#1

71 5 1
                                    

Przyrzekam na wszystko, co mi jeszcze zostało - jeżeli ten napalony, spocony facet jeszcze raz obrzuci mnie spojrzeniem mówiącym: "będę cię pieprzył mocno", wybiję mu zęby.
Nie mogę zrobić za wiele, nie mam siły, nie potrzebuję zwracać na siebie jeszcze większej uwagi, nie, proszę, po prostu odpuśćcie.
Zamykam oczy, wystukuję palcami nerwowy, ale mający ustalony rytm na drewnie, odchylam głowę i proszę.
Proszę siebie.
Swoje ciało.
Czuję na sobie wzrok Napaleńca, czuję zapach spoconego męskiego ciała.
Ale to nie to samo co CZUĆ, naprawdę czuć. Nie węchem, nie dotykiem.
Gwałtownie otwieram oczy, kiedy słyszę moje imię.
To nie jest coś, do czego łatwo się przyzwyczaić. Słuchanie, gdy ktoś cię woła, wypełnianie poleceń, reagowanie na coś,
Jak pies.
Wstaję, pozwalając sobie zerknąć na Napaleńca. Mierzy teraz wzrokiem moje nogi, zakryte jedynie czarną spódniczką. Napaleniec nie patrzy mi w oczy, nie widzi mojego pogardliwego spojrzenia.
I dobrze. Mam dosyć tego jak oni się na mnie patrzą, i jak ja się na nich patrzę.
Nie lubię tego.
Przychodzę przez krótki korytarz, kierując się ku drzwiom sekretariatu.
Wróć, biura rektora.
To nie jest już liceum, to uniwerek, muszę się przestawić.
Wchodzę, nie pukając, nie widzę w tym sensu. Nie widzę wnętrza biura, jedyne, na co pozwalam sobie pokierować wzrok to twarz rektora.
Calvin Cooters uśmiecha się do mnie łagodnie, wyćwiczonym przez lata uśmiechem. Jednak jego oczy nie krążą, nie badają, co widzę.
I co cenię.
- Panno Emreisen, daruję sobie gadkę-szmatkę, ani pani nie wygląda na skłonną do wysłuchania jej, ani ja nie jestem skłonny do jej wygłaszania. - Rektor patrzy mi w oczy, nadal lekko się uśmiecha. Jest jednym z tych ludzi, których nie obchodzi to, co mówi, ponieważ otacza go taka aura autorytetu, że nikt nie śmie podważyć jego słowa.
Dalej krótko opowiada mi o szkole, o wszystkich potrzebnych mi rzeczach i tego typu sprawy, nie słucham, nawet nie udaję, on nie zasługuje na to, by próbować go oszukiwać.
Wychodzę, mijający mnie Napaleniec przechodzi naprawdę blisko mnie, ociera się o moje ramię.
Ignoruję go, wychodzę z budynku, ruszam trawą, ignorując znaki informujące mnie o zakazie chodzenia po świeżo posadzonej trawie.
Jeżeli nawet trawa zasluguje na to, by dać jej wyrosnąć i dobrze się rozwinąć, to dlaczego mi to nie było dane?

xxx

Więc sprawa przedstawia się tak: STRASZNIE proszę o komentarze. Nie obchodzi mnie jakby były one nieprzychylne - dla Ciebie to dwie sekundy, a dla mnie wiele znaczy :)
Dozo

Potrzebna SiłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz