Rozdział 2. - Granda

16 0 0
                                    

- Idziemy coś zjeść po zajęciach? - pyta nas Barbie kiedy wychodzimy z budynku.
- Tak. Chodźmy na coś syfiastego - Maja kiwa głową z entuzjazmem. - Mam ochotę na chamskie żarcie.
- Maja masz ochotę na chamskie żarcie przynajmniej trzy razy w tygodniu - odpowiada Barb z dezaprobatą.
- Ale jej nie realizuję!
Jest czwartek, czyli - dziękować układaczowi planu - ostatni dzień zajęć. Następnych trzech dni nie mogę nazwać długim weekendem - w końcu czeka mnie sterta nauki - ale jednocześnie fantazjuję o najbliższym wieczorze, kiedy to w końcu ubiorę moją flanelową piżamę i wyląduję w łóżku z książką niezwiązaną ze studiami. Cóż, mały kebabik może być tylko miłym preludium do tego momentu...
- Jezuuu nie chce mi się iść na tę całą higienę mięsa - Maja wygina usta w podkówkę. - Po co nam zajęcia po piętnastej? Na to na pewno jest jakiś paragraf!
- Wiesz, zgodnie z kartą praw studenta... - zaczyna Wanda, ale rudowłosa zasłania sobie uszy dłońmi. - Zresztą, nieważne. Już wiem, że chcesz sobie po prostu pomarudzić.
Znacznie bardziej zadowolona Maja trajkocze jeszcze przez chwilę, ale traktuję to jak biały szum. Staram się wystawiać twarz do słońca, które naprawdę miło grzeje choć chrzęszczące pod stopami liście wyraźnie wskazują, że to ostatnie z ciepłych dni. Czuć to również gdy wejdziemy na wydział - choć budynek zdążył stracić zamknięte w murach resztki letniego ciepła, sezon grzewczy jeszcze się nie rozpoczął i chłodne powietrze uderza mnie w twarz gdy tylko przejdę przez próg.
Czekając w kolejce do szatni dostrzegam plakat informujący o halloweenowej imprezie w Las Palmas - szczęśliwie tym razem żadna z przyjaciółek nie wymaga ode mnie udziału, ale wiem że same się nad tym zastanawiają. Mam nadzieję, że uda mi się je przekonać do spotkania w bardziej kameralnym gronie, zwłaszcza ze względu na Wanię - miło byłoby zdążyć zorganizować dla niej małe przyjęcie urodzinowe jeszcze przed naszymi rozjazdami na Wszystkich Świętych.
Idąc na katedrę nakładamy obowiązkowe fartuchy gadając jednocześnie o jakichś błahostkach.
Jest błogo. Jakże mogłoby być inaczej?

~*~

- Szanowni państwo, proszę jeszcze o sekundę uwagi - mówi do nas prowadząca siadając za biurkiem podczas gdy w laboratorium trwa miły rozgardiasz związany z zakończeniem zajęć. - Proszę państwa!
W odpowiedzi na podniesiony glos doktorki Tymon głośno rzuca w tłum "ludzie, cisza!" i gwar zanika.
- Jak pewnie wiecie z przedstawionej wam rozpiski, ostatnie zajęcia przed poświątecznym kolokwium mają przebieg seminaryjny - zaczyna kobieta rzucając po drodze uśmiech do życzliwego chłopaka. - Do zaprezentowania macie osiem tematów, więc w waszej grupie to akurat po jednym na parę. Jeśli chodzi o tematy proszę was byście podzielili się we własnym zakresie. Jeśli zaś chodzi o partnerów... - sięga po stojące na stole niepozorne pudełko. - Zorganizowałam państwu małe losowanie. Każda osoba z pierwszej połowy grupy będzie współpracować z osobą z drugiej połowy. Kto zaczyna?
Maja szturcha mnie w bok i posyła cierpiętniczą minę - razem z Barb jesteśmy w pierwszej połowie, co oznacza, że tylko jedna z nas ma szansę współpracować z Wandą. Miejmy nadzieję, że trafi mi się ktoś chętny do działania zespołowego.
- Okej, widzę że musimy to zrobić jak w szkole - stwierdza wyraźnie zniecierpliwiona nauczycielka sięgając po listę grupy. - Oleksiewicz!
Moja przyjaciółka wstaje po to by bez przekonania zanurzyć dłoń w kartonie z papierkami. Po krótkiej chwili wyciąga i rozwija jeden z nich, a brak wyraźnej radości na jej twarzy od razu mówi mi, że nie trafiła na Wanię.
- Racewicz Wojtek - mówi, a doktorka odnotowuje informację.
- Olszewska!
Kolejne trzy osoby wybierają swoich towarzyszy niedoli, a wśród nich nadal nie trafia się panna Rokitnik, co sprawia że słysząc okrzyk "Partyka!" wstaję z dużą dozą nadziei.
Wybieram jedną z czterech pozostałych karteluszek i rozkładam ją z uśmiechem.
A ten błyskawicznie gaśnie.
- Różewicz - szepczę prawie niesłyszalnie.
- Przepraszam, może pani powtórzyć? Nie dosłyszałam...
- Edmund Różewicz - powtarzam ledwie odrobinę głośniej, ale od razu rejestruję odgłos gwałtownego wciągania powietrza, które wydobywa z siebie kilka osób z grupy.
A także głuchy huk.
- Pani Maju, wszystko w porządku? - rzuca zaniepokojona prowadząca odruchowo podnosząc się z fotela, ale gramolącą się z ziemi dziewczyna macha ręką.
- Przepraszam pani doktor, straszna ze mnie niezdara - odpowiada piskliwie podnosząc przewrócone krzesło. Wróciwszy na siedzenie zaczyna świdrować mnie wzrokiem zarówno przez cały pochód wstydu spod biurka na moje miejsce, jak również gdy tylko usiądę obok.
Nie żebym miała w związku z tym jakieś mistyczne odczucie, ale dobrze wiem, że hrabiątko też się na mnie patrzy.
Reszta losowania upływa w milczeniu, przerywanym jedynie wypowiadanymi nazwiskami. Tymon wyciąga ostatnią karteczkę, na której widnieje nazwisko Wandy, ale nadal przetrawiając swoją niespodziewaną tragedię nawet nie zwracam uwagi na jej reakcję.
Ledwo rejestruję także zwyczajowy rumor towarzyszący pakowaniu się po skończonych zajęciach, ale przez mgłę przebijają się słowa "tak, Panie Edmundzie?" i zadane przez chłopaka pytanie.
- Czy możemy zamieniać swoich partnerów?
Prostuję się w jednej chwili, przy okazji z całej siły uderzając pochylającą się nade mną Maję w podbródek. Ciemię boli mnie jak jasna cholera, a rudowłosa z jękiem łapie się za twarz, ale z całą pozostałą mi godnością spoglądam na niego z oburzeniem.
- Panie Edmundzie, moje zajęcia nie są miejscem na wyciąganie swoich osobistych antypatii - mówi kobieta mrugając w zaskoczeniu. - To nie przedszkole,proszę załatwić swój problem w sposób dorosły.
- To nie mój problem - wzrusza ramionami hrabiątko, szczerząc się przy tym tak szeroko, że niemal widać mu ósemki. - Tylko jej.
Słyszę pojedyncze chichoty, ale jedynie przewracam oczami i kieruję się do wyjścia.
- Staza, czekaj!
Dopiero po wejściu na klatkę schodową orientuję się, że Mai nie było obok - gdy się obrócę widzę, że lekko skrzywiona jest dobre kilkanaście kroków za mną.
- Sorki - rzuca gdy w końcu złapie mnie pod ramię. - Lekko mnie zamroczyło.
- Przepraszam - odpowiadam zawstydzona przypominając sobie, że przecież prawie wybiłam jej zęby. - Bardzo boli?
Kręci głową, ale moją uwagę znowu odwraca - bo któżby inny mógł się właśnie pojawić - jego jaśnie kurwa wysokość.
- No proszę! - woła wesoło. - Moja nowa partnerka!
- Chyba zaraz się zrzygam - informuję przyjaciółkę i ciągnę ją w kierunku schodów.
- Daj spokój Ananasku! - krzyczy za mną. - Nie bądź taka. Może ci się nawet spodoba?
Wyszarpuję łokieć z uścisku Mai i z furią ruszam ku niemu.
- Nie wkurwiaj mnie Edgar - syczę chcąc podejść bliżej, ale czuję że rudzielec przytrzymuje mnie za nadgarstek.
- Anastazja wyluzuj - mówi ostrzegawczo. - Nie nakręcaj się.
Ostentacyjnie odwracam się plecami do Edmunda i jego świty - bo oczywiście poza Tymonem towarzyszy mu jeszcze kilka osób - i schodzę po schodach.
Przy szatni czeka na nas Barbie ubrana w swój beżowy trencz i kobaltowy beret.
- Gdzie wyście utknęły? - pyta z dezaprobatą poprawiając pasek torby na ramieniu.
- Nie wszyscy pędzą jak ty, rącza gazelo - odszczekuje się Maja grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu numerka.
- Ja go mam - mówię podając nasze zawieszki portierowi. Moja najlepsza przyjaciółka nigdy nie ma głowy do tak błahych spraw jak pilnowanie swoich rzeczy, co skończyło się przynajmniej dwukrotnym zgubieniem kluczy, koniecznością regularnego kupowania nowych słuchawek oraz morzem wylanych łez gdy przepadła jej ukochana bransoletka od brata.
- Matka wydzwoniła Wandę kiedy na was czekałyśmy - oznajmia nam blondynka gdy wkładamy kurtki. - Powiedziała, że nas dogoni, tylko mamy jej dać znać dokąd idziemy.
- Krawężnik - stwierdzam zapinając starą ramoneskę mojego taty. Maja wyrzuca pięść w górę.
- O tak! - woła z satysfakcją. - Wiedziałam, że chamskie żarcie wygra!
Barb przewraca oczami.

NiejawnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz