Rozdział czwarty

229 15 0
                                    

Riza była z siebie zadowolona, bo nie zemdlała. Hanji nie pozwoliła jej wprawdzie opuszczać pokoju, ale przyniosła posiłek i ciepłą herbatę na rozgrzanie. Bardziej jednak niż jedzenie, Andersen pragnęła się wykąpać. Poszły więc razem na zewnątrz do zagajnika, gdzie znajdowało się niewielkie jezioro. Była już noc, więc nie groziło im niebezpieczeństwo ze strony tytanów. Potwory rzadko wędrowały nocą. Wpadały w coś w rodzaju hibernacji.

Dziewczyna z radością wskoczyła do chłodnej wody. Szorowała się długo i dokładnie, zmywając z siebie brudy ostatnich godzin. Wyszła odświeżona i rozluźniona.

– Pani pułkownik – spytała, wykręcając włosy z wody. – Ilu... ilu dzisiaj zginęło?

Hanji podała jej ręcznik.

– Dlaczego pytasz?

– Bez powodu. Po prostu chciałam znać statystyki.

– Dwudziestu trzech.

Riza spuściła głowę. Czy gdyby wiedzieli o jej zdolnościach, mogłaby ich ocalić? Zacisnęła dłonie w pięści. Trzęsły się z głęboko ukrywanych emocji. Zoë położyła jej dłoń na ramieniu.

– Rozumiem twoje obawy. Gdyby nie ty, zginąłby cały mój oddział włącznie ze mną. Dzisiaj uratowałaś wiele żyć, za co jestem ci wdzięczna.

– To chyba tylko pani pułkownik tak uważa – odparła cierpko.

– Jestem pewna, że generał też. Rozumie twoją sytuację o wiele lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie przepuści szansy, którą daje nam twoja moc, ale zadba o twoje bezpieczeństwo. Dlatego – westchnęła – użycz nam swojej mocy, Andersen. Nie zawiedziemy twojego zaufania.

Riza spojrzała na przełożoną, szukając na jej twarzy fałszu, ale wiedziała, że go tam nie znajdzie. Hanji Zoë była silną, ale prostolinijną osobą. Dbała o swoich.

– Dziękuję, pani pułkownik. Zrobię, co się da.

W milczeniu wróciły do zamku. Ze względów bezpieczeństwa (nie wiedziała, czy jej, czy korpusu) Riza miała nocować razem z Hanji. Położyła się na posłaniu, czując pod sobą zimną podłogę. Nie mogła zasnąć. Kręciła się z boku na bok, rozmyślając o tych, którzy zginęli tego dnia. Być może pułkownik miała rację i Riza nieświadomie ocaliła dzisiaj o wiele więcej żyć? Tak przynajmniej wywnioskowała z tonu jej głosu. Być może zakładali większe straty. Zmroziło ją. Świat za murami był śmiertelnie niebezpieczny, a mimo to ludzie ciągle chcieli go poznawać. Ginęli dla idei rozwoju i ochrony ludzkości. A za co ona miała zginąć?

Zwiadowcy za wszelką cenę chcieli nadawać śmierci znaczenie, pokazać, że nie umierali na darmo, że umierali w imię czegoś większego. Riza jednak nie miała żadnych pragnień, prócz jednego – chciała jeszcze raz zobaczyć Mikę. Czy mogła z tak egoistyczną zachcianką wyruszyć na wyprawę poza mury?

Podniosła się poirytowana. Zaczęła masować skronie. Drgnęła nerwowo, gdy przed oczami stanęła jej scena, gdy tytan pożerał krzyczącą Nadię. Widziała odgryzione kończyny innych zwiadowców, truchła tytanów, czuła smród ich spalających się ciał. Jęknęła cicho. Zerknęła na śpiącą pułkownik. Nie było sensu siedzieć bezczynnie. Musiała się przewietrzyć, ale nie chciała jej budzić. I tak nie ucieknie, wiedzieli o tym. Nie powiedzieli jej, gdzie trzymali Nadię, mieli więc nad Rizą przewagę.

Najciszej jak umiała, wyszła na korytarz. Zdziwiła się lekko, że pod pokojem nie postawiono żadnego strażnika. Dali jej solidny kredyt zaufania. A może była obserwowana z ukrycia? Tak, to miałoby więcej sensu.

Ścisnęła mocniej kwiaty, które miała w kieszeni. Znalazła je po kąpieli przy jeziorze. Zerwała je na oczach Hanji, ale pułkownik nijak tego nie skomentowała. Riza skierowała swoje kroki ku schodom. Wyszła po nich niespiesznie. Nie powinna się przemęczać, jeśli jutro znowu miała skorzystać z mocy, a była święcie przekonana, że Erwin przed wyjazdem wyda jej odpowiednie rozkazy.

Brzemię || Levi Ackermann x OC (Riza Andersen)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz