Jason
Srogi powiew wiatru zadał mi otrzeźwiającego plaskacza w pysk, gdy wysiadłem z terenowego mercedesa. Trzasnąłem drzwiami, wcisnąłem przycisk na pilocie, a dłonie wsunąłem do kieszeni wełnianego płaszcza w odcieniu kości słoniowej.
Końcówka jesieni nie zapowiadała się zbyt optymistycznie, a grząskie błoto jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu, że ktokolwiek popełnił zbrodnię, był masochistą w rzeczy samej.
Switzer Falls, zalesiony kanion położony między górami Verdugo i San Gabriel. Dostanie się tutaj o siódmej rano z samego centrum było niemal tak samo łatwe, jak wysuszenie oceanu za pomocą wacika. Dźwięk szemrzącego strumienia niósł się gdzieś w oddali przy akompaniamencie pogwizdujących mu drzew. Wrony przecięły mgliste niebo swoimi atramentowymi skrzydłami, lecąc nisko nad ziemią.
Zostałem wezwany na oględziny zwłok, na co czekali już biegli i zespół gliniarzy. Jeden z nich, Shaw Quinn, czekał na mnie oparty o spróchniałą ławkę. Trzymał papierosa między palcami, a na mój widok zaciągnął się po raz ostatni i rzucił go wprost pod swoje nogi. Wbił niedopałek ubłoconą podeszwą w ziemię, po czym wypuścił chmarę dymu.
– Będzie mandacik. – Potrząsnąłem głową z nutą żartobliwej pogardy w głosie.
– Dorzuć to do mojej listy niegrzecznych uczynków dla świętego Mikołaja – zadrwił równie kpiącym tonem, zanim wyciągnął kościstą łapę w moją stronę. – Dobrze, że jesteś, Hogan. – Kiwnął głową w stronę szlaku prowadzącego do kanionu. – Jest robota. Załatwiłem nam przepustki, mogliśmy zaparkować tak blisko, jak tylko się dało, by chłopaki nie miały problemu z załatwieniem sprzętu. Tylko uważaj, bo na górze łatwo o poślizg.
– Co tym razem? – Para wypadła mi z ust, gdy dorównałem mu kroku.
Szlak Gabrielino prowadził do krzyżówki strumieni, a później odbiliśmy w lewo.
– Katarina Aslanov, Rosjanka od roku zamieszkująca na Cypress Hill. Studentka Uniwersytetu Kalifornijskiego, dwadzieścia cztery lata, nienotowana, niewiele o niej wiadomo. Wysłałem naszych, by powęszyli nieco wśród sąsiadów i studentów – podawał mi wszystkie fakty na tacy. – Sprawca brutalnie ją pobił i zgwałcił. Ślady na szyi denatki wskazują na uduszenie. Gość uciął jej piersi i poharatał ostrym narzędziem jej krocze – mruknął, a jego twarz wykrzywił gniew i coś na rodzaj obrzydzenia. – Co do piersi... tam też wsadził penisa.
Obrzuciłem go badawczym spojrzeniem w chwili, w której przycisnąłem dłoń do zbocza góry.
– Czekaj, kurwa, co? – Próbowałem zrozumieć to, co właśnie powiedział. – Wsadził chuja w miejsce po uciętej piersi?
– Dosłownie. Wydrążył sobie tunel i wiesz... – Ugryzł się we wnętrze policzka, a usta wygiął w grymasie. – Co gorsza, zrobił to w gumie.
– Pierdolony dżentelmen. – Skręciło mnie w żołądku na samą myśl. – Czyli żadnego nasienia?
– Na pierwszy rzut oka nie. – Zaprzeczył niepewnym ruchem głowy. – Ale chłopcy powiedzą ci więcej na miejscu.
– Kto ją znalazł? – mruknąłem, zerkając na niego spode łba, kiedy byliśmy na ostatniej prostej.
– Tutejszy biegacz, a właściwie to jego pies. – Wskazał ręką w stronę zahukanego faceta, który zapewne składał zeznania dwóm policjantom.
Był wysoki, chudy, ubrany w przeciwdeszczową kurtkę i czarne dresy. Co jakiś czas nerwowym ruchem przenosił ciężar z jednej szczudłowatej nogi na drugą. Owczarek niemiecki z wywieszonym jęzorem zerkał to na właściciela, to w stronę ogrodzonego taśmami miejsca zbrodni.