Prolog

2K 74 15
                                    

Słońce niemiłosiernie grzało, jednak nie przeszkadzało to trójce maluchów biegających po niedawno skoszonym trawniku oraz nastolatkowi, który gonił ich, usilnie próbując złapać. Od jeziora wiał lekko chłodny wiaterek, który nieco ochładzał, dzięki czemu temperatura była łatwiejsza do zniesienia. Choć nadal pozostawała dość wysoka.

W czasie gdy na podwórku słychać było krzyki, śmiechy i piski, w środku panował większy spokój. Wanda wraz z Ivy stały w kuchni, właśnie kończąc przygotowywanie makaronu, który gotowały w sporych rozmiarach garnku. Nie było nawet mowy o mniejszym. Zbyt wiele głodnych żołądków miały do nakarmienia, by mogły ugotować mniejszą ilość.

- Myślisz, że to dobrze, by tyle biegali po tym dworze? Trochę się martwię, by się nie przegrzali. Może rozłóżmy im basenik? - Zaproponowała szatynka, zaglądając przez okno w kierunku dzieci, które teraz tarzały się w trawie, łaskotane przez nastolatka. Ivy była ogromnie wdzięczna, że Peter zgodził się pobawić nieco z maluchami. Oby dwie kobiety starały się jak tylko mogły, jednak wychowywanie wspólnie tej jakże skocznej trójki stanowiło spore wyzwanie. I nawet jeżeli Wanda miała spore wsparcie w Visionie, który starał się jak tylko mógł by odciążać żonę, nie mógł być w domu przez cały czas. W przeciwieństwie do kobiet, reszta drużyny pomimo upływu pięciu lat nadal była aktywna na misjach. Rudowłosa przeszła na mniej wymagający tryb pracy rok po Ivy, kiedy okazało się, że również jest w ciąży.

- Doskonały pomysł. Jeszcze któremuś z tych rozbójników przyjdzie do głowy pomysł wskoczenia do jeziora i nawet Peter ich nie powstrzyma. - Zaśmiała się, ostatni raz jeszcze mieszając sos. - Okej, chyba można wołać gromadę na obiad, nie sądzisz? - Spytała, na co Ivy pokiwała energicznie głową, oblizując palec, którym nabrała nieco pomidorowego sosu, chcąc sprawdzić czy nie jest zbyt ostry jak dla maluchów. Był idealny.

- Ty lecisz do dzieciaków, a ja spróbuję wyciągnąć nasze piwniczaki, co ty na to? - Zaproponowała, po czym ze śmiechem się rozdzieliły.

W przeciągu pięciu lat sporo się zmieniło, również w składzie drużyny. Kiedy Steve wyprowadził się z bazy, zaczęły się problemy i spory między drużyną. Zwłaszcza gdy po pewnym czasie rozniosły się plotki na temat dawnego przyjaciela Kapitana, jeszcze za czasów wojny. James Barnes. Dotarło do nich sporo informacji o tym, że również jest Super Żołnierzem jak Steve, jednak pracuje dla Hydry. Część Avengers pomagała w jego opanowaniu, jednak z czasem sprawa została zamknięta i ucichła. Przynajmniej na moment. Kiedy na wierzch wydostały się informacje na temat przewinień Zimowego Żołnierza, zwłaszcza te dotyczące morderstwa Stark'ów, drużyna skłóciła się praktycznie całkowicie, a zwłaszcza Steve i Tony. Od tamtego czasu nie kontaktowali się ze sobą, nawet w sprawach służbowych.

- Tato? Bruce? Obiad na stole - Odezwała się nieco głośniej szatynka, stając w progu wejścia do pracowni i obecnego biura Stark'a. Od kiedy Ivy prawie całkowicie wycofała się z Tarczy, mężczyzna postanowił, że wraz z Pepper chciałby również zaznać spokojniejszego życia, móc patrzeć jak jego wnuczka dorasta oraz pomagać córce, która na początku bardzo tego potrzebowała.

- Co? Już? Przecież miał być za dwie godziny - Mruknął mężczyzna, podnosząc gwałtownie głowę. Twarz miał brudną od smaru i tuszu długopisu, a stojący obok niego Banner nie wyglądał wcale lepiej.

- Tak, tyle że mówiłam to dwie i pół godziny temu. Mamy czternastą panowie. - Zaśmiała się, po czym odwróciła i powoli ruszyła do drzwi. Zanim całkowicie zniknęła, krzyknęła jeszcze. - Zawołajcie też Pepper, bo chyba zatonęła w tych waszych papierach. - Po czym już nie zatrzymując się, ruszyła do kuchni. Zdjęła jeszcze fartuch, którym osłaniała dżinsy i zwiewną bluzkę z kwiatowym motywem. Ledwo się odwróciła, a przez drzwi wbiegła gromadka maluchów.

I'm not your woman | Steve RogersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz