Rozdzial 4

28 3 2
                                    

Rozdzial dedykowany mojej przyjaciolce Natali, na ktora zawsze moge liczyc, dziekuje ze jestes! ♡♡

Julie :
- To ty... ty mnie tutaj zostawilas - powiedzialam z wyrzutem do kobiety.
- Julie? - spytala kobieta troche zdziwiona - posluchaj mnie..
- Nie bede cie sluchac ! - przerwalam kobiecie.
- Jestem twoja matka, wiec masz mnie sluchac...- powiedziala ze zloscia w glosie.

- Kim? Matka? - Zasmialam sie szyderczo - chyba sobie zartujesz. Zostawilas mnie tu gdy mialam 7 lat. Powiedzialas ze za niedlugo wrocisz. Nigdy nie wrocilas, potrzebowalam milosci, kochajacej osoby a nie kobiety ktora zostawila mnie dla pieprzonej kariery - wykrzyczalam jej to w twarz - i co? moze teraz chcesz mnie adoptowac? Udawac ze nic zlego sie nie stalo? Ze jestesmy wielka kochajaca rodzina? jesli tak myslisz to sie grubo myslisz, nigdzie z toba nie pojade..

- Ale Julie... - glos kobiety sie zalamywal.
- Nie ma zadnego ale! Nienawidze cie, nienawidze, nie jestes moja matka i nigdy nia nie bedziesz - wypowiedzialam te slowa i wybieglam z placzem z pokoju. Ona uwaza sie za moja matke, ona? Zylam nadzieja przez 2 lata, marzylam ze za chwile wejdzie do pokoju i krzyknie Julie jedziemy do domu.

Ale mijaly kolejne lata, a wraz z nimi nadzieja umierala. To ze mnie urodzila na daje jej miena matki. Bo prawdziwa matka jest osoba, ktora sie o nas troszczy, boi, wspiera nas a nie ma nas gleboko gdzies. Usiadlam na polanie niedaleko bidula. Wiedzialam, ze beda mnie szukac, wysla do psychologa, beda tlumaczyc co powinnam zrobic. Nikt nie bedzie decydowal o moim zyciu.

- Julie - Ann podbiegla do mnie - chodz do srodka musimy porozawiac. Cisza. Zero reakcji z mojej strony.
- Julie - Ann nachylila sie nademna - wiem, ze ci ciezko, bylam z toba od twojego przyjscia tutaj. Widzialam jak rosniesz, widzialam nadzieje w twoich oczach, ktora kazdego dnia zanikala coraz bardziej.

Jednak poznalas Thea, twoj stan sie poprawial, potrafilas smiac sie z nim godzinami. Bylas chociaz w polowie szczesliwa. Wiem co to dom dziecka, dom w ktorym umieraja marzenia dzieci, ktore sa czesto wysmiewane przez kolegow ze nikt ich nie chce ale daja rade bo sa silniejsze od innych bardziej wrazliwsze na ludzkie cierpienia.

Ty jestes silna, nawet nie wiesz jak bardzo, ale musisz stawic czolo swojej matce, to nic nie da jesli bedziesz uciekac. I tak szybciej czy pozniej bedziesz musiala z nia porozmawiac - usmiechnela sie a w jej oczach widnial bol. Bol, ktory widac w oczach prawdziwej matki, martwiacej sie o dziecko - Prosze jesli nie dla siebie to zrob to dla mnie.

- Dobrze - odezwalam sie - zrobie to dla ciebie.
- Pamietaj, niewazne co sie stanie, mozesz zawsze na mnie liczyc - kobieta spojrzala w moje niebieskie oczy i usmiechnela sie promiennie.
- Dziekuje ci mamo, kocham cie. Wtulilam sie w kobiete.
- Ja tez chodzmy.Kiedy moja "ukochana" matka zostawila mnie w sierocincu, opiekunki nie przejmowaly sie mna. Nie interesowalo ich ze placze po nocach. Jedynie Ann mi pomogla, stala sie moja matka. Prawdziwa mama, ktorej nie mialam.

Weszlam za kobieta do pokoju. Zobaczylam siedzacych w tym samym miejscu moich rodzicow. Rece mieli splecone na stoliku. Odwrocili sie oboje gdy weszlam do pomieszczenia.
- Wrocilam - odezwalam sie pewnym glosem.
- Usiadz musimy porozmawiac - odezwala sie dyrektorka - dzisiaj mialas zostac adoptowana przez to malzenstwo - wskazala na pare siedzaca za stolikiem - rozprawa sadowa odbedzie sie za 3 dni, ale jesli w sadzie powiesz ze nie chcesz byc zadoptowana przez Panstwo Harrison zostaniesz najprawdopodobniej w domu dziecka.

- Wole zostac tu niz mieszkac u nich - warknelam w strone rodzicow.
- Ale julie w koncu bedziesz miec normalny dom i rodzine.
- Zartujesz? - prychnelam. Ugh! jak ona mnie denerwuje. - Czy on jest wgl moim ojcem - wskazalam na mezczyzne. Kobieta spuscila glowe - Nie - odpowiedziala.
- Wiedzialam - krzyknelam - Nie chce z wami mieszkac - odpowiedzialam pewna swojego.

Naprawde wolalam zostac w sierocincu z Theo niz byc czlonkiem tej rodziny.
- Julie, prosze cie przemysl to jeszcze - kobieta zalamywala sie powoli jej glos byl znieksztalcony a oczy zaszklone. Mysli ze mnie tym kupi? Smieszne.- zrozum kocham
cie i chce to wszystko naprawic.
- Kochasz mnie ? A czy przez te 7 lat chociaz raz o mnie pomyslalas? chociaz raz mnie odwiedzilas? Chociaz raz spytalas sie kogos jak sie tutaj czuje czy jestem zdrowa?

- Nie - odpowiedziala kobieta z placzem.
- No wlasnie, dyrektorko nie chce z nimi mieszkac chce zostac tutaj w domu dziecka.
- W takim razie, nie maja panstwo nawet szansy zebyscie ja adoptowali jesli ona tego nie chce nie mozemy nic zrobic, dlatego adopcja zostaje odwolana.
- Ale.. ale ... Julie zastanow sie prosze, kocham cie - Kobieta byla na krawedzi zalamania.
- Nie mamo, zostaje tutaj.
I tak zostalam w sierocincu. Nie wiedzialam ze koszmar dopiero mnie czeka.

Life is unforeseenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz