2. Totalne Bezguście

2 0 0
                                    

Przez moment nie skupił się kompletnie na swoim zadaniu, oczarowany pięknem prężnie rozwijającego się portowego miasta. Minął pomnik upamiętniający tragiczne zatonięcie Titanica, który przecież odpływał znad rzeki Mersey, dotarł do tętniącej życiem promenady, skąd miał widok na monumentalny pałac The Three Graces, będący chlubą Liverpoolu. Wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa, by umilić sobie jeszcze bardziej podziwianie osiągnięć architektury swoich rodaków. Zastanawiał się, jak wiele zmieniło się przez ostatnie dziesięć lat. Niegdyś Anglia dopiero co wstawała z kolan po Drugiej Wojnie Światowej, dziś jest jednym ze światowych potentatów i synonimów nowoczesności. Nie ma już samych eleganckich panów w cylindrach, czy dystyngowanych pań w obszernych sukienkach. Dominuje młodzież, ubrana w casualowe ubrania, zachwycająca się nowym gatunkiem muzyki - pop. Stąd przecież wywodzą się popularni na cały świat The Beatles, będący pionierami w tej dziedzinie. Tylko Jim, będący w zacofanej Toskanii, nie doświadczając życia zwykłego człowieka, był wręcz przytłoczony otaczającym go światem.

"Strach pomyśleć, co będzie za następne dziesięć lat", pomyślał, po czym zdeptał niedopałek i ruszył do taksówki. Jego obecnym zadaniem było dostać się na Anfield - dzielnicę, w której królowali kibice Liverpoolu FC.
- Wybiera się pan na mecz? - zapytał taksówkarz, jakby przyzwyczajony do zadawania tego typu pytania.
- Powiedzmy - odparł nieco skrępowany Jim.
- A nie wygląda pan. Taki styl wyszedł z mody ładnych paręnaście lat temu! - zaśmiał się wąsaty staruszek, po czym ruszył w stronę celu.
- Dobrze wiedzieć... - burknął pod nosem zażenowany mężczyzna.

*****

- Gdy tylko dotrzesz do portu, pierwsze co musisz zrobić, to udać się do Anfield - Toto nie odrywał wzroku od mapy miasta, kiedy tłumaczył Jimowi przebieg zlecenia.
- Do naszego starego znajomego? - zadał z pewnym siebie, ale delikatnym uśmiechem blondyn.
- Tak. Jez zna Liverpool jak własną kieszeń, a nawet wie, jakie są jego słabe punkty, które możesz wykorzystać.

Jez Deakin był pierwszym zleceniodawcą Jima. Wiedział, że chłopak dopiero stawiał pierwsze kroki w przestępczym świecie, więc dał mu jedno z najłatwiejszych zadań. Nie jest typem człowieka, który mógłby być zaborczy, czy surowy, jednak nie warto mu podskakiwać. W swoich czynach jest bezwzględny i cichy, co Jim w nim podziwiał.

- Podstawą zlecenia jest to, żebyś nie rzucał się w oczy, dlatego popłyniesz tam w cywilnych ubraniach, pod zmienionym nazwiskiem. W momencie, w którym po raz pierwszy komukolwiek się wylegitymujesz, będziesz się nazywał Robert McGinn. Będziesz irlandzkim turystą, interesującym się muzyką nowoczesną i kibicowaniem Liverpoolowi.

Jim popatrzył na niego zdziwiony.
- Nie interesuję się piłką nożną.
- Ale w tym zleceniu będziesz się interesował - odparł stanowczo Wolff. Jim zrozumiał powagę sytuacji.
- No dobrze, ale co gdy dotrę już na miejsce?
- Reszty dowiesz się od Jeza - Toto zamilczał, po czym rozejrzał się dookoła - Nie możemy pozwolić, byś pod wpływem ewentualnych tortur zdradził cel twojego przybycia.
Młody mężczyzna pobladł.
- Tortur?
- Im mniej wiesz, tym mniej będziesz cierpiał. To tyle ode mnie. Twój statek odpływa jutro o dziewiątej. Nie spóźnij się.

*****

Taksówkarz dowiózł Jima pod sam stadion, noszący nazwę dzielnicy. Dookoła rozpościerały się ceglane szeregowce, zajmujące każdą możliwą przestrzeń przy drodze. Brytyjczyk nie pamiętał już, jak to jest mieszkać w takim mieście, w takim domostwie, z sąsiadami. Pławił się w mafijnych luksusach, do których już przywyknął. Patrząc jednak na te jednakowe domy poczuł, że chciałby tu zamieszkać.

Wszędzie roiło się od ubranych na czerwono kibiców lokalnego klubu. Dziś miał odbyć się mecz wielkich derbów Północnej Anglii, w którym Liverpool podejmować miał Manchester United. Atmosfera, jak zwykle na takich spotkaniach, była gorąca i Jim wolał nie pakować się w żadne potyczki z pasjonatami jednych, czy drugich. Mimo to, musiał wejść w paszczę lwa i zająć miejsce na obiekcie, gdzie miał spotkać się z jego informatorem, Jezem. Na kartce zapisany miał numer sektora, na którym miał się ustawić. Poszedł jednak okrężną drogą, gdyż nie zdawał sobie sprawy, że wejście jest tuż za rogiem, tylko musiał podejść bliżej. Zahaczył o sektor gości, pod wejściem którego stali już podchmieleni kibice "Czerwonych Diabłów"

- Ty, elegancki! Ty za kim... Hip... Jesteś? - zaczepił go brunet z długimi, kręconymi włosami.
- Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie, ale za Liverpoolem - odparł Jim z westchnieniem, na co agresor się podbudował.
- Wolałbym nie być teraz w twojej skórze, liverpoolowski psie! - warknął (o ironio) młodzieniec, po czym skierował się z otwartym scyzorykiem w stronę blondyna. Ten tylko jeszcze raz westchnął i przygotował się na atak napastnika. Przy pierwszym zamachnięciu narzędziem zrobił tylko unik, lecz potem złapał go za przedramię i zadał cios na odsłonięty brzuch. Kibic Manchesteru, próbując złapać powietrze, osunął się na ziemię. Jego koledzy, także pod wpływem alkoholu i adrenaliny, postanowili odpłacić się pięknym za nadobne. Rzucili się na niego we dwóch, jednak oni nie mieli żadnych broni białych, dzięki czemu łatwiej było unikać ich nieudolnych ciosów.

Po chwili cała trójka leżała już nieprzytomna, a pozostali patrzyli obojętnie, gdyż chcieli tylko w spokoju oglądnąć mecz i nie obchodził ich los zapijaczonej trójki, pokonanej przez mężczyznę, nie mającego gustu. Jim tylko otrzepał dłonie i ruszył dalej. Z daleka dostrzegł postać mężczyzny, opierającego się o przydrożne drzewo. Miał wrażenie, że cały czas się na niego patrzy. Nie odrywał wzroku nawet gdy go zauważył. Po pewnym czasie sam z siebie wsiadł do  Jaguara i odjechał.

Jim w końcu dotarł do środka, a arbiter zagwizdał w meczu po raz pierwszy. Wrzawa na trybunach byłaby w stanie rozsadzić wrażliwe bębenki. On jednak pobieżnie patrzył na dwudziestu dwóch mężczyzn, goniących za piłką i zarabiających na tym obrzydliwe pieniądze. Czekał tylko i wyłącznie na łysego jegomościa, o podłużnej twarzy i niekompletnym uzębieniu po bokach. W końcu go dojrzał, kilka stopni niżej. Przecisnął się przez tłumy kibiców i w końcu mógł stanąć obok niego przy balustradzie.
- Kopę lat, Jez! - zawołał Jim, próbując przekrzyczeć śpiewających sympatyków gospodarzy.
- Tak, tak! - odparł, cały czas skupiony na meczu.
- Ciebie to podnieca? Jak ludzie kopią piłkę?
Jez odwrócił w końcu swój wzrok w stronę Jima, jednak w sposób tak mrożący krew w żyłach, że poczuł nieprzyjemne ciarki na plecach.
- Jeszcze jedno słowo na tej świętej ziemi, a nie wrócisz do domu. - wysyczał przez swoje duże przednie zęby.
- Ja już jestem w domu! - zaśmiał się głośno blondyn.

Spotkanie, ku niezadowoleniu towarzysza, zwyciężyło United, aż 4:1. Zdając sobie sprawę, jak bardzo Jez to przeżywa, Brawn odpuścił sobie robienie żartów i podążał za posmutniałym mężczyzną w średnim wieku. Przeszli do uliczki zaraz za rogiem, przybywając pod dom oznaczony numerem trzydzieści trzy. Przeszli przez próg białych, świeżo malowanych drzwi, wnikając w pokojową ciemność. Jedyne smugi światła wpadały filtrowane przez grube, ciemne zasłony, nadając przerażającego, detektywistycznego klimatu. Pośrodku głównego pomieszczenia stał głęboki, obszerny fotel, a naprzeciw niego malutki telewizor, z dwoma antenkami, wyłapującymi każdą częstotliwość.

- Zawsze po przegranym meczu lubię sobie zatłumić porażkę. Napijesz się whisky? Mam irlandzką - zaproponował Jez, wyciągając dwa kieliszki, na wszelki wypadek, gdyby Jim jednak się zgodził.
- Czemu nie? Dawno nie doświadczyłem brytyjskiej gościnności - odparł mężczyzna, rozsiadając się na krześle przy oknie.
- Nie przyzwyczajaj się tylko. Toto mnie wtajemniczył w szczegóły.
Po chwili Jez przyszedł z dwoma napełnionymi do połowy naczyniami ze złocistym trunkiem. Mimo zamieszkiwania Włoch, whisky oraz jego odmiany w Maranello nie były niczym obcym. Ba, sam jego przyjaciel, don Kasmirski, raczył się importowanym od "zielonych" specjałem. Często podczas spotkań między mafiami whisky lało się strumieniami, stąd nie zapomniał, jak smakuje. Jednak w tym miejscu, w takim klimacie, wchodziło mu zupełnie inaczej, zupełnie jakby to miejsce było stworzone do picia whisky...

From Coventry with VendettaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz