Rozdział IV

21 3 1
                                    

Plany, planami, wycieczka, wycieczką, ale ja znalazłam wróbla. Pisklaka, który właśnie uczył się latać. W sumie to nie tyle go znalazłam, ile uratowałam. Jego matkę właśnie dojadał kot. Uhonorowałam ją przez nazwanie wróbelka Tweetem.  I jeśli myślicie, że to było wszystko, to zdecydowanie nie macie racji. Musiałam uczyć go znajdować robaki, uciekać przed moim ptasznikiem (nazwa chyba wiele mówi) oraz latać. Cóż, robaki pal licho, kiedy byłam mała, brałam wszystkie pędraki na ręce i z nimi gadałam. Uciekanie przed zwierzętami przyswoił instynktownie. Ale latanie... Z tym było słabo. Niby skakał, niby tymi skrzydłami machał, ale jakoś mu nie szło. Ale pewnego razu nie chciał mnie puścić do szkoły. Miałam się słuchać marudnego wróbla?! Poszłam. I po godzinie już był w szkole. Przyleciał. Niewdzięcznik jeden, udawał, że nie umie latać, żeby wzbudzić we mnie litość. Świetnie. Od tego czasu nie odstępował mnie na krok. Musiałam go przemycać do szkoły, na zajęcia dodatkowe, a nawet do kliniki weterynaryjnej mamy. To oznaczyło tylko jedno. Musiałam go wziąć do Grecji.

Złote canoeWhere stories live. Discover now