Słońce nie zdążyło poruszyć się wiele na niebie, nim Loki szczerze pożałował, że głos nie spełnił swojej groźby i faktycznie nie umieścił odpowiednich numerów na ich czołach. Choć większość jego kopii – on zresztą też – szybko rzuciła iluzje, które sprawiły, że przeróżne liczby wykwitły na kurtkach, kaftanach, koszulach i marynarkach, dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia. To nie wariantu Lokiego przecież szukał. Szukał Mobiusa, całkowicie niemagicznego człowieka, który już takiej możliwości nie miał.
Jednak nawet takie rozwiązanie spowodowało, że tłum się nieco przerzedził. Powoli, boleśnie powoli, choć z każdą chwilą coraz szybciej, odpowiednie warianty trafiały na swoich przyjaciół, współpracowników lub kolegów, jakiekolwiek relacje się pomiędzy nimi zawiązały.
Loki patrzył na to wszystko z rozdzierającym uczuciem zazdrości i bezradności. W miarę upływu czasu płomień nadziei zaczął powoli się wypalać, ale podtrzymywał go siłą woli. Nie mógł zrezygnować; wystarczyło tylko się postarać. Wysilić. Podejść do jeszcze kilku osób.
Na Norny, przecież to nie mogło być takie trudne!
Gdzieś zniknęła jego umiejętność logicznego, strategicznego myślenia. Cała dyscyplina. Tym razem nie tylko otaczał go chaos, on sam był chaosem, gdy chodził tak od jednego siwowłosego mężczyzny do drugiego, mimo że wcześniej nie miał najmniejszych wątpliwości, że w każdym z nich czegoś brakowało. Kopie Mobiusa pokazywały mu wierzch dłoni; niektórzy nawet sami do niego podchodzili – może nie dostrzegli numeru na jego kurtce?
Na moment aż zwątpił w siebie.
Szarpnięciem zdjął kurtkę i skontrolował jeszcze raz liczbę. Wszystko jednak się zgadzało. Niewiele myśląc, wyczarował bliźniaczy numer również na prawej klapie. Jednocześnie zanotował, że zbieg okoliczności sprawił, że kolor zaklęcia był taki sam jak ten, którym wyhaftowano wielkie „WARIANT" na jego plecach.
Zbieg okoliczności? Jaki zbieg okoliczności; Sylvie, to musiała być Sylvie!, rozbrzmiało w jego umyśle. Nie wiedział tylko, czy chciała go torturować przedłużającym się momentem niepewności tuż przed tym, nim ostatecznie znajdzie przyjaciela, czy raczej w ten sposób odkupić swoje winy.
— Loki! — Głośny, naglący okrzyk, który dobiegł gdzieś z prawej strony, zwrócił jego uwagę. Natychmiast spojrzał w tamtym kierunku. Niemal idealna kopia Mobiusa machała ręką. Loki, czując jak jego serce znów przyśpiesza, wytężył wzrok, próbując odszyfrować zdobiący ją numer, choć ten pod wpływem ruchu zmienił się w rozmazaną smugę.
199 9..? Nie mógł odczytać dwóch ostatnich cyfr!
97.
199 997.
A więc znowu nie chodziło o niego.
— Mobius! Myślałem, że już cię nie znajdę... — wyszeptał w odpowiedzi cicho jakiś, najwyraźniej właściwy, wariant Lokiego.
Loki zacisnął zęby. Wyznanie zabrzmiało intymnie, zbyt intymnie i zbyt prawdziwie. Nie był przyzwyczajony do takiej szczerości płynącej z ust kogoś tak bardzo przypominającego jego.
Odwrócił się na pięcie, nie chcąc oglądać kolejnego uścisku, który nastąpił zaraz potem, gdy mężczyźni w końcu się spotkali. Jednocześnie jednak nie potrafił choć na chwilę nie spojrzeć w tamtą stronę, nieważne jak bardzo bolesne by to nie było.
~*~
W końcu słońce zaszło, a w parku została garstka wariantów, którzy nadal nie znaleźli tych, których szukali. O ile w ogóle kogoś szukali – kilku z nich wyglądało w końcu na całkowicie zrelaksowanych, a przynajmniej na tyle spokojnych, na ile można było być w obecnej sytuacji.
CZYTASZ
Reguła wzajemności | Loki | 5/5
FanfictionZAKOŃCZONE Reguły dla Lokiego miały tylko jedno znaczenie: istniały po to, by je łamać. A wszystko miało swój kodeks, również przyjaźń z Mobiusem, nawet jeśli bóg kłamstw chciał oszukiwać samego siebie, że tak nie jest. Mobius jednak zawsze miał ta...