To było nieuniknione. Emmett został grzecznie wyproszony z przyjęcia przez własną matkę, która nie śmiała wybuchnąć przy gościach, jednakże chłopak dobrze wiedział, co będzie działo się później. Della naskarżyła się matce na wszystko ze łzami w oczach, za co pani Wharflock przepraszała ją niemalże na kolanach - co najmniej tak, jakby jej syn popełnił jakieś przestępstwo.
Ku uldze pani Wharflock, pani Bulstrode zapewniła ją, że dzieci się nie wybierało - i nie miała nic przeciwko temu, by jej córka nadal zadawała się z najmłodszym synem Wharflocków.
- Nie mam już siły, Jacob - powiedziała Eloise, opierając głowę na obu swoich rękach, podczas gdy jej środkowy syn wręczał jej szklankę wody. - Czym ja sobie zasłużyłam? Taki wstyd...
- Już dawno mówiłem ci, że Emmett nie pasuje do naszej rodziny, mamo - mówił Jacob, starając się pocieszyć rodzicielkę. - Powinniście go z ojcem wydziedziczyć. Wtedy musiałby poradzić sobie sam...
- Jacob, bez przesady. To jednak jest twój brat, nasz pierworodny, skandal byłby jeszcze większy - odparła pani Wharflock pospiesznie, po czym wzięła łyk wody. - Rodzina Wharflocków pozostaje bez skaz od wieków. Nie pozwolę, by to mój syn splamił ten ród. Jeszcze znajdę sposób, by go przytemperować... Ech, trzeba było wpędzić go w małżeństwo, zanim stał się pełnoletni.
Jacob nie wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi, lecz nie dał matce tego poznać.
- Pomogę ci, mamo - zaoferował ostatecznie, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Będę go obserwował.
- Dziękuję, synu. - Kobieta poklepała go po dłoni, uśmiechając się słabo. - Widać mam jeszcze na kogo liczyć na tym świecie.
Jacob uśmiechnął się, choć nieco... Niepokojąco.
- Oczywiście.
Emmettowi w ogóle nie było przykro, że włóczył się po zimnej, zamglonej ulicy Londynu zamiast spędzać tamten wieczór przy wykwintnie zastawionym stole. Nie oznaczało to jednak, że nie był wściekły; uważał, że powód, dla którego go wyrzucono był zupełnie absurdalny, a on sam jeszcze bardziej miał dosyć tego wszystkiego, czym otaczano go od dziecka.
Chciał poczuć, jak to jest żyć, choćby raz - bo od dwudziestu czterech lat wydawało mu się, że tylko wegetował w eleganckich strojach i wytwornych wnętrzach. Idąc przez ulicę z rękami w kieszeniach, zastanawiał się, czy ktokolwiek z jego rodziny w ogóle wiedział, czym życie poza salonami czy konwenansami było.
Kopnął kamyk przed sobą, po czym spojrzał na rozciągającą się przed nim ulicę. Chociaż była oświetlona, nie widział zbyt wiele ze względu na mgłę...
Ale nawet tamta ulica mu nie sprzyjała, kompletnie opustoszała, nieoferująca mu żadnej przygody.
Dlatego musiał zapewnić ją sobie sam.
Whitechapel było miejscem, które w gazetach bywało niechlubnie nazywane zaczątkiem piekła. Przeludniona, niewyobrażalnie biedna, przepełniona przestępcami i stojąca nierządem - dzielnica ta była na tyle wyniszczona, że nawet niektórzy mugolscy policjanci obawiali się ją patrolować.
Emmett zwiedził Londyn wzdłuż i wszerz, tam jednakże nigdy nie dotarł. Było to naturalne, przecież tak upadłe miejsce nie mogło być odpowiednie dla kogoś o jego pochodzeniu... Jednak tamta noc wydawała się idealna na to, by to zmienić.
Nie miał już nic do stracenia, a tak bardzo pragnął poczuć coś, cokolwiek. Mogli go tam nawet okraść, pobić, jako czarodziej zresztą nie miał się czego obawiać; chodziło tylko o to, by zrobić cokolwiek, co wyrwałoby go z tej sztywnej, ohydnej rutyny.
CZYTASZ
Ascendenci Magii
Fanfiction🧤 Zastanawiałeś się kiedyś, co było... Przedtem? Dziewiętnastowieczny Londyn był największym miastem świata. Miastem potęgi, stolicą Imperium Brytyjskiego, miejsca, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Rządy królowej Wiktorii to okres największe...