Rozdział siódmy

215 15 0
                                    

Riza ślęczała znużona nad papierkową robotą, którą zleciła jej Hanji. Chociaż oficjalnie była w oddziale specjalnym Levi'a, nadal pomagała pani pułkownik. Nie robiła tego z przymusu, cieszyło ją, że mogła pomóc. Spojrzała na dopalającą się świecę i westchnęła. Przetarła oczy i wstała z ociąganiem. Wyjęła z szuflady kolejną świecę i zapaliła knot. Płomień chybotał się niepewnie, ale po chwili był już równy. Westchnęła ponownie i usiadła za biurkiem.

Zerknęła na drzwi, bo zdawało się jej, że słyszała ciche pukanie. Zmarszczyła brwi. Kto o tej porze chciałby coś od niej? Nikt poza jedną osobą.

– Proszę – powiedziała niepewnie.

Obserwowała ze spokojem, jak w środku pojawia się kapral z dzbankiem herbaty i dwiema filiżankami.

– Dlaczego nie śpisz? – zapytał, bezceremonialnie siadając w fotelu po drugiej stronie biurka. Rozlał im herbaty. Riza z chęcią przyjęła ciepły napój. – Czterooka znów dołożyła ci papierkowej roboty? – Wskazał na dokumenty.

Uśmiechnęła się słabo.

– W zasadzie jej pracę już skończyłam. Teraz analizuję moje obserwacje z ostatnich treningów z użyciem zamrożenia – odparła, podpierając dłonią brodę. – Hanji ma teorię, że moc jeszcze nie rozwinęła się do końca.

– Od tygodni nie robisz postępów – zauważył bezczelnie.

– Tak, dobij mnie jeszcze – odparła z przekąsem. Uciekł wzrokiem, co oznaczało, że go zawstydziła. Po czasie, jaki zaczęła z nim spędzać od spotkania w mieście, częściowo nauczyła się czytać z jego twarzy. Zdołała odgadywać jego nastroje i myśli. Szkoda tylko, że to działało w obie strony. On też potrafił ją rozszyfrować. – Treningi są regularne, więc to nie tutaj tkwi problem – ciągnęła. – Myślę, że chodzi o jakiś bodziec. Może być też tak, że mocy nie da się rozciągnąć czasowo, ale rozwinąć w inny sposób.

– Na przykład?

Nie spuszczał z niej wzroku, popijając herbatę. Wzruszyła ramionami.

– Czy ja wiem? Może chodzi o coś podobnego, jak przy Krisie, a może nie. Nie mam pojęcia, jak zamrożenie może się rozwinąć, ale czuję – wskazała na swoją klatkę piersiową – że tam coś jeszcze jest. Ukrywa się i czeka na odpowiedni moment.

– Jak sytuacja kryzysowa? – podsunął.

– Niewykluczone. – Spojrzała na swoje notatki i zaczęła je wertować. – Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś nam umyka. Coś oczywistego.

– Pij – nakazał. – Jest już późno, powinnaś odpocząć. Może jutro na coś wpadniesz.

Westchnęła zniechęcona, bawiąc się od niechcenia pustym naczyniem.

– To jeszcze nie jest moja pora – powiedziała cicho. – Jeszcze co najmniej godzina.

– Bezsenność? Hanji może dać ci leki.

Pokręciła głową.

– Nie chcę leków. Radzę sobie. – Levi znów uciekł wzrokiem. W ogóle to dlaczego odwiedzał ją po nocy? To nie był pierwszy raz, kiedy przychodził z herbatą i to o tak późnej porze. Też nie mógł spać? Dręczyły go koszmary, a może bał się zadźgania podczas snu? Powinna go spytać? – Czy... dręczą cię koszmary? – Spiął się, widziała to po ciemniejącym spojrzeniu. Temat był dla niego niewygodny i nie chciał ujawniać przed nią tego szczegółu swojego życia. Westchnęła. – Wybacz, to pytanie było nie ma miejscu.

– Ciebie też? – spytał znienacka.

Też. Riza przymknęła oczy. Kaprala dręczyły koszmary. Spodziewała się tego. Nie wyglądał na człowieka bez uczuć. Był jednak tak wychowany, by ich nie okazywać. Ile to już wypraw miał za sobą? Ilu towarzyszy stracił?

Brzemię || Levi Ackermann x OC (Riza Andersen)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz