Audrey
Opieram się plecami o ścianę domu, a między wargi wkładam cienkiego papierosa. Zimny powiew wiatru momentalnie mrozi moje skostniałe palce, gdy przykładam płomień zapalniczki do tytoniu.
Zaciągam się w gorzkim, wiśniowym smakiem. Chwilę przytrzymuję go w płucach, po czym wypuszczam dym i siadam na drewnianych stopniach prowadzących na taras.
Od niecałej godziny jestem pochłonięta przygotowaniem kolacji, o którą prosiła mnie matka. Nie zdążyła jeszcze wrócić do domu, więc mogę bez obaw robić sobie przerwy na papierosa. Poza tym, wcale nie lubię gotować, a ona doskonale o tym wie.
Z nudów wyciągam z kieszeni telefon. Zegarek wskazuje godzinę szóstą, co oznacza, że do przyjazdu mojej rodzicielki zostało raptem piętnaście minut.
Bez zastanowienia klikam ikonkę Instagrama i odruchowo przeglądam nowe posty. Większość z nich została opublikowana przez ludzi, z którymi widywałam się w Miami. Kilka dziewczyn z treningów, chłopcy ze szkolnej drużyny futbolowej i bliźniaczki, które mieszkały obok mnie.
Nie jest mi szczególnie przykro, że wyjechałam. Na Florydzie nie miałam wielu przyjaciół. Matka zawzięcie dbała o to, żebym skupiała się tylko na sporcie.
− Portland High School – mówię sama do siebie i wkładam między wargi papierosa, żeby wygodnie wpisać nazwę w wyszukiwarkę.
Klikam na ikonkę z logo szkoły i przesuwam najnowsze zdjęcia. To przeważnie same osiągnięcia – część z nich naukowa, część ze sportu. Krzywię się, gdy widzę, że na najnowszej fotografii jest moja matka.
Od razu zjeżdżam niżej i uśmiecham się pod nosem, kiedy napotykam wzrokiem znajomą twarz. Radosna blondynka szczerzy się do aparatu, trzymając w dłoni dyplom. Ma na sobie strój drużyny, a tuż za nią ustawiają się inne dziewczyny.
− I kto tu jest gwiazdą, Madeline? – śmieję się i sprawdzam, czy jest oznaczona. Oczywiście, że jest.
Szybko spotykam się z rozczarowaniem, bo profil Madeline Coleman okazuje się prywatny. Przyglądam się zdjęciu, które ustawiła na profilowe i mrużę oczy. Siedzi na ramionach jakiegoś chłopaka i dam sobie rękę uciąć, że już go widziałam.
Oczywiście, że już go widziałam, bo przecież wpadłam na niego dziś w szkole.
Waham się przez chwilę, po czym kolejny raz zaciągam się papierosem i wysyłam prośbę o obserwowanie z nadzieją, że blondynka nie uzna mnie za psychopatkę-stalkerkę.
Wracam na profil szkoły i przeglądam starsze posty. Wyniki konkursów, mecze koszykówki, kilka zdjęć z wycieczki do Nowego Jorku. Jedno zdjęcie jest zupełnie czarne, a na kolejnym widnieją stosy kwiatów i zniczy. Zanim zdążę przeczytać opis, do moich uszu dobiega dźwięk z piekarnika.
Odruchowo naciskam przycisk blokady i wstaję. Ostatni raz zaciągam się papierosem, po czym gaszę go i zabieram ze sobą.
W domu wita mnie przyjemny zapach pieczonych warzyw. Z głośnika, który zostawiłam w kuchni wciąż gra muzyka. Wyjmuję danie z piekarnika i stawiam na blacie, po czym kieruję się w stronę łazienki. Nakryłam wcześniej do stołu, więc teraz musiałam się tylko przebrać.
Bo wbrew pozorom, nie byłam aż tak drętwa, jak chciałaby tego moja matka.
Lubiłam siebie, gdy nie było jej w pobliżu. Ciemny cień na powiekach, burgundowa pomadka na ustach i kolorowe kreski na linii wodnej oczu. Przetarte rajstopy, luźne koszulki i moje ukochane kolczyki – w pępku, w nosie, na języku. I w sutkach, oczywiście.

CZYTASZ
Heal me
Short StoryZastanawiam się, czym właściwie jest wolność? Na pewno innym rodzajem niewoli, bo nigdy nie jesteśmy kompletnie wolni. Po prostu uczymy się żyć w złotych, bądź pokrytych rdzą klatkach. Jesteśmy niczym motyle, którym ktoś specjalnie zdmuchnął pył ze...