9

43 5 188
                                    

Zdarli gardła, bo krzyczeli, aż tchu im zabrakło, a widok przed sobą mieli rozmyty i chwila ich dzieliła od spektakularnego upadku.

No i rower w końcu przestał im służyć, a oni do swoich kolekcji ran dołożyli pozdzierane kolana, lecz twarze nadal pozostawały przyozdobione uśmiechem, a przecież mogli się zabić, gdyby jechało auto.

— Wyjebaliśmy się — wyszeptał Kageyama, który głowę miał schyloną i schowaną pośród nóg.

Cud, że udało im się przetrwać tak długo. W końcu alkoholu mieli we krwi co niemiara, a ich buzie poczerwieniały od procentów, choć dwójka z nich przyozdobiona była rumieńcami ze zupełnie innego powodu.

— No co ty Sherlocku, nie zauważyliśmy — odpowiedział mu Oikawa, który pobrudzonymi dłońmi starał się zetrzeć pozostałości po własnych łzach.

Wyglądał jak deszcz, bo był skroplonymi niedoskonałościami. Kochał tańczyć we własnych błędach, nie ucząc się na nich. Powtarzał czasem niebu, szepcząc, że się nie zmieni i śpiewał to gwiazdom, i melancholijnie wystukiwał chmurom.

I chciał zetrzeć z siebie ten wstyd, spalić go bezlitośnie żywcem, patrząc, jak unoszą się z dymem nieprzepracowane traumy. Wiedział, że nie wytrzymają długo w takiej relacji, bo istniały dwie opcje, a jedna z nich łamała mu serce, choć nie przyzna tego na głos. Musieliby siebie zostawić, aby Iwaizumi miał szansę na normalną miłość, bo będąc razem, skłaniali się ku tej samej podróży – krętej ścieżki, a na jej końcu były tylko nieuchwytne rzeczy. A wielu mogła irytować ich frasobliwość, która ujawniała się, gdy mieli podjąć słuszną decyzję.

Tylko że on stał się człowiekiem, który cenił siebie bardziej niż innych, więc wylewał żwawo łzy, choć one były tylko deszczem w jego ciele.

— Co tym razem robimy? — zapytał Kageyama, podnosząc się z brudnej ziemi, gdy cisza zaczęła być podejrzana, a to oznaczało wiele, choć żaden z nich nie mówił. — Jeszcze jakieś genialne pomysły? Może tym razem pojedziemy do szpitala i ukradniemy dla was mózgi, bo przynajmniej będziecie mogli zobaczyć coś, czego nie posiadacie.

A jego słowa były przytłumione, jakby wiatr w ich głowach powstał, buntując się, nie chcąc, aby słyszeli cokolwiek. Więc przyglądał im się z boku, jak zawsze wszelakim żywotom, bo był stworzony do drugoplanowych roli, choć ostatnio coś za często odgrywał w życiu innych tą główną.

— To bezużyteczne — zaczął cicho, przygryzając dolną wargę, bo po raz pierwszy zaczął stresować się tym, że może kogoś zranić — nie zmienicie się, nie potraficie żyć ze sobą i bez siebie, więc podejmiecie słuszną decyzję.

Z tymi słowami zostawił ich za sobą i krocząc samotnie, wylewał nieistniejące łzy za nie swoją miłość. Bo byli dla niego, ale on nie był dla nich.

A oni leżeli jeszcze przez chwilę, patrząc na brudny asfalt, który naznaczony ich krwią będzie pamiętał moment kolejnej porażki. Nie był w stanie się zmienić, więc zmieniał go bezlitośnie i czuł się w tym bezkarny, bo osądy były z nim od zawsze, więc przestał się ich obawiać.

Bardziej przerażony był, gdy poczuł na swojej dłoni przyjemne ciepło, a jego drżące ciało zostało objęte i sam już nie wiedział, czy to wyobraźnia, czy może rzeczywistość, ale poczuł szczęście, o którym zapomniał wieki temu.

— Nie potrafię odpuścić Oikawa, nie potrafię cię zostawić i udawać, że nic do ciebie nie czuję — wymówił słowa, które brzmiały jak wyznanie, choć do prawdziwej miłości było im daleko.

I nie chciał zaświadczać, że go kocha, bo uciekłby, pozostawiając za sobą tylko ulotny zapach mokrego asfaltu oraz uczuć, które nie mogły zostać teraz wyjawione.

Zakład o to, że węże są goryczą w słodyczy? ⚘Iwaoi⚘Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz