ten

37 4 0
                                    

Noc była wyjątkowa zimna, jak na tę porę roku. Wiatr odbijał się od ścian budynków i uderzał w przechodniów, zmuszając ich do postawienia kołnierzy, aby schować dodatkowy kawałek skóry przed zimnem. 

Gwiazdy schowały się za chmurami. 

Eddiem tej nocy i tak nie miałby z kim ich oglądać.

Tym razem był na dachu sam. Obserwował ulicę tętniące życiem, pomimo nieprzychylnej pogody. 

Patrzył na to z tęsknotą w oczach, zastanawiając się, co robiłby w tej chwili, gdyby żył.

Może pakowałby w pośpiechu swoje rzeczy, chcąc, jak najszybciej uciec od Myry. A może wróciłby do domu, jakby nigdy nic, udając przed nią, że wszystko jest w porządku. Nadal grałby kochanego męża słuchającego swojej żony, która zawsze wie lepiej. 

Cóż, jeśli życie było w stanie odsadzić go tylko w takiej roli, to może dobrze, że już jest martwy.

To ciągłe poczucie bezradności i ograniczeń doprowadzało go do szału. Przestraszone zwierzę w potrzasku potrafi odgryźć sobie nogę, co mógłby zrobić mężczyzna, który przez większość swojego życia był traktowany, jak ptak w klatce? Teraz już nikt się tego nie dowie.

Najsmutniejsze jest to, że śmierć dała Eddiemu coś, czego nie mógł zdobyć za życia. 

Umierając stał się wolny.

Dosłownie. 

Jego małżeństwo z Myrą, które od chwili powiedzenia sakramentalnego „tak" było stekiem bzdur, przestało go obowiązywać. 

Nie musiał już pojawiać się w pracy, której nie znosił. 

Nie musiał pokornie przytakiwać cicho szefowi, aby nie zostać zwolnionym.

Teraz mógł robić, co chciał. Nie ograniczały go żadne bramy, czy zamki.

To był jeden z powodów, dlaczego znów stał na dachu. Na tym samym dachu, na który parę dni temu zabrał go Richie. 

Czuł, że ich znajomość dobiega końca i tak jak bohater w trzecim akcie udaje się na samotną przechadzkę, aby pomyśleć, Eddie po raz ostatni zawitał do tego miejsca.

Kaspbrak odciął się od szumu miasta, pozwalając sobie na przeżycie jeszcze raz swojego dzieciństwa, nastoletnich lat i dorosłości. Od czasu do czasu musiał robić taki „przegląd" wspomnień, aby mieć pewność, że wszystko jeszcze pamięta. Nieistotne szczegóły, na które Eddie nie przywiązywał wagi, zaczynały powoli blaknąć. Czy Myra była uczulona na kurz, czy pyłki? Czy jego matka w końcu znalazła klucze, których szukała tego pamiętnego lata w 89? Czy Bill mieszkał trzy domy dalej od niego, a może to były trzy ulice?

Eddie wzdrygnął się na dźwięk, który nagle zabrzmiał w jego uszach. Z początku cichy i spokojny, jakby nadchodził z daleka, po chwili stawał się coraz głośniejszy.

Melodia śpiewana przez leśne ptaki w końcu w całości zapełniła jego głowę.

–Hej Stan!–zawołał, czując obecność drugiej osoby.–Co tam u ciebie?

–Och, no wiesz nic ciekawego, bo może zapomniałeś, ale jestem martwy!–zawołał Stan.

Eddie popatrzył na niego łagodnie. Stan stał z założonymi rękami, kryjąc nadgarstki na których nadal były widoczne ślady po żyletkach.

–Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz?–dodał po chwili.

–Eee, aktualnie to stoję– powiedział Eddie, łudząc się na frywolny ton.

–Wiesz o czym mówię. Mam na myśli Richiego. A tak dokładniej ciebie i Richiego. To się musi skończyć i wiesz o tym!

–Dlaczego?– zapytał, unikając wzroku przyjaciela, który z każdą minutą wydawał się coraz bardziej zirytowany.

–Bo wyrządzisz mu więcej złego, niż dobrego! Nie mów, że nie pomyślałeś choć przez chwilę o konsekwencjach twojego genialnego planu.

Eddie pokręcił głową.

–Poważnie?– Stan ciągnął dalej.– Co sobie myślałeś? Po sześciu miesiącach pojawisz się w jego życiu, jak gdyby nigdy nic, magicznie pomożesz mu poradzić sobie z wszystkim, co się stało, a potem znikniesz bez żadnego wyjaśnienia? Może teraz wydaje ci się, że karmienie go fałszywą nadzieją to miłosierdzie, ale prawda jest taka, że gdy będziesz musiał odejść zranisz go dwa razy bardziej, bo po raz kolejny będzie musiał patrzeć, jak odchodzisz!

Eddie poczuł się, jakby dostał w twarz. Wszystko co usłyszał było prawdą, z którą nie zamierzał się spierać. Jednak naprawdę przez chwilę łudził się, że potrafi pomóc Richiemu, ale prawda jest taka, że wrócił do niego, bo nie potrafił odejść. 

Przez swoje egoistycznie podejście prawdopodobnie pogorszył strach Richiego przed porzuceniem. 

–Złamiesz mu serce, Eddie– jęknął Stan, siadając na ziemi.

Stan był zmęczony. Tysiąc razy tłumaczył Eddiemu, aby nie wtrącał się w życie Richiego. Oczywiście go nie posłuchał.

Parę razy Stan złapał się na myśleniu, że może to jest wyjście z sytuacji. Może to jest pewne lekarstwo na pogodzenie się ze stratą. Mógłby sobie wmówić wszystko, aby znów porozmawiać z Patty, aby powiedzieć, że nadal jest przy niej. Jednak to byłoby tylko tymczasowe rozwiązanie. W dodatku, krzywdziło obie strony.

–Wiesz, że nie o to mi chodziło– odpowiedział Eddie, siadając tuż obok i chowając twarz w dłoniach.

Na tym polegał cały problem. Nigdy nie chciał nikogo zranić. Nigdy w swoim życiu nie planował na nikim zemsty, nigdy nikogo nie zdradził. A pomimo tego, czasem zdarzało mu się zadawać rany tym, na którym mu zależy.

Nie byłby w stanie zliczyć ile razy kłócąc się z Sonią, gdy znów wspominał o wyprowadzce z domu wykrzyczał słowa, których potem żałował. Ile razy trzasnął drzwiami lub wrzucał rzeczy do swojej walizki obiecując jej, że już nigdy go nie zobaczy.

Pewnego dnia Eddie dotrzymał słowa. To było parę tygodni po tym, jak wrócił do domu po studiach i Sonia znów zaczęła go kontrolować. Gorzkie słowa, które powiedział do niej tamtego dnia były ostatnimi, które kiedykolwiek usłyszała, bo niedługo po tym kobieta zmarła. Pierwszą rzeczą, nauczoną w domu jeszcze za czasów, gdy Frank żył były kłótnie i kłamstwa. 

I tak właśnie zakończyli swoją relacje. Robiąc to, co potrafili najlepiej- raniąc siebie nawzajem.

Mężczyzna nigdy nie myślał dwa razy nad tym, co mówi przy Myrze. Poza jej obsesyjną nadopiekuńczością, była uroczą kobietą. Zdecydowanie zbyt naiwną na ten świat. Gdy Eddie zorientował się, że nakładając obrączkę zacisnął sobie pętle na szyi, postanowił się wycofać.

Zostawał do późna w firmie, wracał do domu dłuższą drogą tylko po to, aby spędzać z Myrą coraz mniej czasu. Kobieta w końcu zaczęła to zauważać i doszła do konkluzji, że Eddie prawdopodobnie ją zdradza. 

Oczywiście, nie zrobiłby tego, ale też nigdy nie przekonał Myry, że się myli. Pozwolił jej zatapiać się w bagnie teorii spiskowych kim są te potencjalne kobiety, z którymi sypia, aby sama złamała sobie serce.

–Czy on wie?–głos Stana brzmiał odlegle.–O tym wszystkim?

–Nie.

–Mam ci z tym pomóc?

–Nie, chce to zrobić sam.

***

Richie tej samej nocy wrócił do mieszkania. Odetchnął z ulgą znów widząc znajomą postać w salonie. Poczuł, jakby w końcu wszystko było na swoim miejscu. Praca przestaje być ciężarem, znów dogaduje się z przyjaciółmi i Eddie wrócił.

Nareszcie był w domu.

Domu nie tworzył drogi sprzęt, który mógł kupić, czy mieszkanie w centrum miasta, lecz osoby. Klub fajerów. Szczególnie ta jedna, która pomimo bariery nie do przejścia, nadal przy nim była. Przynajmniej do czasu...

–Muszę ci coś powiedzieć–powiedział Eddie, nerwowo przełykając ślinę. 

Nothing lasts forever {Reddie}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz