Oto nadszedł sądny dzień.
Maja w końcu wygoniła mnie z domu nie mogąc "słuchać mojego jęczenia" jak to określiła. Wspaniałomyślnie postanowiłam nie wypominać jej wszystkich wieczorów spędzonych na rozpaczaniu po nieudanych randkach.
A trzeba przyznać, że było to znacznie gorsze niż moje utyskiwanie.
W autobusie jest aż za ciepło - ramoneska leży na moich kolanach, a ja poważnie zastanawiam się czy nie pozbyć się też kaszmirowego golfu. To zupełna odwrotność tego co widzę za oknem - jakby w odpowiedzi na mój grobowy nastrój pogoda zupełnie się popsuła. Nisko na niebie kłębią się szare chmury, które co jakiś czas wypuszczają z siebie kilka kropel deszczu i dobrze wiem, że gdy tylko wysiądę lodowaty wiatr znowu zacznie wciskać pod kurtkę.
Brzmi jak murowane przeziębienie.
Nie chcąc być na miejscu przed czasem wyskakuję na przystanku niedaleko Krawężnika. Kawa i ciasto to prawdopodobnie jedne z niewielu jasnych punktów w tym przykrym dniu.
Wciskając głowę w ramiona dzielnie maszeruję omijając liczne kałuże, a gdy moim oczom ukazuje się charakterystyczny budynek uśmiecham się i przyspieszam kroku, gdy nagle staję jak wryta.
Tuż przy wejściu stoi samochód. Bardzo dobrze mi znany samochód.
Pieprzone zielone Audi TT. Niech go szlag!
Prawie kapituluję godząc się z koniecznością wypicia paskudnej lury z automatu, gdy nagle otrząsam się jak pies prostując się mimo porywów wiatru.
Bez przesady Anastazja, nie zachowuj się dziecinnie.
Dzwoneczek nad moją głową rozdzwania się jak szalony gdy tylko popchnę pokryte grubą warstwą niebieskiej farby drzwi, a w moje nozdrza uderza mieszanina zapachów.
Hm. Chyba wyczuwam tartę cytrynową i świeżą szarlotkę.
Wygląda na to, że zajęty jest dosłownie każdy stolik - najwyraźniej pojawili się tu wszyscy mieszkańcy okolicznych akademików chcąc chociaż na chwilę oderwać się od ponurej atmosfery widocznej za wysokimi oknami. Przeciskać muszę się nawet do kasy, bo przy wykafelkowanym barze stoi tyle osób, że nie dałoby rady wcisnąć między nie najcieńszej szpilki.
W końcu udaje mi się zapłacić kawę i kilka cantuccini na wynos. Odsuwam się na bok niemal kogoś przygniatając i wciskam słuchawki do uszu. Normalnie lubię gwar panujący w knajpce, ale muszę przyznać, że pierwszy raz odwiedzam ją przy takim obłożeniu i zaczyna mnie to trochę męczyć.
Poza tym ciągle zastanawiam się gdzie podziewa się Edmund.
Zanim dostanę swoje zamówienie przesłuchuję dwa pierwsze kawałki z płyty "Royal Blood". Trzymając w ręku kubeczek i papierową torebkę z ciastkami kieruję się do wyjścia, gdy nagle czuję szarpnięcie za przeciwny nadgarstek. Odwracam głowę.
Oto on, gdzież indziej siedzieć może niż na żółtym fotelu 366 Chierowskiego, który zwykle zajmuję ja i - co gdyby był kimś innym uznałabym za zabawne - wygląda zaskakująco podobnie do mnie, bo on też ma na sobie golf, a na siedzeniu obok widzę skórzaną kurtkę. W szarobeżową kratę ma co prawda spodnie, a nie spódniczkę jak ja, ale naprawdę wyglądamy jakbyśmy się umówili.
- Małpujesz mnie? - rzucam widząc, że otwiera usta. Szybko skanuje mnie wzrokiem i wybucha śmiechem.
- Śledzisz mnie? - pyta w końcu łapiąc oddech i uśmiechając się przy tym ironicznie.
Och jakbym chciała zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
- Nie sądziłam, że jego wysokość spoufala się z plebsem - odszczekuję się, a on przewraca oczami.
- Boże Staza - jest wyraźnie zdegustowany - Te twoje odzywki robią się coraz bardziej irytujące.
- Mam sprytny sposób na ich uniknięcie - mówię. - Po prostu się nie odzywaj. I nie mów na mnie Staza.
- Nieodzywanie się będzie dosyć problematyczne biorąc pod uwagę, że mamy ze sobą spędzić najbliższe parę godzin.
- Niestety - wzdycham. - Ale pomarzyć można.
Nagle przy stoliku pojawia się jedna z dziewczyn zwykle stojących za kasą trzymając w ręce papierową wytłoczkę z dwoma kubkami. Unoszę brew - zamówienia zwykle odbiera się przecież przy barze.
- Twoja kawa - oznajmia słodkim głosikiem trzepocząc rzęsami.
Czy my gramy w serialu dla nastolatków do cholery?!
- Dzięki Hela - odpowiada posyłając jej przyspieszający bicie dziewczęcych serc uśmiech. Ona oczywiście się na niego łapie i niemal traci równowagę.
- Usiądziesz?
Przysiadam na skraju fotela po przeciwnej stronie i kiwam brodą w kierunku świeżo dostarczonych napojów.
- Chyba na kogoś czekasz.
- Już nie - spogląda najpierw na mnie, a potem na moje zamówienie i krzywi się na ułamek sekundy. - Jedna jest dla ciebie.
Zatyka mnie.
- Dziękuję - mówię po chwili i widzę jak jego usta znowu rozszerzają się w uśmiechu, ale piorunuję go wzrokiem i chyba tylko dzięki temu powstrzymuje się od komentarza.
- Proszę.
Siedzimy w milczeniu, które w przedziwny sposób tłumi otaczający nas hałas, mierząc się wzrokiem.
Już samo patrzenie na niego powoduje, że czuję się poirytowana.
- Kawa nam wystygnie - zauważam. - Siedzimy tu w jakimś konkretnym celu?
-Po prostu zastanawiam się ile jeszcze czasu potrzebujesz żeby poddać się mojemu nieodpartemu urokowi - odpowiada z czarującym uśmiechem. - Jak myślisz?
- Myślę, że ten dzień nadejdzie mniej więcej gdzieś pomiędzy nigdy, a w żadnym wypadku - prycham i wstaję. - Możemy już wziąć się do roboty?
Delikatnie wzdycha kręcąc głową i podnosi się sięgając po kurtkę.
- Z radością.
Przeciskając się między ludźmi widzę jak kilka dziewczyn rzuca Edmundowi ukradkowe spojrzenia.
Przewracam oczami.
Gdy tylko wyjdziemy na zewnątrz wściekłe strugi deszczu zaczynają atakować mnie ze wszystkich stron. Droga do biblioteki to będzie horror.
Tymczasem mój towarzysz w mgnieniu oka dopada do swojego samochodu i stawia kartonowe nosidełko na dach.
- Proszę - mówi otwierając mi drzwi, ale ja cofam się kręcąc głową.
- Wiesz co, ja się przejdę. Spotkamy się na miejscu.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale leje.
- To zamknij drzwi, bo tapicerka ci zamoknie - odwracam się na pięcie, gdy nagle słyszę.
- To jest żałosne, wiesz?
- Słucham?!
- Twoje dziecinne zachowanie - oznajmia mi. - Kurwa, naprawdę staram się być dla ciebie miły. Musisz być ciągle taką suką?
Nabieram powietrza w płuca i rozwścieczona idę w jego stronę. Widzę, że cały się spina.
Nie zaszczycając go spojrzeniem wsiadam do środka i chwytam za klamkę żeby zamknąć drzwi.
CZYTASZ
Niejawność
RomancePrawdziwa niechęć, czy przyzwyczajenie? Odkąd zaczęła studia Anastazja jest pewna jednego - Edmund Różewicz to nadęty dupek, który wszystko zawdzięcza swojemu arystokratycznemu rodowodowi. Ich przymusowa współpraca spowoduje jednak, że dziewczyna bę...