Prolog

213 14 3
                                    

Francja, 1908 rok

Pustymi uliczkami północnej części Francji spacerowała spokojnym krokiem młoda kobieta.
Odziana była w pelerynę z kapturem na głowie, który znacznie zakrywał jej twarz.

W mieście panowała przerażająca cisza, więc to nie dziwota, że jej obcasy hałaśliwie stukały po kamiennym chodniku.

Koniec dnia sugerowało powoli zachodzące czerwone słońce na sklepieniu.

Przecierając zgrabnie palcem kącik ust ze świeżej krwi, weszła w główną aleję i podążyła do  mocarnej bramy z wielkim ekskluzywnym żywopłotem.

Dzięki swojej nadprzyrodzonej sile bez żadnego trudu otworzyła kłódkę i dostała się do środka, zamykając za sobą wejście.

Przed jej oczyma ukazał się krajobraz niczym z bajki: piękny, ogromny ogród oraz gotycki, potężny budynek, który z grubsza przypominał pałac.

Kobieta przeszła przez ogród jak gdyby nigdy nic, z zupełną obojętnością oglądając, przy tym, rosnące tam wspaniałe kwiaty oraz różnego rodzaju drzewka.

W tym samym żółwim tempie przeszła przez marmurowe schody przed wejściem do drogo wyglądających drzwi. Podeszła do nich i zapukała w nie mocno trzy razy.

Długo nie musiała czekać, gdyż po paru sekundach otworzył je gospodarz zamku. Na jej widok mężczyzna wytrzeszlał oczy i nerwowo poprawił krawat od jego koszuli.

- Bonsoir, panie Laurence. - zagadała  kobieta, ściągając zwinnie kaptur, który odsłonił jej sarkastyczny uśmiech, wzrok pełen chytrości i długie blond loki.

- Panna Mikaelson... - odparł przestraszony Laurence z francuskim akcentem, przełykając głośno ślinę. - W czymś pomóc? - zapytał ostrożnie.

- Nie stójmy w przejściu. Można wejść do środka? - spytała spokojnie, starając się o przyjazny uśmiech.

- Naturalnie, naturalnie... - odpowiedział pośpiesznie mężczyzna, pokazując gestem dłoni i uchylając szerzej drzwi.

Blondwłosa przeszła usatysfakcjonowana przez próg mieszkania stale utrzymując na twarzy chytry uśmiech.

Weszła głębiej do pomieszczenia i zaczęła oglądać wszystkie zbędne, według niej, figurki.

- Mam wielką nadzieję, iż Pan zdaje sobie sprawe o pewnej przysłudze, którą jest Pan winien. A właściwie to Pan przodek winien. - zaczęła, nie patrząc na Laurence'a. - ...Więc wierzę, że nie masz nic przeciwko, żebym zagościła w twoich skromnych progach? Na parę miesięcy? - rzekła sucho, a w razie zabezpieczenia użyła perswazji.

- Z wielką przyjemnością! - stwierdził pośpiesznie z przyjemnym uśmiechem na twarzy, przyglądając się nowo przybyłej.

- Fantastycznie. - odrzekła bezemocjonalnie, przyglądając się obojętnie każdemu kawałku salonu.

Nagle zmieniła swój obiekt patrzenia z mężczyzny na ogromne, kręte schody, na których zauważyła na nich około czternastoletnią szatynkę.

Dziewczyna bacznie jej się przyglądała od początku , a kiedy dostrzegła, że kobieta spojrzała w jej kierunku, prędko pobiegała do swojego pokoju, zatrzaskując mocno za sobą drzwi.

France Of Darkness • Stefan SalvatoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz