- Maja wyłaź z kibla na litość boską! - zsikam się, przysięgam, zsikam się, zrujnuję tę obcisłą kieckę i moja współlokatorka już nigdy się do mnie nie odezwie. - W łazience też jest lustro!
- Ale tu jest lepsze światło! - drze się w odpowiedzi.
- Maja do cholery! Miałaś się już nie malować!
- Nie maluję! Poprawiam niedoróbki!
Albo to ja już się do niej nie odezwę.
Cała ta farsa powinna skończyć się dobre dziesięć minut temu. Taksówkarz pewnie właśnie wyklina Maję, która nie odbiera jego wiadomości o przyjeździe transportu, a ja zastanawiam się czy za moment nie zacznę przeciekać. Prawdopodobnie nie mam też co liczyć na darmowe mojito, zostanie mi tylko obrzydliwy aperol, którego oddam mojej przyjaciółce. Oczywiście, nie mam co spodziewać się zakupu czegoś w zamian.
A przecież oficjalna wersja jest taka, że to dla tego mojito za free zgodziłam się iść na coroczną inaugurację w Las Palmas. Dotychczas miałam szczęście omijać to żenujące widowisko w klubie równie kiczowatym jak jego nazwa - niestety w tym roku zamieszkałam z huraganem Maja, któremu gdzieś pomiędzy "cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką!", a "wspaniale mi się z tobą mieszka!" udało się wetknąć "może chciałabyś pójść ze mną na inaugurację?".
Nie chciałam, ale jak odmówić przyjaciółce? Zwłaszcza takiej jak ona?
Po całej wieczności zamek w drzwiach się przekręca i z toalety wyłania się rozpromieniony rudzielec.
- Stazuniu, Stazuniu - śpiewa. - Ryszard nie może się nas doczekać!
- Muszę siku - informuję ją wpychając się do mikroskopijnego pomieszczenia, zupełnie przesiąkniętego zapachem jej kokosowych perfum.
- Pośpiesz się! - woła, a ja przewracam oczami. - Jesteśmy w niedoczasie!
Opięta sukienka i dopasowane kozaki za kolano nie ułatwiają mi zadania, ale i tak uwijam się znacznie szybciej od niektórych. Nie przeszkadza to Mai tupać z wyraźnym zniecierpliwieniem zanim ponownie stanę w przedpokoju.
- Nareszcie! - zamaszyście otwiera drzwi i wciska klucz w zamek. - Zakładaj płaszcz i lecimy.
Faktycznie niewiele brakuje żeby zleciała ze schodów, gdy w pełnym rozpędzie potyka się o coś - najpewniej o własne stopy obute w błyszczące szpilki na niebotycznych obcasach. Nie zatrzymuje jej to jednak i do białej Toyoty Prius z naklejką lokalnej korporacji taksówkarskiej wskakuje z niesłabnącym entuzjazmem.
- Dobry wieczór. Przepraszam, że musiał pan czekać, ale koleżanka musiała iść siku - kopię ją w tył fotela, ale nie wierzę, że cokolwiek poczuła. - Do Las Palmas na starówce prosimy.
W trakcie jazdy słucham jej szczebiotu jednym uchem nie myśląc o niczym konkretnym. Może trochę o tym czy jutro będę musiała zamawiać ramen, który uzdrowi Majowego kaca. I o książkach do wypożyczenia w poniedziałek. I żeby napisać mamie SMS-a jak wrócę. Zwykłe sprawy, które mają zagłuszyć mdlący niepokój tlący się gdzieś w dole brzucha.
Las Palmas nigdy nie budziło mojego szczególnego zachwytu, podobnie jak perspektywa imprezowania z zupełnie obcymi ludźmi w towarzystwie wątpliwej jakości muzycznej rąbanki z listy na czasie Spotify lub innego Youtube'a. Zwłaszcza, że prawdopodobnie miałam tam trafić na jedną osobę...
Ale jak odmówić przyjaciołce?
Do klubu dojeżdżamy szybciej niż się spodziewałam - może taksówkarz zmęczony trajkotaniem Mai postanowił trochę przycisnąć swój bolid? W każdym razie wysiadając z auta czuję się zupełnie niegotowa na to co ma zaraz nastąpić.
Przed wejściem, jak to zwykle bywa, kręci się osobna impreza - wcale nie trzeba palić żeby wyjść na fajkę. Podejrzewam, że wśród rozbawionego towarzystwa krążą butelki z napojami wyskokowymi zakupionymi w pobliskiej Żabce za kwotę znacznie niższą niż przy barze. Gdzieś w tłumie widzę przebłysk złota i kieruję się w tamtą stronę holując za sobą zachwyconą Maję.
Barbie i Wanda stoją w pewnej odległości od grupki palaczy okupującej okolice drzwi - Barb zapewne stara się uchronić swoją krótką kurteczkę z czarnobiałego futra przed nikotynowym smrodkiem, a ja nie mam serca jej powiedzieć, że jego stężenie w najbliższej okolicy jest na tyle duże, że pewnie i tak będzie zmuszona oddać ją do pralni.
- Cześć dziewczyny! - krzyczy Maja chwytając w ramiona drobniutką Wandę. - Gotowe na dobrą zabawę?
- Nie wierzę, że mamy tak różne definicje "dobrej zabawy" - odpowiada niższa dziewczyna uwalniając się z uścisku. Dla malutkiej i cichutkiej szatynki pobyt w tym miejscu musi być ogromnym stresem - doskonale zdaję sobie sprawę, że jej naturalnym środowiskiem jest raczej spokojny dom niźli huczna impreza. Zastanawiam się czy ktoś zaprosił tu dziś jej mamę i liczę, że nikt nie wpadł na pomysł takiego nieśmiesznego żartu - co roku przygotowywano pewną pulę wejściówek dla ulubionych prowadzących i o ile niewiele osób zaliczało do tego grona profesor Rokitnik, o tyle jej córka niejednokrotnie bywała ofiarą złośliwości ze strony studentów. Na pierwszym roku Barb nazwała jednego ze śmieszków "bezmózgiem gorszym od stułbi" i oznajmiła mu, że "pewnie gdyby podskoczył to wzbiłby się na skrzydłach głupoty jak ptak", a gdy jej zdolności oratorskie wprawiły go w nowy wybuch wesołości po prostu wyrwała mu z ręki atlas do anatomii i walnęła go w głowę z taką siłą, że aż odpadła okładka. Nie była to może najwytworniejsza zemsta na świecie, ale w oczach Wandy Barbara urosła wtedy do rangi najwspanialszej wybawczyni i nagle okazało się, że szarą myszkę i królową piękności łączy znacznie więcej niż mogłoby się wydawać.
Bo piękna Barbie - banalna ksywka pasująca do jej długich, złocistych włosów, niebieskich oczu, talii osy i niemal 180 centymetrów wzrostu (podbijanych przy każdej możliwej okazji pokaźnymi obcasami) - też miała swoich prześladowców, a udowadnianie im, że nie jest "równie głupia, co ładna" rokrocznie prowadziło do otrzymywania przez nią stypendium rektorskiego.
- Jak zwykle spóźniona - oznajmia Barb przytulając jedną ręką Maję . - Nawet nie próbuj zwalać winy na Stazę. Dobrze wiemy, która z was ma problemy z zegarkiem.
Wymieniam z dziewczynami powitalne uściski i gęsiego wchodzimy do klubu. U stóp stromych schodów - kompletnej pomyłki w takim miejscu jak to - stoi bliżej nieznana mi persona w nietwarzowo seledynowej koszulce samorządu. Kolejno podajemy jej nasze turkusowe wejściówki w zamian otrzymując pieczątki z palemką na nadgarstkach. Wspinamy się po stopniach.
Na górze wita nas kakofonia świateł i dźwięków - świat wydaje się być pozbawiony każdego koloru po za jaskrawym rózem, intensywnym błękitem i neonową żółcią. Rytmiczne dudnienie klubowego remixu jednej z piosenek Ariany Grande wprawia w drżenie nawet mój żołądek. Nad wszystkim górują plastikowe palmy wysokie na prawie trzy metry.
Jest to znacznie bardziej przytłaczające niż się spodziewałam.
Rozpromieniona Maja ciągnie mnie i Wandę do stolika z darmowymi drinkami, gdzie czeka nas spotkanie z kolejnym przedstawicielem organizatorów. Moja przyjaciółka wspaniałomyślnie prosi o mojito dla mnie i odwraca się do Wandy.
- Coś dla ciebie skarbie?
Dziewczyna potrząsa głową, a ja otrzymuję swój koktajl.
- Dobrze wiesz, że nie piję...
- W takim razie jeszcze jedno mojito za nią - mówi Maja do chłopaka. - Podzielimy się na trzy. Dzięki Tomeczku!
- Chodźcie, znajdziemy miejsce do siedzenia - zarządz Barb unosząc w ręce (paskudnego) aperola.
Przepychamy się przez tłum ludzi rzucając co jakiś czas powitania i w końcu docieramy do stolika, przy którym siedzi prawie cała nasza uczelniana grupa.
- Cześć dziewczyny! - piszczy Asia, a trzymająca ją za rękę Martyna macha nam wolną dłonią.
- Siądźcie z nami - mówi Wojtek, a siedzący obok niego Mikołaj i Sandra przesuwają się by zrobić nam więcej miejsca na kanapie z bordowego skaju. Wciskamy się w wolną przestrzeń, witając przy okazji pozostałych.
- Ślicznie wyglądacie - komplementuje nas Mania, gdy w końcu udaje nam się wrzucić nasze kurtki i płaszcze na stertę okryć wierzchnich uformowaną na jednym z okolicznych krzeseł. - Fajnie, że przyszłyście!
Prawie trzy kwadranse spędzamy gadając ze znajomymi o wszystkim i o niczym, przez co czuję się znacznie lepiej niż na początku. Sączę końcówkę swojego mojito - trochę za dużo lodu i cukru jak na mój gust, ale nie zamierzam narzekać - gdy nagle Maja podrywa się z typową dla niej ekscytacją.
- Tańczymy! - zarządza chwytając biedną Wandę za łokieć i ciągnąc ją w górę. - Chociaż jedną piosenkę Waniu, proszę!
Miękkie serce Wandy bierze górę nad strachem, choć wolną ręką chwyta się mnie jak tonący brzytwy. Obiecuję sobie, że zrobię wszystko by jak najszybciej skrócić jej męki. Przynajmniej Barb nie potrzebuje dodatkowych zachęt do nowego kaprysu rudzielca i po kilku chwilach lądujemy na parkiecie. Uśmiechnięta Maja skacze jak pijany zając wokół Wandy, która z nieszczęśliwą miną kiwa się w przód i w tył skubiąc nerwowo rąbek skromnej szarej sukienki. Barbie wije się jak wąż, a kolorowe światła rozszczepiają się na jej cekinowej mini spódniczce jak na powierzchni kuli dyskotekowej, rzucając migotliwe błyski na wszystko i wszystkich wokół. Ja jestem bardziej powściągliwa wykonując dosyć zachowawcze ruchy podobne do większości ludzi wokół mnie - trochę kręcenia biodrami, trochę zarzucania włosami, nic szczególnego. Dziwaczna mieszanina słów powycinanych z jakiegoś przeboju ostatniego lata i wklejonych na powtarzający się bit utkany z kilkunastu łupnięć płynnie przechodzi w "Toxic" Britney Spears, a Maja kompletnie traci głowę chwytając w dłoń wyimaginowany mikrofon.
- Baby, can't you see I'm calling? A guy like you, should wear a warning... - zaczyna wyciągając do mnie rękę.
- It's dangerous, I'm falling - odpowiadam schodząc w dół w tańcu.
Barb szybko przyłącza się do nas, aż w końcu wygłupiając się i fałszując otaczamy Wandę, która zaczyna nieśmiało się uśmiechać. Maja wydaje z siebie okrzyki godne obłąkanego gibona gdy przy "you're toxic, I'm slipping under" ocieram się o szatynkę sunąc dłońmi po jej bokach. Wania śmieje się już na całego i nawet pozwala nam sobą kilka razy zakręcić. Przy ostatnim refrenie stanowimy już kółeczko zaplątanych wokół siebie ramion, które wyje słowa ochrypłymi głosami drżącymi od tłumionego śmiechu. Gdy piosenka się kończy bijemy sobie brawo razem ze wszystkimi dookoła.
- Chodźmy się napić! - dyszę cała spocona. Nie jestem mistrzem wysiłku fizycznego, choć od kilku tygodni staram się w miarę regularnie ćwiczyć jogę, która ma mnie uchronić przed zamianą w kluseczkę wypełnioną Majowymi babeczkami. Dopadam do baru i macham ręką w kierunku chłopaka stojącego za nim.
- Poproszę wodę! - krzyczę gdy w końcu zwraca na mnie uwagę. - Nie z lodówki!
- I kieliszek prosecco! - drze się Maja. - Dobrze schłodzonego!
- Dwa! - dopowiada Barbie.
Po chwili napoje stają przed nami - woda jest oczywiście niemal zamarznięta, a wino ciepłe - ale bez zastanowienia odkręcam zakrętkę i duszkiem wypijam cztery potężne łyki.
- Niezły taniec dziewczyny! - jak na zawołanie odwracamy się w kierunku głosu i widzimy wyszczerzonego chłopaka z czarnymi loczkami.
- Tymon! - woła Maja unosząc w jego kierunku kieliszek. - Już myślałam, że cię nie ma!
- Wątpię żeby mój współlokator pozwolił mi ominąć tę imprezę - śmieje się, a ja minimalnie się spinam. Sączę kolejny łyk wody. - Za to ja nie spodziewałem się was w komplecie na parkiecie!
Wanda momentalnie rumieni się wiedząc, że to o nią chodzi. Dotychczas była tylko na jednej studenckiej imprezie stanowiąc milczące towarzystwo dla Barb, ale większość przesiedziała wciśnięta w róg kanapy ze szklanką soku pomarańczowego w ręku. Sok ten zresztą wylądował potem na jej bluzce gdy jeden z gości próbował z impetem usiąść tuż obok niej.
- Tak, nasza Wania ma wiele ukrytych talentów - odpowiada mu Maja przygarniając dziewczynę do siebie. - Powinieneś zobaczyć jak szaleje na naszych winnych wieczorkach...
- Nie wątpię - szybko przerywa jej Tymon chyba dostrzegając, że Wanda niebezpiecznie zbliża się do barwy dojrzałego pomidora. - Ładnie wyglądasz w tej sukience Waniu.
Szybko rzucam spojrzenie Barbie i widzę jak w zaskoczeniu unosi brew. Nasza przyjaciółka jest istotnie ubrana dosyć wyjątkowo jak na nią - w szarą sukienkę przed kolano z zaznaczoną talią, czarne czółenka na niskim klocku i błyszczące kolczyki pożyczone od Barbary - ale jej strojowi daleko do "imprezowego". Niepokoję się, że Tymon z niej kpi - choć dotąd zawsze był dla wszystkich uprzejmy - ale kiedy przenoszę na niego wzrok widzę, że uśmiecha się w przyjazny sposób wpatrując się w Wandę, a ona zdaje się być nieznacznie mniej czerwona niż przed chwilą.
- Dziękuję Tymonie - odpowiada tak cicho, że muzyka niemal ją zagłusza. - To bardzo miłe z twojej strony.
Tymon jest przemiłym chłopcem, to fakt. Ma tylko jedną poważną wadę.
Wada ta stoi za jego plecami jak cień, ma zmierzwione ciemne włosy, krzywy uśmiech i atletyczną sylwetkę. Nazywa się Edmund Różewicz.
"Z tych Różewiczów?" pytają wszyscy od prowadzących, przez studentów, aż po portiera któremu czasem trzeba pokazać legitymację. Twierdząca odpowiedź największe wrażenie robi zwykle na trzpiotkach, w które zamieniają się wszystkie zupełnie normalne dziewczyny kiedy tylko znajdą się w polu rażenia hrabiątka.
Bo choć piękny jak róża, wicehrabia jest bardziej jak chwast - opłata się wokół ofiary, by zdusić ją w uścisku któremu można by przypisać namiętność.
Każda znała jego niechlubną reputację, a i tak każda pragnęła jego uwagi. Przenoszone pocztą pantoflową szacunki co do liczby "koleżanek", które przewinęły się przez jego pokój i samochód w niektórych ustach dobijały niebotycznych liczb, a opinia publiczna bezsprzecznie głosiła, że niemal żadna kobieta nie jest w stanie się mu oprzeć.
Niemal. Z dumą dzierżę palmę pierwszeństwa w kwestii bycia wyjątkiem od tej reguły.
Dla mnie młody Różewicz jest przede wszystkim debilem z furmanką pieniędzy, który studia traktuje jako swój aktualny kaprys. Od zawsze frustruje mnie, że nieszczególnie musi się starać - jego wrodzona charyzma i wdzięk potrafią zmiękczyć nawet największe kosy tej uczelni, a gdyby mu nie wyszło stać go nawet na lecenie w kosmos i prowadzenie stamtąd płatnej wideotransmisji.
Chociaż prawda jest taka, że wystarczało że Edmund pokazywał swoją gębę na Instagramie żeby zdobywać uznanie.
Oczywiście uznaję go za przystojnego. W chwilach słabej kondycji zdarza mi się nawet uciekać do niego wzrokiem.
Nie wszystko złoto co się świeci.
- Tymon gdzie cię wywiało? - rzuca tym swoim aksamitnym głosem spikera radiowego podchodząc bliżej. - No proszę, proszę, kto to wpadł. Witam panie. I ciebie Ananasku.
Kolejna rzecz na liście defektów hrabiątka. Pragnę wylutować mu w jego pełną samozadowolenia twarz za każdym razem gdy zwraca się do mnie per "Ananasku".
Niestety zwykle przemoc fizyczna nie wchodzi w grę.
-O-mój-Boże - wachluję się ręką w parodii oszałamiającego entuzjazmu. - Dziewczęta czy wy to widzicie?! Książę Edwin mówi wprost do nas!
Tymon parska pod nosem, a Maja wzdycha z irytacją.
- To mu już pójdziemy - mówi chwytając mnie za łokieć, ale nie zamierzam kończyć przedstawienia.
- Jak to się stało, że zaszczycono nas obecnością waszej wysokości? Nie powinieneś się teraz obściskiwać z jakąś laleczką w swojej loży?
Uśmiech Edmunda rozciąga się jeszcze bardziej gdy przygląda mi się przekrzywiając głowę.
- Impreza dopiero się rozkręca - oznajmia. - W loży mam jeszcze dużo miejsca. Chcecie wpaść? Normalnie kosztowałoby was to buziaka, ale zadowolę się uśmiechem naszej ulubionej zołzy. To jak Ananasku?
Przewracam oczami odwracając się do niego plecami.
- Marzenia ściętej głowy, królu Euzebiuszu.
I daję się pociągnąć Mai z daleka od tego błazna.
- Czy to za każdym razem musi tak wyglądać? - zrzędzi kierując się do stolika od którego zaczęłyśmy imprezę.
- Tak - oznajmiam całkiem zadowolona z siebie. - Nie dam się traktować protekcjonalnie temu idiocie.
- Macie po dwadzieścia dwa lata - jęczy gdy w końcu docieramy na miejsce i gestem nakazuje mi usiąść. - Zachowujecie się jak dzieci. I nawet nie mów - wykrzykuje nagle unosząc palec. - Że to on zaczął!
Zamykam usta i przesuwam się robiąc jej miejsce, ale ona kręci głową.
- Idę do baru, a ty zostajesz tutaj - teraz jej palec jest wycelowany we mnie. - Zastanowisz się nad swoim zachowaniem.
- A jemu też każesz się zastanowić? - odgryzam się przewracając oczami.
- Bądź ponad to. Jak spokojny lotos na tafli jeziora - rzuca mentorskim tonem. - Albo nie wiem, pomyśl że dobry chrześcijanin zawsze wybacza. Cokolwiek. Zaraz wrócę.
I odwraca się by po chwili zniknąć w tłumie.
CZYTASZ
Niejawność
RomancePrawdziwa niechęć, czy przyzwyczajenie? Odkąd zaczęła studia Anastazja jest pewna jednego - Edmund Różewicz to nadęty dupek, który wszystko zawdzięcza swojemu arystokratycznemu rodowodowi. Ich przymusowa współpraca spowoduje jednak, że dziewczyna bę...