𝕡𝕣𝕠𝕝𝕠𝕘𝕦𝕖

24 3 0
                                    

: ̗̀➛ 𝕡𝕣𝕠𝕝𝕠𝕘𝕦𝕖 



dom luke'a hemmingsa należał do tych naprawdę cichych. gdyby ktokolwiek odwiedził ich niewielki, jednak piętrowy dom na przedmieściach nie spotkałby się z żadnym charakterystycznym gwarem rodziny, dźwiękiem radia, czy cokolwiek. teraz, gdy w domu mieszkał tylko ten dziewiętnastolatek i jego matka wszystko ucichło. co prawda owszem, dało się usłyszeć dźwięk załadowywania zmywarki, wentylator nad kuchenką, chodzącą pralkę i dreptanie ich psa, petunii do miski z jedzeniem znajdującej się w rogu jadalni. luke jednak niczego z tego już nie słyszał, nie zwracał na to uwagi. żył w swojej małej bańce ciszy, której nie sposób było wręcz przebić.

po wszystkim co się stało w jego życiu musiał powtórzyć ostatnią klasę liceum. powtórzył, tym razem zdał, jednak praktycznie cały rok uczył się w domu. jego stopa ani razu nie postała na niegdyś tak ciepło i beztrosko kojarzącym się terenie liceum. ani na balu maturalnym, ani na rozdaniu dyplomów. nie miał już tam czego szukać. zawsze lekko odstawał od innych uczniów, chociażby tą swoją słynną nieśmiałością. do pewnego momentu co prawda miał swoją motywację, by codziennie tam chodzić. byli w końcu ashton, michael i calum. jednak i oni skończyli szkołę i w końcu został tam zupełnie sam.

teoretycznie po tych wakacjach miał się wybierać na studia, jednak sam nie wiedział, czy coś z tego będzie. nie wiedział czy jakkolwiek mu na nich zależy. równie dobrze mógł na nie nie iść i nie czułby się z tego powodu źle, bo i tak nie wychodził z domu zbyt często. gdziekolwiek by nie poszedł czuł się tak, jakby powietrze go przygniatało, a w jego uszach rozlegał się nieprzyjemny hałas. nienawidził tego uczucia.

więc pewnie każdy spytałby; co właściwie robi ten luke? cóż, luke zazwyczaj siedział w swoim niewielkim, ale też niezbyt małym pokoju. ściany pomalowane na jasny odcień zieleni, kilkanaście roślin na parapecie, komodzie i biurku (ostatnie dwa nieźle skrzypiały, jednakże do tego też przywykł) i ewentualnie dużych rozmiarów regał z książkami były wszystkim, czego potrzebował. szczególnie lubił swoje biurko. to przy nim sklejał różnorakie modele samolotów i malował je po swojemu. na początku robił to według dołączonych do zestawów instrukcji, jednakże potem odkrył, że o wiele więcej radości (o ile można to tak nazwać) dawało mu wymyślanie różnych wzorów. pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, bo takie samoloty, a czasem też samochody czy helikoptery stały się hitem na popularnym serwisie etsy. z zarobionych pieniędzy mógł pomóc swojej matce, która za niespektakularną pensję nauczycielki matematyki miała lekki problem utrzymać ich obojga. 

wracając lecz do samolotów. chłopak aktualnie nawet siedział na krześle przygarbiony ze stopami opartymi na skraju jego siedziska i brodą podpartą na kolanach. była to pozycja, przez którą chyba najbardziej cierpiał na chroniczny ból kręgosłupa, ale była najwygodniejsza. zapewniała mu największą precyzję, gdy drobnym pędzelkiem umoczonym w różowej akrylowej farbie w prawej dłoni sunął po skrzydle jednym z modeli samolotów lufthansa, tworząc na nim kwiatek estetyki rodem ze spongeboba.

siedział tak więc w kompletnej ciszy. bez jakiejkolwiek muzyki, nie nucąc czegokolwiek pod nosem. ciszę przerwał jednak dźwięk uchylania ciemnobrązowych, lekko obdrapanych drzwi.

uniósł powoli głowę. jego przydługawe blond włosy opadały na jego twarz, gdy nawiązał kontakt wzrokowy z matką stojącą kawałek od niego.

— tak? — spytał łagodnie, patrząc w jej niebieskie oczy, takie same jak jego.

niezbyt wysoka blondynka ze starannie ułożonymi falowanymi włosami za ramiona oparła się o framugę drzwi. uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając materiał swojej czarnej koszulki na ramiączkach. mimo, że były wakacje liz hemmings nie przestawała tak naprawdę pracować, kilka razy w tygodniu udzielając korepetycji uczniom mającym przystąpić do poprawek. ta kobieta zrobiłaby wszystko, by pomóc jak największej ilości osób. już taka była, a poza tym potrzebowała pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek. więc mimo, że jej oczy były zmęczone i podkrążone, czego już nawet nie miała siły ukrywać kremami czy makijażem uśmiech, którym darzyła swojego najmłodszego syna zawsze był szczery i serdeczny.

— jesteś zajęty, skarbie? — wskazała skinięciem głowy na trzymany przez chłopaka samolot, który w jego dłoniach wydawał się śmiesznie mały.

— kończę kwiatki. . . — odpowiedział, wyciągając swoje długie ramię nieco dalej tak, by pięćdziesięciolatka mogła zobaczyć co udało mu się stworzyć.

pokiwała głową z uznaniem, nie z jakiegokolwiek współczucia, którym wszyscy dookoła darzyli teraz jej syna, jednak z faktycznego podziwu. wiedziała, że może luke jest teraz inny niż wcześniej, ale cieszyła się, że znalazł sobie jakieś zajęcie, które wyzwalało jego kreatywność. ona nigdy nie była zbyt artystycznie utalentowaną osobą, a wręcz przeciwnie - w końcu została nauczycielką matematyki. jednakże zawsze wprawiało ją w oszołomienie, jak sztuka potrafi wciągnąć człowieka. jak pozwala mu wyzwolić swoje uczucia w tak niezwykły sposób, tak, że ludziom opadają szczęki. i może to nie było dosłownie to z niebieskookim, jednak wiedziała, że jego projekty cieszą się powodzeniem i nie mogła być bardziej dumna.

— bardzo mi się podoba. . . — powiedziała, głaszcząc go krótko po głowie.

— dziękuję. . . — uniósł delikatnie kąciki ust, przystępując do malowania przedostatniego już kwiatka na przednim kadłubie.

uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rozejrzała się po jego pokoju. cały był uporządkowany wręcz idealnie, oprócz rzecz jasna jego stanowiska na biurku. już sama nie pamiętała, kiedy ostatnio zastała bokserki czy skarpetki na samym środku, przez co musiała dać swojemu synowi reprymendę. i mimo, że była swoistą maniaczką porządku, to tęskniła za tym lukey'm, który niejednokrotnie wygrzebywał z jednej ze stert na podłodze koszulkę i wąchał ją tylko kontrolnie żeby upewnić się, że nadaje się do założenia.

— słuchaj, może mógłbyś wyprowadzić petunię na krótki spacer? — spytała, choć w głębi duszy spodziewała się już przeczącej odpowiedzi. — ja w tym czasie zajęłabym się kolacją. . . 

chłopak na chwilę oderwał pędzelek od pomalowanej wcześniej na żółto powierzchni samolotu i nie wiedząc czemu, po krótkim momencie pokiwał głową. sam nie wiedział jeszcze, że ten moment w swoim życiu będzie wspominał bardzo długo.

— okej. . . — pokiwał głową raz jeszcze. — tylko skończę te kwiatki.

liz otworzyła oczy nieco szerzej mocno zdziwiona jego odpowiedzią. po chwili jednak pokiwała delikatnie głową i posłała mu jeszcze jeden ciepły uśmiech, zanim zniknęła z powrotem za drzwiami.



𝕒/𝕟

hej bubulinki! wracam powoli do tego pisanka. może forma różni się lekko od tej, którą znają co niektórzy z was, i może niezbyt zachęcać, jednak ma to swój cel. nie powiem wam kiedy pojawi się pierwszy rozdział, ale mam nadzieję, że już niedługo <3 bezpiecznej niedzieli.

ada

𝙙𝙖𝙣𝙙𝙚𝙡𝙞𝙤𝙣𝙨 𝚕𝚞𝚔𝚎 𝚑𝚎𝚖𝚖𝚒𝚗𝚐𝚜Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz