Rozdział 2

234 23 40
                                    

Filip

— Panie Filipie, czekamy na Pana ostateczną decyzję – słyszę głos mojego prawnika.

Spoglądam na Roberta, który próbuje ukryć śmiech. Doskonale wiem, co chodzi mu po głowie, ale nie omieszkam przerywać kontynuacji tej szopki.

— Po tej całej prezentacji — Zaczynam poprawiając się na krześle. — Proszę mi powiedzieć, jakie jest ryzyko, że budowa hotelu się nie odbędzie? – pytam, marszcząc brwi.

Spanikowany mężczyzna o krągłej budowie zawiesza na mnie wzrok. Przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. Jest zdenerwowany, bo zdradza go unosząca się grdyka, gdy przełyka ślinę. Przysięgam, że widzę kropelki potu na jego czole odbijające się od sztucznego oświetlenia w pomieszczeniu.

— Minimalne. Czekamy dalej na pozwolenia, które swoją drogą powinny niedługo być — odzywa się pan Smith, osoba, która potencjalnie również widzi we mnie szanse na zasilenie swojego konta.

Kolejny skurwysyn, żerujący na sukcesie innego człowieka. Wkurwiają mnie tacy, szczególnie że sam doszedłem do miejsca, w którym jestem bez pomocy innych. Właściwie chciałem udowodnić mojej matce oraz ojczymowi, że jestem konsekwentny i potrafię dążyć do tego co sam chcę.

— Dobrze — wstaję z miejsca, poprawiając swoją marynatkę. Kątem oka widzę, że mój przyjaciel robi to samo. — W takim razie po ostatecznej decyzji dam panu moją odpowiedź. Proszę dzwonić. Do widzenia.

— Ale... — zaczyna mężczyzna, ja jednak opuszczam salę konferencyjną.

Nie mam ochoty słuchać dalszych argumentacji. Dobrze, że jeden z moich pracowników przed tym, spotkaniem dokładniej sprawdził firmę. Nie dość, że nie rentowna to sami oszuści i naciągacze.

— Nie inwestuj — mówi krótko Robert, gdy wsiadamy do mojego samochodu – ta umowa śmierdzi na kilometr.

— Wiem. — Przytakuję. — Ale przyznaj, prezentację mieli niezłą — mówię, odpalając silnik. Ruszamy w stronę naszej firmy.

— Chyba dobrze sfałszowaną — prycha. — Te wyniki wyjątkowo naciągnęli a na kolorowe wykresy się nie nabiorę. Amatorzy chyba ją przygotowywali.

Wyobrażam sobie, jak nerdy w ogromnych okularach siedzą przed komputerami na polecenie szefa, skrobiąc nieprawdziwą prezentację. Ten frajer poci się nad nimi, zajadając pączka i ciesząc się jak to mnie przechytrzy.

Nic z tego głupi chuju...

— Cała ta firma jest jednym wielkim przekrętem. — oznajmiam nie odrywając wzroku z ulicy.

— Jak to? Skąd wiesz? — pyta zdumiony.

Powiedzmy, że sam mam swoich nerdów...

— Ma się swoje źródła panie Robercie — śmieję się.

Niektórych rzeczy nie powinno się mówić nawet najbliższym.

— Takie tytuły zostawmy sobie na oficjalne spotkania.

— Oczywiście, panie Robercie.

Słyszę, jak wydaje z siebie pomruk niezadowolenia. Rzucam spojrzeniem w jego stronę.

— Zapierdolę ci zaraz w ten głupi łeb, zobaczysz. — grozi, marszcząc przy tym brwi.

— A podstawę prawną masz? Artykuł? — prowokuję go, wracając wzrokiem na ruchliwe ulice niedaleko Chelmsford.

— Dla ciebie stworzę specjalnie „Kodeks prawa na debila"

Nie potrafię się nie zaśmiać.

— I co byś tam zamieścił?

Jeszcze będziemy razem - PREMIERA 05.11.2024‼️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz