|4|

63 7 24
                                    

- Mamo, bardzo lubię nasz ogródek. Mamy tu ładne kwiatki. - chłopiec uśmiechnął się radośnie i nachylił twarzyczkę nad krzakiem zasypanym czerwonymi kwiatami. 

Pochylając się tak w stronę roślin prawie się wywalił, ale na szczęście jego mama w odpowiednim momencie zareagowała, łapiąc chłopca. Ustawiła go do pionu i pokręciła głową. 

- Tak są piękne, ale to nie znaczy, że masz od razu zrobić sobie o nie krzywdę. - jego mama uśmiechnęła się i poczochrała płowe włosy Arthur'a.

- Poradzę sobie sam, mam już dziesięć lat! - zmarszczył brwi i znowu zaczął niebezpiecznie nachylać się nad roślinami - A mamo, wiesz może jakie to kwiatki? - stuknął koniuszkiem palca jeden z kwiatów, a ten zakołysał się lekko. Strącił na ziemię, parę kropel rosy, które moment wcześniej wyglądały, jak diamenty ułożone na drogocennym materiale.

- To są róże angielskie, myślałam, że taki duży chłopak wie takie rzeczy. - jego matka teatralnie położyła wierzch swojej dłoni do czoła i westchnęła. 

Twarz Arthur'a zaczerwieniła się mocno, bo ktoś obnażył jego brak wiedzy w tej dziedzinie. Odsunął się od kwiatków i spojrzał na nie jakby chciał na nie przerzucić winę za całe wydarzenie.

- Ja tylko nie wiedziałem, że są angielskie i tyle... - szepnął ledwie słyszalnie i spojrzał na swoje buty.

- No już, wszystko dobrze, każdy może czegoś nie wiedzieć. - jego matka sięgnęła do jednego z kwiatów i ścięła go.

Był to chyba najładniejszy z całego ogrodu. Jego czerwień była intensywna i mimo że dopiero się rozwinął to i tak miał wiele dużych płatków.

Kobieta podała Arthur'owi kwiat.

- Damy tą róże cioci, dobrze? I tak miałam przejść się do sklepu w porcie, a ona mieszka akurat obok. Masz dzięki temu honorową pracę polegającą na noszeniu róży, co sądzisz? - uśmiechnęła się do chłopca i złapała jego drugą dłoń, którą nie trzymał łodyżki. 

- Oczywiście! Będę o nią dbał! - przytulił różę bardziej do siebie i mocno złapał matkę za rękę.

Przejście do portu nie zajęło im wiele czasu, w szczególności, dlatego że Arthur ciągle pośpieszał matkę. W końcu musiał dobrze spełnić swoją honorową misję zaniesienia róży do cioci.

Gdy dotarli już na miejsce, na początku wstąpili do sklepu rybnego. Wszędzie ułożone były produkty na sprzedaż, a po sklepie krzątali się ludzie.

- Ale śmierdzi... - chłopiec zatkał nos, przyglądając się z obrzydzeniem rybom wystawionym na sprzedaż. 

- Arthur, zachowuj się, proszę... Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza to wyjdź i poczekaj na mnie na zewnątrz. - jego matka spojrzała na niego karcąco, bo nie chciała, żeby zwracał się w taki sposób przy sprzedawcy, który był jej dobrym przyjacielem. Poza tym chłopiec od razu zwrócił uwagę ludzi dookoła.

Chłopiec tylko uśmiechnął się szeroko i po niecałej sekundzie wybiegł z sklepu. 

- Nie przejmuj się, dzieciaki już takie są. - zaśmiał się sprzedawca, zerkając na załamaną kobietę. 

- Wiem, wiem... - uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie - Ale wracając, jak tam u twojej żony? Słyszałam, że podobno znalazła dobrą pracę! - zaczęła temat, a mężczyzna za ladą od razu z błyskiem w oczach podjął temat.



Arthur wyleciał za drzwi, jak z armaty, lecz od razu został zatrzymany. No może nie prawem, lecz tym, że na swoje nieszczęście nie zwracał uwagi na to co dzieje się przed nim.

Hetalia || Pirat!Arthur Kirkland x Reader ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz