2. Punkt zwrotny

175 4 0
                                    

"Kolejny dzień dobiega końca, nastaje noc. Mrok jest tak przewidywalny, prawda?"


Stephenie Meyer

***


Zastanawiające było, jak wiele zmieniło się od momentu gdy z mojej głowy zniknęła świadomość, że budząc się rano, w ciągu dnia mogę cię spotkać. Bo wystarczyło, że wyjechałam, a wszystkie troski odnośnie tego co teraz robisz, zniknęły.

Została tylko tęsknota, bo byłeś tak kurewsko nieosiągalny.

***

Biegałam po mieszkaniu półnaga, szykując się do wyjścia. Czy zaspałam na budzik? Owszem. Czy byłam na siebie zła? Gorzej. Byłam wkurwiona, a ręce trzęsły mi się od samego rana.

– Królewno uspokój się, zdążysz. Przecież do ośrodka stąd jest jakieś dziesięć minut, a ty masz jeszcze pół godziny do wyjścia – uspokajał mnie Charlie, który przyszedł dziś później z pracy i właśnie jadł śniadanie przed snem. Dziwne te nasze zwyczaje.

– Charlie kurwa nie mogę znaleźć mojej sukienki! – krzyknęłam z drugiego pomieszczenia, przeszukując kosz na pranie.

Zielona sukienka w białe kwiaty była sukienką, którą zawsze zakładałam na spotkania z Evą. Po skończonej sesji przyjeżdżałam do domu, ściągałam ją i prałam, a ona czekała na kolejną terapię, aż ją w końcu założę. Nie założyłam nigdy nic innego na nasze spotkanie. Nawet zimą biegałam w letniej sukience.

– Widziałem ją wczoraj w suszarce, sprawdź tam. – Dobiegł do mnie głos mojego chłopaka.

 Od razu wystrzeliłam do kuchni, gdzie w jednej z szafek chowała się nasza pralka a zaraz obok, również suszarka. Otworzyłam okrągłe, przezroczyste drzwiczki a ku mojemu szczęście zielony materiał rzucił mi się jako pierwszy w oczy. Wyciągnęłam sukienkę, zamykając urządzenie i szafkę. Podeszłam do siedzącego na kanapie Charliego i przytuliłam go od tyłu, całując w skroń.

– Jesteś cudowny, dziękuję – szepnęłam, kiedy położył swoją głowę na moim ramieniu.

– Nie ma za co Emi. – Uśmiechnęłam się na te skrót. – Wzięłaś leki? – spytał, a ja od razu poczułam wewnętrzny wstyd.

Kurwa mać.

– Wczoraj wieczorem tak... ale dziś rano zapomniałam – skuliłam się w sobie, czując koszmarny wstyd.

Zazwyczaj nie zapominałam o żadnej dawce, ale dziś rano dostałam małego ataku ze względu na fakt, że zaspałam i nie mogłam znaleźć sukienki. Bałam się, że się spóźnię i jeszcze przyjadę w innym ubiorze. Zaburzyłoby to moją rutynę.

Charlie zawsze ganił mnie za bark odpowiedzialności leczenia, był zły, kiedy robiłam coś źle i jeszcze bałam się do tego przyznać. Nie chciałam sprawiać mu problemu, jednak coraz częściej nieświadomie to robiłam.

Sprawiałam mu tym zawód. Był dla mnie oparciem, a ja kulą u jego nogi. Nie umiałam pogodzić się z faktem, że tak dobry człowiek znalazł się obok mnie, a ja nie potrafiłam tego docenić. Nieświadomie sama robiłam wszystko by zniszczyć to szczęście, jakie miałam.

– Emma... – szepnął, odkładając miskę owsianki na stolik przed nim. – Proszę, zabierz teraz leki i powiedz o spóźnionej dawce Evie dobrze? – Pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem jego polecenie.

Uśmiechnął się i ucałował moją dłoń. Ciepło przebiegło po moim wnętrzu. Odsunęłam się po chwili od chłopaka i pognałam do łazienki.

– A i Emma! – krzyknął za mną. Zatrzymałam się w pół kroku i wysunęłam głowę zza framugi drzwi od pomieszczenia. – Nie mieszaj alkoholu i leków.

– Przecież nie mieszam. Wiem, że to ryzykowne, a zwłaszcza przy podwójnej dawce Xanaxu...

– Emma pół butelki białego wina nie zniknęło samo – przerwa, karcąc mnie surowym wzrokiem. Ręce zaczęły mi drżeć, a ślina utknęła w gardle, powodując poczucie guli rosnącej z każdą kolejną sekunda. Jest zmęczony, nie może się zezłościć, tak, jak zawsze... – Proszę, dbaj o siebie. Wiesz, że to może się skończyć źle...

– Wiem, przepraszam.

Po tych słowach zamknęłam się w łazience i głośno westchnęłam. Oparłam się plecami o płytę drzwi za mną, gdy przekręciłam zamek od środka. Przymknęłam powieki i w duchu odliczyłam sekundy do kolejnego oddechu.
Głupia ja.

Charlie miał rację, moja wczorajsza decyzja o wypiciu wina była bardzo nieodpowiedzialna. Ale dlaczego to zawsze tak mocno mnie kusiło?

Oparłam głowę o białe drzwi za mną i chwyciłam mocniej materiał sukienki w swoją dłoń.
Wdech i wydech. To zawsze o to chodziło. Panika była tylko w mojej głowie.

Odepchnęłam się od drzwi i stanęłam przed dużym lustrem. Westchnęłam ciężko, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Wiedziałam, że postąpiłam głupio jednak ku mojemu szczęściu, nic się nie zadziało. Nic mi nie było. Nikomu nie byłam nic teraz winna.

Ściągnęłam swoją koszulkę oraz bokserki i wsunęłam na swoje ciało bieliznę. Czarny stanik z delikatną koronką oraz dopasowane do tego majtki. Zarzuciłam zieloną sukienkę i zapięłam zamek po jej boku. Idealnie przylegała do ciała w pasie, poniżej była rozkloszowana, a górę miała luźniejszą. Sięgnęłam do półki wiszącej tuż obok lustra i wyciągnęłam z niej koszyk ze swoimi kosmetykami. Poprawiłam parę niedoskonałości, nałożyłam korektor i dodałam trochę różu. Rzęsy wytuszowałam a po ustach przejechałam delikatnie koloryzującym błyszczykiem.
Po raz ostatni spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam jak normalna, młoda kobieta ze swoim cudownym życiem i cudowną przyszłością. Nikt nie wiedział, co kryło się pod skorupą Emmy West i kim tak naprawdę byłam.

Kim naprawdę jestem?

Nikt nie wiedział, że zmieniłam nazwisko. Że tak naprawdę nazywam się Walker. Nikt nie znał jego znaczenia, dopóki go nie wypowiedziałam. Żadna z bliskich mi teraz osób nie poznała szczegółów mojej przeszłości. Nikt nie wiedział o nim, o tym, co się z nami stało oraz o tym, co przeszłam a właściwie, co razem przeszliśmy.

Nawet Eva nie zdążyła poznać o mojej przeszłości całej prawdy, dlatego do teraz nie wie co, jest przyczyną mojej diagnozy. Bo, mimo że obie wysnułyśmy wniosek o traumie lękowej i podłożu z przeszłości, nie może dokładnie go określić. Ona nie można.
Ja wiem, że to twoja wina. To ty mnie zniszczyłeś.

Musiałabym ją wprowadzić w całą historię mojego życia, a to mogłoby się skończyć nawet jej ucieczką i rezygnacją z pracy nad moją chorobą. Bo w końcu kto chciałby się zajmować zniszczoną od środka kobietą z prawdziwym nazwiskiem niebezpiecznym bardziej niż jej choroba. Byłam wrakiem człowieka, od czterech lat egzystowałam i starłam się odżyć na nowo. Jednak nie umiałam. I nie chciałam się nauczyć żyć bez niego. To wszystko było iluzją i miałam nadzieje, że potrwa ona jak najdłużej. Zakładanie maski bowiem było cholernie łatwe. Zdejmowanie jej okazywało się trudniejsze.

W rok zniszczyłam całą siebie, na własne życzenie. A mimo to, gdybym cofnęła się w czasie, podjęłabym te same decyzje. Znowu. Bo przynajmniej byłam przy tobie i dotknęłam palcami samego nieba, spadając do czeluści piekieł.

Odchrząknęłam, odpychając się od umywalki. Otworzyłam drzwi i wyszłam z powrotem do salonu. Charlie pakował właśnie zmywarkę, wypakowując z niej najpierw czyste naczynia. Uśmiechnęłam się na ten widok i skręciłam w korytarzu, aby dostać się do sypialni. Podeszłam do komody, otwierając jej dolną, najgłębszą szufladę. Miałam w niej ułożone wszystkie buty. Wyciągnęłam białe converse i wsunęłam je na nogi, zawiązując sznurówki na materiale owijającym kostkę. Zabrałam swoją torebkę leżącą na półce obok komody i wrzuciłam do niej swój telefon wraz z dokumentami, paroma kosmetykami, skarpetkami na zmianę, tamponem oraz podpaską, plastrami, chusteczkami i okularami przeciwsłonecznymi. Chwyciłam kluczyki do samochodu i wyszłam z pomieszczenia.

– Charl ja się zbieram, widzimy się wieczorem! – krzyknęłam, przechodząc do holu.

– Jedziesz dziś do wydawnictwa? – zapytał, wychodząc do przejścia w korytarzu z ręcznikiem w rękach.

– Owszem, muszę pogadać z Danem – westchnęłam, przypominając sobie nasza wczorajszą rozmowę. – Zabrał mi książkę i jeszcze doczepił się do poprzedniego tłumaczenia. Dał mi pracę z Buenos Aires i dał pół roku na jej przetłumaczenie i dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Popieprzyło go do końca. – Zabrałam głęboki wdech, kończąc cała wypowiedź.

Charlie spojrzał na mnie, jak na naprawdę zdrowo pieprzniętą jednak w odpowiedzi pokręcił jedynie głową.

– Wow – odezwał się, zarzucając ręcznik na swoje ramię i podchodząc do mnie o parę korków. – On cię naprawdę kurwa nie lubi.

Stanął przede mną, owijając swoje ramiona wokół mojej talii. Uśmiech sam wkradł się na moje usta, gdy poczułam, jak jego ciepły oddech owiewa moje usta.

– Żeby tu tylko o lubi, nie lubi, chodziło – jęknęłam, układając swoją głowę na jego klatce piersiowej. – Po prostu jak zawsze muszę zawalczyć o swoje. – Mój głos był przytłumiony, przez materiał koszulki chłopaka.

– W życiu nie ma nic za darmo. – Poczułam jego dłoń na tyle swojej głowy. Zaczął głaskać moje włosy i wplątywać w nie palce. – Ale może tym razem odpuść?
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego z przymrużonymi powiekami.
– Co masz na myśli?

– Ostatnio miałaś dużo na głowie – zaczął, przenosząc swoje dłonie na moje ramiona. – Doprowadziłaś do tego, że zaniedbałaś dawki leków, przez co dostałaś silnego ataku. To wszystko na ciebie wpłynęło, nie możesz zaprzeczyć. – Pokiwałam głową, niechętnie zgadzając się z jego słowami.

Przez natłok pracy w wydawnictwie dużo rzeczy mnie omijało i o sporej również zapominałam. Byłam tylko człowiekiem, nie robotem. Nie robiłam wszystkiego perfekcyjnie. I chyba w końcu musiałam to zrozumieć.

– Może pora przyjąć na klatę swoją porażkę i fakt, że podwinęła ci się noga? 

Old {Friends}, Same BenefitsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz