Rozdział 2.1

256 33 18
                                    

Trzeci rozdział w nocnym maratonie ♥♥♥


________________________________________


— Jeszcze raz powtórz. Chcesz przełożyć nasze spotkanie?

— Tak. Przykro mi, dzisiaj nie dam rady.

Po drugiej stronie Matt zamilkł, mogłam słyszeć jak przeszedł do innego pokoju, dotarł do mnie cichy trzask zamykanych drzwi.

— Dobra, kumam. Rozumiem, że masz teraz ciężką sytuację, straciłaś przyjaciółkę i nie wiadomo co z twoim facetem, więc nie będę robił ci problemów. Tym razem. Pamiętaj jednak, że wyświadczam ci przysługę z tą całą pomocą z zespołem i debiutancką płytą.

— Będziesz miał procent z tego co zarobię — przypomniałam mu. — Nie robisz tego, bo się przyjaźnimy czy coś.

— Oh, dobrze o tym pamiętam. Gdyby nie to w ogóle nie prowadzilibyśmy tej rozmowy — odparował z nutą rozbawienia w głosie. — Masz rzadki talent, Diano, ale w tych czasach często to nie wystarcza. Nigdy nie ma gwarancji, że osiągniesz sukces, więc również ryzykuję poświęcając dla ciebie swój własny czas.

— Dzięki za wiarę we mnie — mruknęłam.

— Ależ ja w ciebie wierzę — stwierdził. — Dlatego w ogóle się zgodziłem ci pomóc. Dobra, przejdźmy do meritum sprawy. Co powiesz na przyszłą sobotę? To więcej niż tydzień, więc mam nadzieję, że do tego czasu będzie u ciebie lepiej. Pogadam z ludźmi, których dla ciebie załatwiłem.

Wiedziałam, że większej empatii i zrozumienia nie miałam co się po nim spodziewać. Nawet tego nie oczekiwałam. Co jak co, ale tak naprawdę szczerość i bezpośredniość Matta były lepsze niż sztuczne współczucie i lukrowanie.

— Tak, widzimy się w przyszłą sobotę.

— O ósmej rano — doprecyzował i usłyszałam ciche kliknięcie zapalniczki, kiedy zapalał papierosa. — Bądź punktualnie.

— Będę. Wielkie dzięki.

— A kiedy zamierasz wrócić do uczęszczania na lekcje śpiewu?

— Też od przyszłego tygodnia, wezmę się w garść — obiecałam cicho. — Naprawdę doceniam, że mi pomagasz.

— Trzymaj się, Diano.

Rozłączyłam się i schowałam telefon do plecaka.

— Czyli się udało?

Uniosłam głowę i spojrzałam na Lily siedzącą na jednej z ławek. Zaszyłyśmy się w jednej z pustych sal, gdy skończyłyśmy zajęcia, żebym mogła na spokojnie zadzwonić.

Kiwnęłam głową, a ona posłała mu lekki uśmiech.

— Super, to teraz do apteki, a potem do domu, tak?

— Tak, muszę chociaż przejrzeć tematy esejów do aplikacji na uniwersytet Nowojorski — westchnęłam ciężko.

Był piątek i starałam się nie myśleć o cotygodniowej tradycji maratonów filmowych, które jeszcze nie dawno odbywały się w domu Williamsów.

To był kolejny piątek podczas którego nic takiego się nie wydarzy i pusty dom z wyłączonym telewizorem tylko będzie przypominał o ostatnich wydarzeniach.

Podczas przerwy na lunch siedzieliśmy wszyscy razem, nawet Raven, ale nie rozmawialiśmy wiele. Wszyscy byliśmy przygaszeni, ale Casper i Louise... Oni byli cieniami samych siebie. Ja straciłam przyjaciółkę, a oni młodszą siostrę, którą kochali. Nie byłam sobie nawet w stanie wyobrazić ich bólu. Przypomniałam im po przerwie, zanim się rozeszliśmy do klas, że jeśli chcieliby pogadać czy spędzić razem czas, to byłam do ich dyspozycji. Casper posłał mi wymuszony uśmiech, a Louise tylko mnie przelotnie objęła.

Anioł łez. Wiatr w skrzydłachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz