Rozdział pierwszy

502 20 6
                                    

Rok 845 – trzy miesiące po upadku muru Maria

– Jesteś pewien, że to zadziała? – spytał sceptycznie mężczyzna mający na plecach symbol Skrzydeł Wolności. – Poprzednie wasze próby spełzły na niczym. Dziesięć razy ponieśliście klęskę.

Drugi z mężczyzn siedzący naprzeciwko o kamiennym wyrazie twarzy odchylił się na krześle i westchnął przeciągle.

– Jej ojciec dobrze zareagował na serum. Był jednak na tyle głupi, że na nasze ostrzeżenie o zabiciu jego rodziny wolał odebrać sobie życie, niż podjąć współpracę. Chyba nie spodziewał się, że akurat na nim serum zadziała.

– Mają tylko jedną córkę? Nie ma więcej rodzeństwa?

Pokręcił głową.

– Jest tylko ona.

– Niech będzie. Daję ci wolną rękę, ale pamiętaj – kiedy ukończy szkolenie w korpusie, chcę ją mieć w zwiadowcach.

– Bez obaw. – Mężczyzna wstał z krzesła. – W żandarmerii ta moc by się zmarnowała. Wam w wyprawach za mur bardziej się przyda.

*

– Riza! – zawołała jej matka, gdy próbowała wymknąć się na spacer nad rzekę. Przystanęła, czekając na reprymendę. – Nie wracaj późno. Tata ma dzisiaj wrócić.

– Dobrze! – odparła zadowolona, że zdąży nazbierać jeszcze trochę kwiatów nad rzeką.

Puściła się biegiem nad strumień i zachwycona wpatrywała w promienie zachodzącego słońca odbijane przez taflę wody. Przeszła wzdłuż brzegu w poszukiwaniu co piękniejszych kwiatów. Zerwała kilka stokrotek, niezapominajki, znalazła też maki i dzwonki.

Nuciła sobie pod nosem, zadowolona ze swojego nabytku. Mama uwielbiała polne kwiaty tak samo jak Riza, więc na pewno się ucieszy, gdy przyniesie jej bukiecik.

Szła prawie już pustą drogą. Od domu dzieliło ją kilkaset metrów. Wtem poczuła, że ktoś wciąga ją w zaciemnioną uliczkę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, bo zdążył zasłonić jej usta dłonią. Cofał się razem z nią w głąb, a umysł Rizy pracował na najwyższych obrotach. Czekała, aż napastnik się zatrzyma. Kiedy to zrobił, z całej siły nastąpiła mu na stopę i ugryzła go w dłoń. Poczuła na języku metaliczny smak krwi. Wypluła ją z obrzydzeniem i rzuciła się do ucieczki. Napastnik zawył głośno, ale nie zrezygnował z pogoni. Musiał być dużo wyższy, bo dogonił ją, nim zdążyła wrócić na główną ulicę miasta.

Przycisnął ją do muru i zacisnął dłoń na jej szyi. Otwierała usta, by wtłoczyć choć trochę powietrza do ust, ale jego palce zaciskały się coraz mocniej. Wyprowadziła cios w bok, ale zdążył się odsunąć, więc praktycznie niczego nie poczuł. Riza zaczęła słabnąć. Urywany charkot wydobył się z jej gardła. Pole widzenia uległo drastycznemu zwężeniu.

Usłyszała kroki innej osoby. Zerknęła w tamtym kierunku przepełniona nadzieję, że ktoś przyszedł ją uratować. To jednak był jego wspólnik. Trzasnął ją w głowę, a Riza upadła z głuchym jękiem i straciła przytomność.

Obudziło ją dziwne uczucie palenia w żyłach, które nasilało się z każdą chwilą. Syknęła cicho, ale ból błyskawicznie stawał się nie do zniesienia. Po chwili czuła, jak po jej ciele przemieszcza się żywy, palący ogień. Wrzasnęła, tarzając się po ziemi i drąc paznokciami przedramiona. Wrzeszczała jak oszalała, w głowie mając tylko jedną myśl – pozbyć się tego czegoś z jej żył. Czuła, jak płomień dosięga jej klatki piersiowej. Zaczęła szybciej oddychać. Była przerażona. Nigdy wcześniej niczego takiego nie czuła. Nie znała takiego rodzaju bólu.

Brzemię || Levi Ackermann x OC (Riza Andersen)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz