4. Nieznany, choć już poznany.

75 8 0
                                    

Gotowa zeszłam na parter. Pearl jeszcze siedziała u siebie w pokoju, malując się. Ja ograniczyłam się jedynie do korektora zakrywającego moje sińce pod oczami, tuszu do rzęs i ochronnej pomadki do ust. Nie chciało mi się spędzać godziny, dopracowując swój idealny makijaż, jak to robiła moja kuzynka.

U niej wszystko musiało być perfekcyjne. Ona sama, jej strój, makijaż, włosy. Nic nie mogło jej powstrzymać przed zdobywaniem świata. Musiała zachwycać wszystkich, a ludzie padali jej do stóp dzięki urokowi osobistemu oraz idealnych słów, które starannie wypowiadała swoim kuszącym głosem. Na jej drodze nie stały żadne przeszkody, a jeśli jakieś się pojawiały, od razu zostawały pokonywane. Twardo stąpała po ziemi w swych wysokich szpilkach, a każdy był na jej kiwnięcie palcem.

Taka już była. Perfekcyjna do każdego stopnia.

Przy niej czułam się czasami jak nikt. Moje powyciągane dresy, starte jeansy, stare długie koszulki i tradycyjnie - bluzy - były niczym w porównaniu do krótkich sukienek, dopasowanych w talii spodni oraz odsłaniających ciało bluzkach i spódnicach.

Moje problemy również brały swój udział w mojej niskiej samoocenie. Pogłębiający się strach skutecznie zabraniał mi posuwania się do przodu.

Bałam się zmienić cokolwiek, opuszczając swoją bezpieczną przystań, jaką była moja bańka osobista, którą otoczyłam się od czasów Hannah. Każde decyzje poprzedzane były bezsennymi nocami, podczas których myślałam. Strach obezwładniający moje ciało i umysł to było to, z czym musiałam walczyć na co dzień.

Bo przeszłość goniła przyszłość, stając się teraźniejszością.

Na szczęście było już coraz lepiej. Bliscy w końcu zauważyli mój pogarszający się stan i wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Nie byłam wreszcie w tym sama. Pomagali mi, jak tylko mogli.

Bez nich nie miałabym nic. Stałabym ciągle w tym samym miejscu, bojąc się zrobić krok ku przyszłości. Do lepszego jutra. Jednak jedyne, co wciąż tkwiło schowane gdzieś głęboko we mnie, to były myśli.

Uciążliwe, nie dające żyć człowiekowi.

Ten cichy głosik z tyłu głowy, który jednak z każdą moją porażką rósł w siłę. Wykrzykiwał mi moje błędy. Wytykał najdrobniejsze potknięcia. Z każdymi dwoma krokami cofałam się o jeden. Potęgował mój strach. Wyzwalał ze mnie niechciane emocje.

Jednym słowem, byłam ostro popieprzona. Całe moje życie to był jeden wielki, wyjątkowo nieśmieszny żart.

Westchnęłam cicho i oparłam się o ścianę w przedpokoju. Drżące dłonie ułożyłam na udach, pochylając się lekko do przodu. Rozpuszczone włosy napływały mi do oczu, jednak ja nic sobie z tego nie robiłam. Wzięłam jakieś tabletki na ból głowy i czekałam, aż zaczną działać.

Potem miało być lepiej, a niewielkie zawroty głowy powinny całkowicie zniknąć. Każde uczucie po lekach było niczym usunięcie wielkiego głazu ciążącego mi na klatce piersiowej. Wreszcie mogłam oddychać. Czułam w takich chwilach, że żyję.

Usłyszałam ciche kroki na schodach i podniosłam wzrok w momencie, kiedy Pearl zeszła do mnie. Jak zwykle dobrze wyglądała. Blond włosy miała spięte w dwa warkocze, które jej zrobiłam przed godziną. Opadały jej swobodnie na plecy, a dwa osobne kosmyki okalały jej owalną twarz. Oczy podkreśliła złotymi i szarymi cieniami, a usta malinowym błyszczykiem. Jej nogi opinały czarne spodnie z dziurami na kolanach, a obcisła bluzka z małymi serduszkami ładnie współgrała z całością.

Podsumowując, wyglądała pięknie. Zresztą tak jak zwykle.

Ja na sobie miałam zwykłe rurki i tradycyjnie, bluzę. Tym razem była ona z motywem ulubionego serialu.

OblivionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz