasteczku jest rodzina Madrigal. Może Julieta również znajduje się przy swoim stoisku? Możliwe, że jakiś z jej wypieków pomógłby mi.

Dłużej się nie zastanawiając, podniosłam się prędko z kanapy. To był mój duży błąd. Z jękiem upadłam na kolana, czując ostre ukłucie w głowie. Koniecznie muszę się wybrać na ten targ. Z trudem podniosłam się z kolan, drżącymi nogami podchodząc do szafki na buty. Ubrałam jedną z par, nawet nie zwracając uwagi na to, którą dokładnie.

Podeszłam do drzwi, otwierając je na oścież. Niemal natychmiast uderzyły we mnie promienie słońca do których przez chwilę musiałam się przyzwyczaić oraz intensywny zapach kwiatów.

Nawet nie musiałam zastanawiać się kto to mógł być. Isabela...


CIĄG DALSZY NASTAPI...

© SindSwayer 2022

SKRADZIONY DAR • Encanto | Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz