01

965 141 101
                                    

Audrey

Nienawidzę biegać.

To głupie, bo kiedyś naprawdę to lubiłam. Ba, byłam jedną z tych dziewczyn, które budzą się rano i przepełnione energią wstają z łóżka, po czym zgarniają wygodne ciuchy i z uśmiechem na ustach wychodzą pobiegać. Mogłam wyrwać się z domu i oczyścić umysł. Biegałam nawet kilka razy dziennie, aż nie czułam własnych nóg.

Teraz robię to raczej z przymusu, bo muszę trzymać formę. Codziennie wstaję przed matką i wymykam się tylnymi drzwiami.

Gdy mija czterdzieści pięć minut, a ja ponownie skręcam na swoją ulicę, zmieniam tempo na marsz. Mam dobrą kondycję – nie jestem jakoś szczególnie zmęczona. Tylko lekka zadyszka. Po chwili mijam rząd przystrzyżonej trawy i wkraczam do ogrodu. Po cichu odsuwam drzwi i przemieszczam się do jasnego pomieszczenia.

Na palcach idę korytarzem, starając się ominąć stojące na podłodze kartony z rupieciami, które przywiozłyśmy ze starego mieszkania i idę wprost do łazienki. Z gabinetu matki dobiega cicha, klasyczna muzyka, więc bezgłośnie zamykam za sobą drzwi. W końcu nie można jej przeszkadzać.

ʚїɞ

Zapinam ostatnie guziki białej koszuli, gdy słyszę uciążliwy dźwięk klaksonu. Przewracam oczami i wkładam przez głowę bordowy sweter. Wyjmuję z pudła pierwsze buty, jakie wpadają mi w ręce, po czym wsuwam je na stopy, zgarniam z ziemi plecak i wybiegam z pokoju.

− Przecież księżna nie będzie czekać – mruczę pod nosem i zabieram czarny płaszcz z wieszaka.

Matka siedzi w czarnym Mercedesie i mimo przyciemnianych szyb widzę, jak uderza palcami o kierownicę. Mówiłam wczoraj, że pojadę do szkoły autobusem, ale najwyraźniej nie mogła znieść myśli, że mogę zrobić coś wbrew jej planom.

Gdy widzi moje zawahanie, trąbi jeszcze raz. Tak na wszelki wypadek, żeby na pewno obudzić wszystkich sąsiadów. Pobudka, mieszkańcy Portland.

− Ile można się szykować? Chcesz się spóźnić? – pyta, gdy tylko wsiadam do samochodu.

− Ciebie też miło widzieć – odpowiadam cicho, kładąc plecak między nogami.

Udało mi się nie wejść jej w drogę przez cały poranek. No, aż do teraz.

− Słucham? – Rzuca mi kolejne zniecierpliwione spojrzenie, po czym wrzuca odpowiedni bieg.

− Przepraszam za spóźnienie.

Poprawiam się na fotelu i przeczesuję palcami brązowe włosy. Wyciągam z kieszeni telefon, ale gdy tylko kobieta znacząco chrząka, chowam go z powrotem, z trudem powstrzymując się przed ponownym przewróceniem oczami.

− Mogłaś zrobić koka. – Zerka na mnie ukradkiem. – Wysmukliłby ci twarz. W tej fryzurze wyglądasz niepoważnie – dodaje z przekąsem. − I założyć coś jasnego. Pierwsze wrażenie jest ważne.

Sama ma na sobie szarą garsonkę i niskie pantofle. Delikatny róż podkreśla jej wystające kości policzkowe, a na wąskim nosie spoczywają duże, błyszczące okulary.

− Do której będziesz dziś w pracy? – zagaduję uprzejmie, starając się zmienić temat.

− Co za głupie pytanie – niemal prycha, a ja momentalnie żałuję, że w ogóle się odezwałam. − Przecież doskonale wiesz, ile załatwiania wiąże się z tym wszystkim. Mam ręce pełne roboty. Wrócę wieczorem. Przygotuj kolację.

Kiwam głową i wyglądam przez szybę. Jedziemy raptem kilka minut, a ja już mam ochotę wysiąść. Albo wyskoczyć przez okno.

Zauważam kilkoro nastolatków, swobodnie idących po chodniku. Dwóch z nich ma bordowe bluzy z logo mojej nowej szkoły. Spoglądam na swój sweter i od razu zauważam, że przynajmniej wpasowałam się kolorystycznie.

Heal meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz