02

807 112 69
                                    

Miles

Czasami mam ochotę udusić swojego młodszego brata.

Nie to, że posiadam sadystyczne skłonności, jednak przy nim chęć uduszenia tego gówniarza jest ogromna. Wzdycham głośno, słysząc jak w szybę uderzają kolejne kamyki.

‒ Oddychaj, Miles. Po prostu oddychaj ‒ rzucam przez zęby i zrywam się z łóżka.

Wciągam dużą dawkę powietrza do płuc, kierując się w stronę okna i łapię za skrzydła.

Otwieram okno, unosząc je do góry i się wychylam. Chłodne powietrze Portland uderza w moje nozdrza, drażniąc je, jednak nie zwracam na to uwagi, bo jedyne co mnie drażni, to gówniarz Brooklyn.

Dobra, może przesadzam. Nie jest gówniarzem. Jest za to piętnastolatkiem w fazie ogromnego buntu.

Szukam wzrokiem mniejszej wersji mnie i w końcu odnajduję spojrzeniem brata. Kaptur jego czarnej bluzy widnieje na jego głowie, a nawet z wysokości kilku metrów widzę jego worki pod oczami i matową skórę. Oznacza to tylko jedno. Balował całą noc.

‒ Wpuścisz mnie? ‒ pyta, jak gdyby nigdy nic zachrypniętym głosem.

No i tym typowym dla niego tonem, którym gada od dobrego roku. Zupełnie obojętny i nieprzyjemny. Nie lubię tego.

‒ Brooklyn... ‒ zaczynam, ale mi przerywa.

‒ Dobra, dam sobie radę.

Wypuszczam z płuc sfrustrowany wydech.

‒ Stój ‒ nakazuję od razu, gdy tylko widzę, jak rusza w stronę wejścia. Nie chcę, by mama go widziała w takim stanie. ‒ Chodź tutaj, młody. Uda ci się wejść czy potrzebujesz pomocy?

‒ Nie potrzebuję ‒ mruczy pod nosem.

I nie jestem teraz rozdrażniony, bo pił i się gdzieś bawił. Sam to robię. Lubię się napić, pobawić i dać sobie luz. Jestem teraz rozdrażniony, bo Brooklyn jest niczym chodząca depresyjna jesień, która na dodatek ma ogromną impulsywność.

To mnie drażni. To w jaki sposób się zachowuje i to, że nie potrafię mu pomóc.

Brunet wspina się po drzewie, po czym układa swoje nogi na daszku. Bez problemu wchodzi na deski, więc odsuwam się od okna i czekam, aż wejdzie do środka. Po chwili to robi i stoi przede mną ze zblazowaną miną.

‒ Nic nie mów, Miles ‒ burczy. Wie, że za moment dam mu wykład. I nie odpuszczę. Trzeba tyrać swoje rodzeństwo, nie? ‒ Ani słowa.

‒ Nie, Brooke ‒ mówię pewnie. ‒ Nie pójdzie ci to płazem.

Brooklyn na moje słowa wygina kąciki ust w kpiącym uśmiechu, wręcz cynicznym. Mija mnie i po drodze zdejmuje buty, rzucając je w kąt.

Zazwyczaj po grubszych imprezach zawsze śpi u mnie. Wraca nad ranem, akurat gdy wychodzę do szkoły czy na trening.

‒ Wydasz mnie matce czy ojcu? ‒ prycha nonszalancko i opada na moje łóżko. Spoglądam na jego brudną bluzę i krzywię się w grymasie. Fleja.

Też jesteś taką fleją Miles, myślę sobie.

‒ Nie, ale w końcu wsadzę ci łeb do kibla, jak się nie ogarniesz ‒ odpowiadam trochę zbyt miękko.

I nie. Nie jestem kolorowym misiaczkiem, jednak rodzina u mnie jest najważniejsza. Nie umiem być surowy wobec swojego rodzeństwa. Za to dokuczanie im jest moim hobby.

‒ Jasne. Wierzę ci na słowo ‒ rzuca niedbale. Zaciskam usta w wąską linię i powstrzymuję westchnienie, które usilnie chce się ze mnie wydostać. ‒ Chcę iść spać, mogę?

Heal meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz