Był już wcześniej w Paryżu kilka razy, więc nie musiał podziwiać wieży ani niczego innego wokół, zresztą miasto to nigdy nie robiło na nim takiego wrażenia. Choć jeszcze nie spadł śnieg, wszystko było już ozdobione i czekało na koniec miesiąca. Ludzie, jak zwykle o tej porze roku, zabiegani byli bardziej, neonowe szyldy sklepów i wystawy rabatowe zachęcały: wejdź tu, bo tylko tu znajdziesz wymarzony prezent na Gwiazdkę.
Kurtis nigdy nie obchodził Gwiazdki, więc i nie czaił zbytnio, po co to wszystko.
Stał teraz z rękami w kieszeni praktycznie pod samą wieżą i rozglądał się. Informatorzy turystyczni już dwa razy zaczepili go, czy w czymś nie pomóc, bo wygląda na zagubionego, a może chciałby bilecik...
– Nie.
– A może różyczki dla szanownej wybranki serca, jeśli na jakąś pan cze... – Miły człowiek z bukietem uśmiechał się zbyt szeroko.
Trent tylko przewrócił oczami.
Co miałby odpowiedzieć? Że czeka, ale wcale nie na swoją i właściwie to nawet nie bardzo wie, jak wyglądała? A może nawet nie była jakoś wybitnie ładna, by trzeba było ją od razu witać kwiatami i kłaniać jej się do stóp od pierwszego wejrzenia?
Jego oczy podchwyciły spojrzenie takiej jednej blondynki, całkiem spoko, kręcącej się przy tablicach informacyjnych przy odnodze wieży brzydkiej jak noc. Gdy Kurtis nie opuścił wzroku, zrobiła to ona. Szybko, jakoś dziwnie nienaturalnie... a kiedy się poruszył, odwróciła się i kompletnie niepasująco do jej szczupłej, kobiecej sylwetki zrobiła w botkach na wysokim obcasie kilka szerokich kroków. Oddalała się, jakby przyspieszając do biegu. W tłumie łapał ją trochę czasu, widział, jak zmierzała szerokim chodnikiem wzdłuż ulicy w stronę wejścia na Pole Marsowe.
Instynkt kazał mu biec za nią. Nogi same zdały się ruszyć.
Kobieta kilka razy odwróciła się za nim, prawie na kogoś wpadając. Trzymał dystans. Na pewno się bała, zresztą wiadomości, które czytał, świadczyły o tym aż zanadto. Czasami przystawał i obserwował, gdzie zmierzała; dopiero gdy skręciła w gęsty park za wysokimi żywopłotami, przyspieszył, by jej nie zgubić.
Zobaczył ją między drzewami, opierała się o jedno, ciężko dysząc. A gdy był już dość blisko – chyba zbyt – znowu podjęła bieg i ruszyła w kierunku kamienic. Kiedy z jednej ktoś wychodził i otworzył jej drzwi, weszła natychmiast.
Może to nie ona?
Może niepotrzebnie straszył jakąś bidulkę?
Gdy ten, co ją wpuścił, minął go, Kurtis odczekał dłuższy moment i podszedł.
Stała za drzwiami drżąca i cała czerwona na twarzy. Chuchała w szybę, która zaszła parą, zdążył jednak przyjrzeć się jej na tyle, by uznać, że zasłużyłaby na bukiet róż.
W końcu mu otworzyła.
Nie wiedział, od czego zacząć. Dlaczego uciekasz? Nie bój się. Wszystko wydawało się głupie. Na szczęście nie musiał zaczynać.
– Ściany mają uszy – wyszeptała pomiędzy głębokimi oddechami.
Tylko kiwnął na to głową.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że przyjdziesz i nie miałam żadnego planu. To było nieodpowiednie, ale nie wiem, gdzie pójść. Mogą być wszędzie.
– Kto?
Zamrugała, uniosła brwi i rozchyliła wąskie, a nadal kuszące usta.
– Jak to: kto? Nie jesteś od nich?
CZYTASZ
Tomb Raider: Podwójne Fatum
FanfictionFancfiction TR: AoD // #crime #sensation #urban #angst #bad_romance