Rozdział I

11 0 0
                                    

Nie było widać nic - twarzy, ust, oczu osoby, która siedziała w kącie karczmy na topornie wyciosanej drewnianej ławie. Głęboki kaptur skrywał jeszcze bardziej wszystko przed ciekawskimi spojrzeniami tubylców i przyjezdnych. Obszerny, gruby płaszcz maskował sylwetkę nieznajomej osoby, jednak ktoś o bystrzejszym spojrzeniu mógł domyśleć się jakiej płci może być ten tajemniczy ktoś. Ale po co zawracać sobie tym głowę gdy przed nimi górował wielki kufel pszennego piwa? 

Westchnęła cicho, wysunęła dłoń w skórzanej rękawiczce i obracała leniwie srebrną monetę między palcami. Obserwowała z uwagą  otoczenie, rejestrowała szczegółowo każdego wchodzącego i wychodzącego. Jej zleceniodawca miał głupi zwyczaj spóźniania się, a ona tego strasznie nie lubiła. Mimo wiedzy, że ten dekiel się spóźni ponownie i tak przyszła na czas. Oparła się o zagłówek ławy i wysunęła przed siebie nogi krzyżując je w kostkach. Wiedziała, że ten drań za chwilę się zjawi, jej drażliwy na zapachy nos wyczuwał jego zapach. Poczuła go po chwili, nasunęła odruchowo bardziej kaptur na głowie, a pozłacane i już zmatowione nici na skraju jej kaptura zamigotały blado w świetle świec karczmy. Średniego wzrostu mężczyzna z wymuskanym pod nosem wąsikiem rozglądał się leniwie po pomieszczeniu, przez chwilę zawiesił wzrok na ciemnym kącie, w którym siedziała. Ignorując ją podszedł do karczmarza i wdał się z nim w niezobowiązującą rozmowę. Ponownie westchnęła już bardziej poirytowana, maska zasłaniająca jej usta, nos stłumiła ten dźwięk. Robił zawsze to samo. Za każdym pieprzonym razem to samo. I gdyby nie to, że jak na okolice Springwood płacił dobrze za robociznę dawno by go sobie odpuściła. On był tego cholernie świadom. 

W końcu mężczyzna zjawił się przy jej stole, gdzie uważnie go obserwowała. Jego zapach drażnił ją co raz bardziej. Wysunęła się lekko do przodu, łapiąc zgrabnie monetę w dłoni. 
- Witam, ponownie panie Stoccandi w ten jakże ponury wieczór. - powiedziała cichutko, mrucząc niczym kociak przy palenisku. Mężczyzna spojrzał w jej oczy próbując przedrzeć się wzrokiem w ciemność okalającą jej twarz. Nieskutecznie. 
- Jak zwykle wybrałaś najciemniejszy kąt jaki istnieje. Można się podłamać. Poza tym... - rozglądał się po otoczeniu, na ludzi, którzy z ciekawością na nich zerkali. - ludzie pomyślą, że jakieś szemrane interesy prowadzę. Nie mogę sobie pozwolić na takie uwagi wieśniaków.
- Oh, gdybym pana nie znała to pomyślałabym, że przejmuje się pan ich opinią. - ponownie odchyliła się do tyłu opierając się plecami o zagłówek. W jej głosie można było wyczuć wyraźną kpinę. On również ją usłyszał i lekko krzywiąc się zerknął na nią gniewnie. 
- Do rzeczy. Zainwestowałem ostatnio w opuszczoną osadę niedaleko Lehto.  - uśmiechnął się chytrze - i pewnie jak się domyślasz w tej osadzie dzieje się coś nie tak. Wynajmowani ludzie giną w gęstwinie lasu. Ot tak. Myśleliśmy, że to wilczury plądrują okolice, bo inni znajdowali poszarpane ciała. Jednak... -zastukał palcem w blat stołu z zasępioną miną - okazało się, że to coś bardziej plugawego, coś co spowodowało dlaczego ta osada stała się opuszczona. I tu zaczyna się twoja robota. Wytrop to i zabij, płacę podwójnie gdy zrobisz to w tydzień. Odejmuję 10 srebrnych koron gdy zrobisz to w dłuższym czasie niż 10 dni. Odliczanie zaczyna się od jutra. 

Tym razem to on się leniwie rozpostarł na swoim krześle patrząc w ciemność jej kaptura. W myślach miała tysiąc myśli, tysiąc przezwisk i tysiąc pytań. Zadała jedno z pierwszych, które ją kąsało.
- Zbyt mało informacji mi dajesz. Konkrety - porzuciła formalny styl rozmowy i przeszła z szarżą na ty. Jej głos nadal był cichy, przyjemny dla ucha i mimo panującego gwaru w karczmie dla jego uszu dobrze słyszany. - mówisz o poszarpanych ciałach. Czy coś jeszcze koło nich znajdujecie? Jakieś ślady? Symbole? Cokolwiek. - postukała monetą o blat stołu patrząc na niego. On patrzył na ruch jej dłoni, na monetę trzymaną w jej palcach. Sunął leniwie wzdłuż jej ramienia aż ponownie napotkał ciemność jej kaptura. Ponownie odczuła jego zapach, tym razem zmienił się na ostry i duszący. Wiedziała co się za tym kryje więc będzie musiała szybko zakończyć tę rozmowę. Pokręcił się niecierpliwie na krześle, lekko marszcząc czoło. 
- Robotnicy mówili, że sporo w lesie było brązowo-czarnych piór jakby lisy napadały na tamtejsze ptactwo. 

Bingo. Ma jedną poszlakę, która skierowała ją do jednego z demonów. Jednak musiała udawać, że to za mało. Znała go na tyle, że gdyby zorientował się o tym zmieniłby stawkę. Postukała ponownie monetą o stół. 
- Pióra mi tu nic nie mówią, poszarpane ciała również. To może być wszystko... - westchnęła na tyle głośno by ją usłyszał nawet przez maskę skrywającą jej twarz. - Powiedz mi co oni dokładnie w lesie robili.
- A co można robić? Polować, srać, szczać i wycinać drzewa, które są potrzebne na odnowę osady - zwęził oczy patrząc w jej stronę i nachylił się ku niej. Cieszyła się, że nadal jest oparta o zagłówek bo jego smród drażnił ją co raz bardziej. Musi kończyć, bo nie wytrzyma tego. - Już powiedziałem co wiedziałem. Jeśli chcesz wiedzieć więcej sama musisz ich wypytać. Ja daję Ci zlecenie 75 srebrnych monet jako podstawa. Ile zarobisz z tego to tylko czas cię ogranicza i ty sama. 
Wstała, to jej wystarczyło. Nie zerkając na niego zabrała dwa miecze, które położone były tuż przy ścianie. Gdy go mijała próbował złapać ją za rękę, wyczuwała już dość mocno zmianę jego nastroju i przede wszystkim jego podniecenie. Spojrzała w jego stronę i samą rękojeść miecza przysunęła do jego ust. 
- Zrób to co chodzi ci po głowie, a pozbawię cię wszystkich zębów. - zamruczała cichutko i złowieszczo. On tylko zadrżał, a jego źrenice się rozszerzyły.  - Dobra decyzja, zobaczymy się za tydzień o tej samej porze. Przygotuj 150 srebrnych koron. 
Nie patrząc już na niego przeszła szybko przez karczmę rzucając w stronę karczmarza dwie brązowe korony. Złapał je i tylko kiwnął głową. 

Wychodząc z karczmy otuliła się szczelniej płaszczem. Stoccandi powiedział jej nieświadomie więcej niżby chciał. A stworem, który atakuje jego pracowników to pewnie leszy. Robotnicy zniszczyli pewnie jego leże, jego leśne sanktuarium tak jak pewnie wcześniejsi osadnicy. Tego wieczoru coś czuła, że zbyt wiele nie pośpi. Chciałaby zarobić dubla, pokryłoby to wiele kosztów, które ostatnimi czasy się napiętrzyły. Poza tym chciałaby wrócić na puszczanie wianków na rzece, na noc świętojańską. Spojrzała ku niebu kierując się do swojej kobyłki. Musi jeszcze zajechać do klasztoru by spakować swoje rzeczy, by poinformować siostry o swoim wyjeździe. 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Będąc już pod bielonym budynkiem zostawiła kobyłkę w pobliskich krzakach przywiązując ją do drzewa. Zerknęła na drzewo i zaczęła szybką wspinaczkę po nim. Będąc już na odpowiedniej wysokości lawirowała na cienkiej gałęzi i przeskoczyła niczym duch na dach budynku. Przesuwając się niezauważenie odliczała okna po lewej stronie. Jest okno balkonowe, jest świeca w oknie, czyli pod nią musi być jej pokój. Zsunęła się delikatnie po dachówkach, zawisnęła na skraju dachu i rozhuśtana wpadła do pomieszczenia delikatnie lądując na drewnianej podłodze. W końcu była daleka od wścibskich oczu. Ściągnęła płaszcz, miecze oraz maskę i spokojnie westchnęła nabierając powietrze w płuca. Smród Stoccandi'ego mimo, że odległy to nadal odczuwała jego echo, skrzywiła się mimowolnie i zaczęła cicho chodzić po swoim pokoju zbierając co potrzebniejsze rzeczy na wyprawę. Lehto znajdowało się ponad jeden dzień drogi od klasztoru, a czas odliczany zaczyna się od jutra. Tak więc mogła już dzisiaj wyruszyć by chociaż troszkę czasu zaoszczędzić. Pakowała do juk z trzy koszulki, bieliznę, kilka eliksirów oraz cały zestaw by je przygotować. Zamarła przez chwilę, bo usłyszała czyjeś kroki na schodach, po chwili się rozluźniła. Rozpoznała je, więc podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko przed siostrą Aukle. Uśmiechnęła się dobrodusznie bo starsza kobieta wzdrygnęła się.
- Już ci mówiła, przestań tak robić - syknęła cicho wchodząc do pokoju osłaniając ogień świecy dłonią. Biały strój z granatowymi pasami ozdobiony gwiazdami, który na sobie miała siostra tego zakonu nosił ślady użytkowania. Rękawy na skrajach były już lekko poszarpane i przyżółkle mimo świeżości całego ubioru. To co siostry wyhodowały w swoich ogrodach czy oborach sprzedawały na pobliskich targach i przeznaczały na utrzymanie klasztoru Oriona. - mów lepiej co tym razem ci przyszło zrobić. 
Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami i ruszyła z powrotem do swojego łóżka i ponownie zajęła się pakowaniem juk. Po dłuższej chwili zaczęła mówić.
- Muszę jechać w stronę Lehto, z tego co mówił Stoccandi prawdopodobnie jest to leszy. - wyprostowała się i spojrzała w ponurą noc za oknem. Lekko zmarszczyła czoło odgarniając z czoła jasne włosy, które były troszkę przepocone. Siedziała tyle czasu pod tym płaszczem, który jest dość gruby, ale idealnie spełniający swoją funkcje. Ponownie westchnęła i wróciła do zawiązywania juk. Siostra Aukle przysiadła na skraju jej łózka i patrzyła na nią. 
- Twój koń to wytrzyma? To dość daleko, dalej niż zwykle. - spojrzała na ogień świecy w zamyśleniu.
- Jak uwinę się w tydzień zapłaci 150 srebrnych koron - powiedziała dziewczyna nie przerywając zawiązywania swoich rzeczy w torbach. Widziała kątem oka jak siostra drgnęła. - To wystarczająco by zremontować dach i odrestaurować palenisko w jadalni i kuchni. Zostanie też troszkę by odkupić ubrania dla dzieciaków. - wyprostowała się i spojrzała w oczy Aukle. - wystarczy by kupić z trzy kury i kilka sadzonek do ogrodu. 
Siostra spojrzała wprost w jej oczy. Dziewczyna wiele jej nie mówiła ze spotkania, nie mówiła jak zawsze kończy się rozmowa z tym lubieżnikiem. Wiedziała, że zabroniłaby jej kategorycznie realizacji jego zleceń, ale nie mogli sobie na to pozwolić. To dzięki tym zleceniom wiele pieniędzy zarobiła by mogła to przeznaczyć na remont klasztoru - jej domu. 
- Enkelie... - powiedziała cicho starsza kobieta kładąc swoją pomarszczoną dłoń na jej jasnej dłoni. Dziewczyna pokręciła jedynie głową z uśmiechem, a w jej niebieskich oczach zabłysnęły ametystowe cienie. Podeszła do kobiety i jedynie pocałowała ją w czoło. 
- Nic mi nie będzie, proszę uwierz we mnie i pomódl się do gwiazd o mój szybki powrót. 
Założyła na nowo swój płaszcz, swoje miecze. Do obszernej kieszeni schowała maskę, a w dłoń złapała malutką fiolkę z czarnym płynem. Skrzywiła się lekko patrząc na nią. Odkorkowała naczyńko i wypiła na raz wszystko. Krzywiąc się złapała za juki, które przerzuciła przez ramię. 
- Wzięłam ze sobą 10 srebrnych koron - zaczęła, jednak siostra pokręciła głową i położyła dłonie na jej ramionach.
- Nie tłumacz się z tego, to ty je zarobiłaś więc masz prawo wziąć i wszystkie - zgromiła ją wzrokiem gdy młoda próbowała coś powiedzieć. Po chwili starsza kobieta na nowo złagodniała i pogłaskała pieszczotliwie jej policzek - Elie słoneczko to dzięki tobie ten budynek się nie rozsypał. To dzięki tobie mamy ciepło zimą, to dzięki tobie zawdzięczamy wiele. Jedź i wracaj szybko. Wróć do nas na noc kupały.

PrzeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz