6 - Barry Gold

6 1 0
                                    

Zostało dwadzieścia minut do przyjazdu Barry'ego, jednak każda chwila trwała dla niego jak wieczność. W głowie miał rozstawione kilka scenariuszy na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Na siedem opcji tylko w jednej przewidywał siebie martwego. Nie zamartwiał się tym, gdyż była to zbyt absurdalna droga, żeby mogła wydarzyć się naprawdę. Tak przynajmniej wmawiał sobie Jim. Informacja od prostytutki kosztowała go trzysta funtów, co solidnie dało po kieszeniach blondyna. W nich został jedynie sfałszowany dowód tożsamości i ostra, metalowa karta. To była jedyna broń, którą był w stanie przemycić do klubu niezauważenie. Mógł z niej skorzystać na dwa sposoby: albo zwiększyć poziom zadawanych ran przy użyciu pięści (miała specjalne wypustki na palce, niczym kastet) albo stać się szurikenem, zdolnym przeciąć w locie niemal wszystko.

Im bliżej umówionej godziny, tym czas płynął jakby wolniej. Niestety, Jim nie mógł sobie zabić czasu kolejnymi kieliszkami whisky, pomijając, że nie było go już na nie stać. Większa ilość alkoholu stępiłaby jego zmysły i uniemożliwiłaby skupienie się na zadaniu. Nie dawał jednak po sobie znać, że jest zdenerwowany, choć w przypadku każdej nowej misji czuł stres i adrenalinę, wynikające z wejścia w nieznane. Jeszcze dwa tygodnie temu koordynował dostawy kauczuku, siedząc wygodnie w swoim gabinecie i odbijając sobie procent od każdego wypełnionego zlecenia. Nie myślał wtedy, że mógłby siedzieć dziś tu - w centrum rozpusty, w samym sercu Liverpoolu - i czekać na spotkanie z otyłym bossem królestwa prostytucji na północy.

Na zegarku pięć minut przed umówioną godziną. Mimowolnie jego noga zaczęła drżeć, jak w przypadku każdego zdenerwowanego człowieka. Zimny pot spływał mu po karku, tworząc nieprzyjemne uczucie przeszywającego chłodu. Ten chłód jednocześnie otrzeźwiał jego umysł, pozwalał skupić się na odpowiednim momencie do ofensywy. Coraz częściej spoglądał na tarczę szwajcarskiej Certiny, którą dostał na trzydzieste urodziny od Toto. Sekundy mijały jak minuty, minuty zaś - jak godziny.

Dwie minuty...

Jedna minuta...

Jego wzrok skupiło poruszenie ochroniarzy, którzy przez cały ten czas stali niemal nieruchomo, a teraz trochę niezdarnie krzątali się po klubie, jakby przygotowywali się na nadejście ważnego gościa.

Nadszedł ten czas.

Wstał z krzesła pewnie, jednak dyskretnie, by nie wzbudzić podejrzeń i skierował się w stronę lóż, z których można było przejść do przestrzeni socjalnej. Na końcu korytarza dostrzegł obróconego plecami ochroniarza. Miał wrażenie, że skądś go już znał. W końcu go olśniło, gdy skorelował olbrzyma z bramkowym, który nie tak dawno ostrzegał go przed niebezpieczeństwami bycia Irlandczykiem. Myślał, w jaki sposób odwrócić jego uwagę. Nie miał przy sobie niczego, czym mógłby wzbudzić niepokój wielkoluda. Wpadł jednak na niebanalny pomysł: schował się do jednego z wolnych pokoi, wziął metalową kartę i rozciął płaszcz. Uznał, że to może nie wystarczyć, więc ofiarą jego ostrza padł także... Łuk brwiowy. W takiej charakteryzacji wyszedł naprzeciw ochroniarzowi.
- Przepraszam bardzo - zaczął swoim łamanym irlandzkim akcentem - Jeden z panów siedzących przy barze strasznie się awanturuje. Wszędzie próbuje dotykać dziewczyny, a jak zwróciłem mu uwagę, to się na mnie rzucił! Miałem szczęście, że mu uciekłem, ale trzeba coś z nim zrobić!
- Mówiłem, żebyś uważał chłopcze - mruknął - Ale nie będzie mi żaden pijaczyna molestował dziewczyny bez ich zgody!
Zadziałało. Ochroniarz skierował się w stronę głównej sali, a Jim miał bardzo mało czasu, zanim tamten zrozumie, że to był podstęp. Ruszył więc cichym krokiem w stronę biura Golda. Tam już stało dwóch kolejnych dryblasów, oczekujących na przybycie ich szefa. Żeby pozostać niezauważonym, schował się w ciemnym kącie korytarza, mając połowiczny widok na wejście. Po chwili ciszy dało się usłyszeć ciężkie kroki i pijacki, gruby śmiech. Nie był pewny postaci, jednak już się domyślał, że to mógł być...
- Szefie! Cieszymy się, że pana widzimy! - Zaczął jeden z podwładnych.
- Charlie! Mordo ty moja! Jak dziewczyna? Jak synek? Wszyscy zdrowi? - wesoło odparł otyły mężczyzna, w czarnym płaszczu i dosyć przestarzałym cylindrze.
- Tak szefie, dziękuję, że szef pyta.
- A co u ciebie, James? Wyszedłeś w końcu z tych długów?
- Jeszcze nie, szefie - odpowiedział drugi - Ale dzięki szefowi już niedługo mi się uda.
- Doskonale! Doskonale! - zawołał teatralnie Barry - Teraz wiecie, że chciałbym mieć trochę chwili... Prywatności? Stary, ale jary! Coś muszę podymać, by nie wyjść z formy! - podsumował obleśnym śmiechem, a goryle wiedzieli, co musieli zrobić.
- Jaką szef sobie dziś życzy?
- Hmm... Dajcie mi tą... Jak jej jest... Tą na A...
- Avę?
- Nie, nie, nie. Inna. Ta młoda, ciemne włosy... Okulary...
- Annie?
- O właśnie! Ją mi przyprowadźcie. Mam dziś kaprys na młode brzoskwinki - mówiąc to, trzasnął drzwiami do swojego gabinetu.

Jima nigdy nie dręczyły emocje podczas zleceń, jednak w tym wypadku, poczuł dziwną i silną potrzebę zamordowania Barry'ego. Chciało mu się wymiotować na samą myśl, co mógł zrobić tej Bogu ducha winnej dziewczynie, jednak musiał poczekać na moment jej pojawienia się w gabinecie, by mieć więcej czasu na działanie, kiedy ochroniarze wyjdą na dłużej. Po pięciu minutach oczekiwania powrócili, a między nimi szła ona: na pozór bardzo młoda, o długich, falowanych ciemnych włosach, dużych, brązowych oczach, z dużymi i pełnymi, a jednocześnie delikatnymi ustami i jędrnym ciele. Patrząc na nią, zastanawiał się, jak takie niewinnie wyglądające dziewczę ląduje w tak obskórnym miejscu. Nie mógł jednak nad tym się dłużej zastanawiać, gdyż pozostało mu obserwować przebieg wydarzeń.

Gdy tylko ochroniarze odeszli, Jim zdołał podejść do drzwi, delikatnie je uchylić i podsłuchać tego, co tam się działo.
- Jak ci na imię słonko? - niemal szeptem wypowiedział to pytanie Barry.
- Anne - odparła nieśmiało. W jej głosie dało się wyczuć, że nie chciała tutaj być.
- Annie, jakie słodkie imię! Pasuje do takiej brzoskwinki jak ty.
Brawna aż zmroziło od tego określenia.
- Dz-dziękuję.
Jim uchylił drzwi nieco bardziej, gdyż wyczuł, że na ten moment nic nie rozproszy zainteresowania Golda tą dziewczyną.
- Powinnaś się cieszyć, że tu jesteś. W końcu twój szef cię docenił - dostrzegł, jak wąsacz zaczyna "biegać" swoimi grubymi palcami po jej nagim ramieniu, na co dziewczyna spostrzegła bojaźliwie - Nie masz się czego bać, zabawimy się trochę.

Po tym, jak to powiedział, odgarnął jej włosy i skierował kilka wyrazistych pocałunków na jej szyję, co ją niemal sparaliżowało. Jedną ręką podtrzymywał jej plecy, drugą zaś błądził po jej piersiach. Anne impulsywnie odsunęła się od mężczyzny, co zdecydowanie mu się nie spodobało.
- Miałem dziś naprawdę ciężki dzień i nie mam zamiaru go kończyć źle - wysyczał i siłą przysunął ją do siebie, wymuszając pocałunki w usta. Gwałtownym ruchem obrócił ją i oparł o blat biurka, a następnie, pomimo jej daremnego oporu, zerwał z niej majtki, po czym począł zsuwać ze swoich spodni gruby pasek...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 08, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

From Coventry with VendettaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz