36.

377 23 5
                                    

Czekał na nią przed ołtarzem . Ubrany był w czarny garnitur smokingowy, białą koszulę, muchę i pas hiszpański. Wyglądał bogato, pięknie, elegancko. Przestępował z nogi na nogę. Spóźniała się. Stał u szczytu kościoła wypełnionego po brzegi ludźmi i denerwował się jak diabli. Uśmiechał się próbując zamaskować niezręczność jaką czuł. Co chwilę poprawiał muchę, rękawy koszuli, spinki, przeczesywał dłonią włosy, chrząkał. Gdzie ona do cholery była? Po dwudziestu minutach ludzie zaczęli zerkać na niego szeptając miedzy sobą. Co jeśli go wystawiła? Co jeśli zmieniła zdanie i wycofała się w ostatniej chwili? Co jeśli to wszystko co stało się poprzedniej nocy ją przerosło?

Był coraz bardziej rozdrażniony. Spoglądał nerwowo na Ottavia, który sprawował rolę jego świadka lecz ten jedynie wzruszył ramionami. Również nie miał pojęcia gdzie jest jego bratowa, a po ostatniej nocy to nawet bał się na nią spojrzeć. Bał się. To było dla niego nowe uczucie. Długo zastanawiał się nad tym jak powinien się zachować. Nie chciał ich podejrzeć, chciał tylko sprawdzić czy wszystko jest w porządku i zapewnić, że nikt nie ma o co się martwić. Jednakże kiedy ją ujrzał, rozpaloną, seksowną, z obnażonymi piersiami i ramionami, pojękującą z rozkoszy to nie umiał oderwać od niej oczu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że była żoną jego brata. Był w impasie. Szlag by to...!

Drzwi do kościoła otworzyły się z hukiem i ciężkim skrzypnięciem. Thomas ożywił się i od razu skierował wzrok w ich stronę. W pierwszym momencie oślepiły go promienie słońca dopiero po chwili ujrzał postać ubraną na biało. Wszyscy zgromadzeni wstali. Ottavio poklepał Thomasa po ramieniu. Nadszedł ten moment. Thomas wyprostował się jak struna, poprawił marynarkę i głośno odchrząknął. Był gotowy.

Orkiestra na kościelnym balkonie zaczęła grać Arię na str G – J.S. Bach'a.

Wszystkie szepty ucichły, była tylko muzyka i ona.

Bursztyn zmierzający w stronę lodowatego błękitu aby na zawsze się z nim połączyć niewidzialnym węzłem.

Szła powoli, niespiesznie, krok za krokiem. Lekko się uśmiechała. Patrzyła wprost, przed siebie, na ukochanego. Ojciec trzymał ją pod ramię prowadząc do ołtarza. Wszyscy inni wydawali się w tym momencie nie istnieć.

Suknie miała atłasową, rozkloszowaną, w kolorze kości słoniowej z trenem długim na dwa metry, rękawami trzy czwarte a dekolt zatrzymywał się na ramionach uwydatniając smukłą kość obojczykową. Włosy uczesane były w eleganckiego koka przy karku. Welon był o metr dłuższy od trenu a z przodu kończył się w na wysokości tali i dookoła wyhaftowane miał drobne kwiatki. Haft był jedyną ozdobą jej stroju, reszta była gładka i prosta. Wyglądała skromnie, pięknie i majestatycznie. Nie potrzebowała żadnych ozdób, ona była swoją najpiękniejszą ozdobą.

Thomas starał się trzymać emocje na wodzy, musiał się zachowywać jak człowiek ze stali, przecież wszyscy na nich patrzyli. Był zły na siebie, że z taka trudnością przychodziło mu opanowanie drżenia w całym ciele. Trzęsły mu się ręce, dolna warga i kolana, tak jakby stał nagi na środku bieguna północnego. Zszedł ze schodków koło ołtarza i podszedł do krzeseł na których zaraz mieli usiąść. Droga do ołtarza wydawała się trwać wiecznie a jednocześnie zbyt krótko. Wojciech podniósł welon córki ukazując tym samym jej twarz i pocałował Adę w czoło po czym podał jej rękę Thomasowi. Nastąpiło oficjalne przekazanie. Thomas ujął dłoń bursztynowej dziewczyny i uroczo się do niej uśmiechnął. Wyglądała więcej niż cudownie. Podziwiał jej całą postać i nie mógł uwierzyć, że ta kobieta-anioł jest jego.

Duchowny podszedł do Państwa Młodych i przywitał się z nimi po czym powitał wszystkich zebranych, następnie rozpoczęła się uroczystość.

Mimo, że była już jego żoną to czuła się okropnie poddenerwowana. Starała się nie zemdleć dotykając co chwilę dłoni Thomasa, jego dotyk przywoływał ją do rzeczywistości. Wszystko wydawało się takie nierealne, jakby za mgłą. Tym razem to nie był szybki ślub w urzędzie, podpisanie papierka, umowy. Teraz miała przysięgnąć przed Bogiem i przed kilkoma setkami osób które zgromadziły się aby być tego świadkami, w zimnych kościelnych murach. Z niewiadomego powodu przerażało ją to. Poprzedni ślub nie wywarł na niej żadnego wrażenia, trwał około pół godziny i w przeciągu tego czasu wszystko było załatwione, a następnego dnia jej mąż wyjechał. Wtedy nie odczuwała żadnego strachu lecz w tej chwili była nim kompletnie sparaliżowana.

Oraz, że Cię nie opuszczę...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz