| Rozdział V | Wisiorek |

651 48 21
                                    

          Biegnąc w kierunku Casity, moje włosy rozwiązały się, teraz miotając się na wietrze. Nie zwróciłam na to jednak zbytniej uwagi. Teraz najważniejsze było zdobyć naszyjnik. Nie, żeby miał dla mnie jakąś wielką wartość sentymentalną, ale był naprawdę ważny. Można powiedzieć, że był wręcz niezastąpiony. Nie mogłam go tak po prostu stracić.

           Niespodziewanie zwolniłam, czując jak nawraca ból głowy, jednak nie ten co towarzyszył mi przez cały dzień. Gwałtownie nabrałam powietrza. Ten był mocniejszy i nasilał się z każdą kolejną chwilą. Chwyciłam się głowy, palce zatapiając we włosach. Zupełnie się zatrzymałam. Łzy stanęły mi w oczach, a kolana jakby nagle zmiękły. Nie mogąc utrzymać się na obu nogach, upadłam z cichym krzykiem na beton. Oddychałam ciężko, starając się uspokoić. Klatka piersiowa zadrgała. Kolejny zduszony jęk wyrwał się z gardła. Zacisnęłam powieki.

          Moje myśli i wcześniejsze obrazy zaczęły się mieszać. Najpierw jedno, potem drugie. Szarpałam głową, raz na jedną, a raz na drugą stronę. Nie były to jednak tylko i wyłącznie moje wspomnienia. To były wspomnienia tych wszystkich ludzi których spotkałam. Czemu to się dzieje? Co takiego zrobiłam? Tylko te dwa pytania należały tylko i wyłącznie do mnie. Chociaż... już tak właściwie nie jestem pewna czy aby na pewno.

           Miałam ochotę krzyknąć na cały głos, jednak ból jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. Mimo to nie zamierzałam podnieść się z ziemi, a przynajmniej nie teraz. Co to do cholery było? Podniosłam jedynie wzrok ku Casicie. Mogę się jedynie domyślać, że to coś, to sprawka tego co się tam stało.

          Z trudem podniosłam się na nogi i małymi kroczkami podążyłam ku domostwu Madrigalów. Trzeba to wytłumaczyć.

| Camilo |

          – Widziałam pęknięcia. – Tłumaczyła się Mirabel, co chwila obracając się na wszystkie strony. Ja jedynie stałem wśród innych ludzi, tak naprawdę w ogóle nie wiedząc o co jej chodzi. – Były... były wszędzie. Coś działo się z domem, a świeca jakoś tak... – Mieszała się w swoich własnych słowach tak bardzo, że aż sam nie wiedziałem czy jej wierzyć. – Abuela, ja naprawdę... – Ta jednak dała jej ostrzeżenie jednym ruchem ręki, by nic więcej nie mówiła. Dość zdenerwowana, obróciła się przybierając znany wszystkim uśmiech, którym przykrywała wszelką złość i inne negatywne emocje.

          – Absolutnie nic nam nie grozi, przyjaciele. – Uspokoiła wszystkich. – Magia jest silna – niemal wykrzyczała, podnosząc wysoko ręce – tak jak nasze wino.- Dodała ciszej, na co wiele osób się zaśmiało. – Proszę, muzyka! – Zaklaskała w dłonie. Luisa prędko przyniosła pianino, a mój wujek zaczął grać, świdrując palcami po klawiszach.

           Wszyscy wrócili świętować do pokoju Antonia. Ja również chciałem tak zrobić, jednak dostrzegłem daleko na ziemi coś błyszczącego i odbijającego światło. Zmarszczyłem brwi. Przez chwilę chciałem to zignorować i wrócić do zabawy i tańców, ale moja wrodzona ciekawość kazała mi to sprawdzić. Jak mawiają – ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Szkoda tylko, że ja już pewnie jedną stopą w nim jestem. Postanowiłem jeszcze nie wracać do reszty gości, tylko poczekać gdzieś w kącie, aż wszyscy stąd znikną.

Gdy wreszcie to nastąpiło, podbiegłem tam podnosząc z ziemi przedmiot. Obróciłem go kilka razy w dłoni, oglądając z każdej strony. Jak się okazało był to jakiś łańcuszek z zawieszką w kształcie oka. Wyglądał na złoty, przez co w mojej głowie zapaliła się czerwona lamka. Może uda mi się go sprzedać gdzieś na targu i nieźle na nim zarobić? Uśmiechnąłem się cwanie, chcąc go schować do kieszeni w spodniach. W ostatnim momencie zatrzymałem jednak dłoń, dostrzegając w cieniu czyjąś sylwetkę. Zmrużyłem oczy chcąc dostrzec do kogo należała. Z powrotem podniosłem dłoń z łańcuszkiem.

SKRADZIONY DAR • Encanto | Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz